Image Slider

Ciepło szary

22.12.2013
Do uszka z barszczyku i przy dzwonkach karpia. Dla Was dziergane w prezencie na ulubionym ciepło szarym. Garść zimowych landszaftów podprogowo i niezamierzenie układających się w jedną historię.
I co na to Freud?

O takim jednym, po gwiazdki z nieba sięga (Kartka celebrytka: Wyróżniona przez Ryms).

O dwóch takich, z którymi iglaki można kraść.
 
O tym, że gdy nikt nie patrzy można stworzyć coś fajnego.
(Szalikowy totem, bo marzą mi się takie szosy zimą, zwłaszcza gdy śniegu brak a kreda pod ręką).
 
O tych kilku, z którymi fajnie jest się dzielić.






O tym, że z przypadku powstają rzeczy zupełnie nieprzypadkowe (Wiewiór chce mieć to na ścianie).

Nie dajcie się w Święta zwariować.
Oddechu kochani. Dyspensa!
Mikołaj krótkowidz i tak nie zauważy nieumytych wierzchów szafek kuchennych.

2014 niech Wam sprzyja.
Odwagi, przede wszystkim.
Na wiadra życzę. Nam ;)
Ukoch!


Szanowni Państwo, jest Robótka!

18.11.2013
Wham w głośnikach supermarketów? Bombki w oknach H&M? Aldi rzucił już pierwsze pierniczki? Niewątpliwy znak, że czas wyciągnąć z szuflady pióro, papeterię i znaczki. Zaparzyć imbryk herbaty, nalać trunku do kielicha. Ten rok na wariackich papierach zastał Kaczkę na kartonach, Bebe z walizką, ale Robótka musi być! Tym bardziej prośba do Was. Gorąca.


Przecinamy bowiem, nie bez wzruszenia, już po raz czwarty wstęgę Świątecznej Robótki.

Liczna gromadka dzieciaków-starszaków – mieszkańców Domu Pomocy Społecznej dla Dzieci w Niegowie - czeka na świąteczne kartki z życzeniami.

Bo Święta to bardzo trudny czas, dla tych którzy nie mogą ich spędzić w rodzinnym domu. A jeszcze trudniejszy, gdy człowiek jest przekonany, że nikt o nim nie pamięta.

W takich chwilach najzwyklejsza kartka z życzeniami jest jak koło ratunkowe.
Znak pamięci, nadzieja, miłość upchnięta w kopercie.

Dlatego, przeogromna prośba, p i s z c i e!

Kaligrafujcie, rysujcie, wyklejajcie, brokatem posypujcie, nagrywajcie na kasety, sztucznym futrem renifera wykładajcie, polewajcie aromatem z piernika, nasycajcie wyciągiem z pomarańczy, pakujcie w koperty i ślijcie! Niech dla nikogo i w tym roku nie zabraknie.
Szczegóły w zakładce Robótka 2013

Oni stoją już w oknie wypatrując listonosza, który pamiętając hojność waszych serduch (klik!), przezornie montuje większy koszyk na korespondencję. 

Radość odbiorców gwarantowana. Bumerang dobra także. Rozmnożony jak słynne pieczywo.

O czym zapewniają,
Kaczka i Bebe


p.s. Kaczkę Kierowniczkę znajdziecie tutaj. 
p.s.s. Czy można powyższe kopiować, linkować, przesyłać dalej? Trzeba :) Sztandar także.
 

Tour de Pologne [4]

30.10.2013
[12]
A to Polska właśnie.

Przez telefon w autobusach, tramwajach, pociągach omawia się, obgaduje, dyskutuje, dywaguje, dedukuje, plotkuje, nawija, wymyśla, podkreśla się znacząco:
- Cześć! A nic się nie stało, tak dzwonię. Bo na przystanku stoję i czekam. I wybrałem sobie numerek porozmawiać, akurat do ciebie. Bo ja za darmo mam te minuty a nudno tak czekać. A słuchaj, słuchaj.....

Pali się też. Na ulicach. Równie dużo. I chętnie.

Coś wybuchło na Zachodnim w Warszawie. W tunelu łączącym dworce kolejowy z autobusowym pożar był. Tunel zabito deskami. "Przejścia nie ma" - kartka przyczepiona gwoździem nie oferuje alternatywnych połączeń. Pontonem? Kanałami? Kioskarz robi za informację: "Wyjdzie pani na zewnątrz, skręci w prawo, na przystanku autobusowym schodami w lewo, potem przy wucecie w lewo i dalej prosto". Wychodzę, skręcam w prawo, widzę przystanek, ale daleko po prawej za murem. Schodów brak.W sierpniu był ten wybuch.

Oraz niezmiennie:
- Słucham.
- Poproszę pierogi z mięsem.
- Nie ma.
- A placki ziemniaczane?
- Nie ma. Ale jest noga wieprzowa w tym samym sosie, smakuje też tak samo.

[13-14]
Jest sobotnie popołudnie. Dwie pary pomarańczowych i jedna słonecznych nóg biegną ulicą. Paproszkolandia przodem, Bebe za nią, a Babcia zwyczajowo obstawia tyły. Dolatujemy do atelier za pięć przed zamknięciem. Jest! Warstwami w kolorach wszystkich chińskich kredek układa się na biodrach bezgłowego manekina. Na żywo - na szczęście - ładniejsza. Rajski ptak wśród albinosów z koronek i jedwabiów. Pasuje nogom słonecznym do różowego stanika. Tylko jeszcze przeszyć gorset. Wzrusz!

Pod Stadionem Narodowym, w środku nocy:
Słoneczne: Ale myślisz, że wypada taką sukienkę na ślub?
Pomarańczowe: Kopnąć cię w dupę?

A tymczasem:
Na Saskiej Kępie nawet w deszczu bywa kolorowo.


Ciąg dalszy na pewno nastąpi. Niech tylko skoczę na Wyspy Brr w sprawach aurlopowych. Ekhem. Do połowy listopada. Bezkomputerowa. Bez odbioru.

Tour de Pologne [3]

25.10.2013
[9-11]
Hanyzka, kolodionowa czarownica*, w świetle czuła. Dotarła do sedna.
W poprzednim wcieleniu często siedziałam na stołku.

kolodion

Za udawanie rycerzy walczących ze smokami, hersztów band sierot i przywódców dzikich plemion.

kolodion


W tym wcieleniu siedzę w kolorze. I tyle mi wolno, na ile sama sobie pozwolę.

Zdjęcie z matówki, czyli dawnego wyświetlacza.


*Kolodion: W ciemnej komórce się zaszyć. W proporcjach tylko sobie znanych cukier i inne substancje wymieszać. Szklaną płytkę polać. Równiuteńko, jednym ruchem ręki od lewa do prawa. W ciekłym srebrze uczulić. Do kasety włożyć. Na trawnik przed domem wybiec. Do globiki** włożyć. Widokiem na matówce się napawać. Oddech na osiem sekund wstrzymać. Oczu nie mrużyć. Do komórki wrócić i wywoływaczem-wodą-utrwalaczem potraktować. Światło włączyć i zaniemówić z wrażenia.Suchość gardła winem podlać.

Photoshop na żywo. Cały dzień tak można.

**To nie aparat, to czołg!

Tour de Pologne [2]

23.10.2013
[5]
Wiewiór: Twoja rodzina to Hobbity! Wszyscy z metra cięci, a do tego drugie śniadania, grzybobranie, domowy wypiek chleba, przetwory, nalewki, ogródki, mleko od krowy i ser własnej produkcji.


[6]
Najbardziej stresująca myśl na wakacjach: Za mało odpoczywam.

Przejechać wyczute dwa tysiące kilometrów, by obierając ziemniaki na kartacze w domu rodziców poczuć się szczęśliwym człowiekiem.

[7]
Zakup pierników w sklepie firmowym Kopernika przypomina sceny Bitwy pod Grunwaldem. Pod kostką piernikową kłębi się grupa seniorów pod dowództwem Wielkiego Emeryta, przy katarzynkach w defensywie wycieczka szkolna z Ciałem Pedagogicznym na czele. W samym środku tego obrazka Mamusia Bebeluszka celuje ze spokojem w mieszankę serduszek z nadzieniem. Tatuś Bebeluszka, zakapturzony jak Stańczyk, obserwuje całe zajście z ulicy w towarzystwie kierowców autobusów: Zaraz wyjdą. Jak tylko zobaczą ceny.

Wieczorem aroniówka z nowożeńcami, którzy zdradzili w sekrecie acz w półsłówkach, że po "tamtej stronie" obrzędy ślubno-weselne już nie są takie zabawne. Uroczysta wymiana obrączek, zwłaszcza w tradycyjnej obwolucie z kościołów i kredytów, urasta do rangi tematu przewodniego. Przy stole niby sami artyści i wolnomyśliciele, a na językach te same od lat, pokoleń i sfer: wypada czy nie wypada. Rzucamy monetą obyczajów. Ważymy: bezy z gorsetem vs. kolorowe tiule, zimna płyta vs. pizza, pociotki vs. przyjaciele, orkiestra vs.dj, ołtarz vs. latarnia morska o niskim metrażu. Wypadam z tego korowodu z myślą, że ślub jest jak rodzicielstwo - doświadczeniem indywidualnym. Że alternatywnych rytów nadal brak. Zwłaszcza na wyciągnięcie ręki, dla tych co nie chcą się mentalnie i finansowo gimnastykować. Że za dużo w tym logistyki a za mało radości.


[7 i pół]
Poniedziałek. 3 nad ranem, blokowiska toruńskie. Wino z Bied-y smakuje wybornie.
Sąsiadka: Proszę przyciszyć! Ja rozumiem gdyby to był weekend.
Bry: Włączcie Weekend!*

*Sejneńskie klimaty na polskiej ulicy. Przystanek autobusowy.
Polifonicznym dzwonkiem z kieszeni kobiety: "....ja uwielbiam ją. Ona tu jest i tańczy dla mnie, bo dobrze to wie, że...."
Ona odbiera i krzyczy do telefonu: Heniek, kurwa, czego chcesz?


[8]
Klin klinem. Piwo z Pysigundą., herbata z Wronką, nalewka z Hanyzką.
Wciąż w ciągu.

Tour de Pologne [1]

20.09.2013
[1]
Polska zaczyna się pod bramkami LOTu, tłumem pingwinów szeleszczących w wiślanym narzeczu przez komórki. Ku rozczarowaniu żołądka, na pokładzie nie serwuje już kanapek. Żadnych. Nawet tych z sałatą, musztardą i makiem włażącym reprezentacyjnie między przednie zęby. Wylądowałam wieczorem w stolicy, a szwagier następnego ranka z kacem.

[2]
Zielona Polska Jesień:


[3]
Podsłuchane na mazowieckiej wsi:
- O grzyb!
- Jaki?
- Duży!

- Biegnij siostrzeńcze za piłką chyżo, azali chcesz być jak piłkarze z Borussii a nie Legioniści*.
*Jedenastka z Teutonii plasuje się na szczytach osobistych tabel latorośli.

[4]
Ciociu poczytaj mi książeczkę, ciociu mogę zrobić ci zdjęcie, ciociu a który samochód najbardziej lubisz, ciociu a dlaczego nie jesz naleśników, ciociu no czytaj dalej, ciociu a po co rysujesz tyle tych ptaków do góry nogami, ciociu ale ty jesteś duża, ciociu czy te jesteś tą samą ciocią co wyjechała za granicę, ciociu a opowiedz jak to tam było w tych innych krajach, ciociu a czy widziałaś Pepę? Świnkę Pepę? Nie, tego piłkarza!

Od 11:30 nieswojo. Cisza echem po kątach.

Świerszczyk, poproszę!

16.09.2013

Okładka do wrześniowego numeru "Świerszczyka" z elementami biograficznymi*

Zazieleniły się dziś polskie kioski oraz bagażnik pana Zbysia aka bawarska polska prasa obwoźna. Przyszły najnowsze "Świerszczyki" z mottem przewodnim "Sprzątanie Świata". A w nim opowiadanie "Domowy Ekolog" Magdy Kiełbowicz z moimi ilustracjami i okładką (Dynamic Duo strikes back!). Emocje są jak za pierwszym razem.

Był czerwiec, tuż po obronie doktoratu. Majowe zimno ustępowało nowym pokładom chlorofilu, który prosił się, by zaistnieć poza naturą. Decyzję o odrzuceniu pomysłu ilustracji recyclingowych ułatwiły teutońskie służby porządkowe rekwirując zawartości wszystkich siedmiu śmietników, każdy na coś innego. Zatem zielnik. Młode liście z gór Schwarzwaldu wysypywały mi się z paszportu, portfela, kieszeni i książek. W tydzień zamieniłam mój pokój w trójwymiarowe herbarium. Do dziś znajduję zasuszone paprocie w szkicownikach i teczkach. Ilustracja środkowa wygląda mniej więcej tak (ekskluzywna wglądówka tylko dla Was):

W szkole Bebe na całą klasę przydzielano tylko dwa worki, więc pozwoliłam sobie popłynąć. 
Szukajcie w kioskach i Empikach.

*W tworzeniu okładki maczał palce Wiewiór. Jak każdy Irlandczyk pała miłością do mutacji Trifolium repens i uprzejmie udostępnił kilka okazów czterolistnej z kolekcji własnej.

Na okrasę: 3 września łupnęło. To z serca mi spadło całe gołoborze. Doktorat w wersji ostateczna ostatnia nigdy więcej ever zwieńczył biurko dziekanatu. Fanfary! Fanfary! W kwietniu przyszłego roku oczekujcie salw śmiechu z Wysp Brr: wystąpię publicznie w todze i smerfnym berecie.

A tymczasem, bawarskie dzieci idą do szkoły a Bebe na wakacje. Od jutra miesięczny w tour de Pologna!

Kombajny i kabriolety

7.08.2013
Pocztówka z Małej Wsi. Najważniejsze to patrzeć w tym samym kierunku.

Servus! Kartony piętrzą się jeszcze nierozpakowane. Siedzę na podłodze z ciemnego drewna i ratuję resztki przytomności bryzą wiatraka za 12,99. I co ja robię tu? - pytam się codziennie punkt 06:15 rano, słuchając jak autochtońskie wróble uprawiają żywiołowy seks na dachu obok skutecznie zagłuszając pierwsze ciężarówki.

Budzi się do życia ulica Przemysłowa Małej Wsi, zwanej górnolotnie "dzielnica industrialną". Pod nami dekarze, po prawej stolarze, po lewej cukiernik, a za płotem rezerwat rybny z rezydencją dla zajęcy-gigantów i jeleni kamikadze, które na powitanie rzuciły się nam przed maskę samochodu. Od cywilizacji (Wsi Dużej) dzielą nas oceany pszenicy. Przeprawa to czterdziestosiedmiominutowy spacer, w obecnych warunkach meteorologicznych w pełnym słońcu, ale i z widokiem na Alpy. Coś za coś. W życiu jeszcze nie miałam tak opalanych nóg! Płasko tu jednak jak w Mazowieckiem.

Sadząc po dostępnej infrastrukturze, rolnik to zawód rentowny w tej części Teutonii. Wybielone zagrody pod linijkę, upstrzone begoniami, zasiedlone przez stado glinianych skrzatów. Pod domami kabriolety, kombajny oraz rowery wyścigowe z najwyższej półki. Herbaciarnia, włoskie kuchnie, krzesła dla dentystów, eko-chleb z certyfikatami, chocolaterie, dwa sklepy zoologiczne, designerskie meble i psi fryzjer. Tylko tuzin poradni psychologicznych budzi lekki niepokój. Na ulicach zupełnie niestereotypowi panowie w garniturach jedzą stereotypowe białe kiełbasy i piją piwo z wiadro-kufli. Teutonki o szerokich biodrach, płaskich brzuchach i krótko ostrzyżonych włosach, zamiatają pilnie obejścia i wysiadują przed domami pilnując piskląt.


Mała Wieś pachnie stadniną i piaskową drogą po deszczu. Wychodzimy na pole. Oswajamy nowe krajobrazy. Powolutku.

Jedno jest pewne: będzie o czym pisać.

Recydywistka

26.07.2013
~Przerwa w braku nadawania ~

Uwielbiam robić paczki! Mogłabym zostać profesjonalnym paczko-wysyłaczem! Paczki na zamówienie, dopasowane do nastroju i okazji. Lepiej zlecić paczkę Bebe, niż darować babci grzebień! Myślicie, że to pomysł na biznes dla młodej doktorantki na bezrobociu? 
  
Tymczasem robię paczkę z własnego życia. Skrupulatnie wyrywam zapuszczone korzonki. Redukuję życie na metry sześcienne policzalne jedną ręką. Wypiętrzam wieże z kartonów. Organizuję czego zorganizować się nie da: nieznane. 

I jeszcze jeden, i jeszcze raz!

Jutro w 36 stopniowym upale Wiewiór zbierze całą odwagę kierowcy o niskim stażu i, o ile nas nie zabije, w strugach potu pojedziemy w nowe życie. Do Małej Wsi pod Większą Wsią nieopodal Bardzo Dużego Miasta. Myślcie o nas ciepło. Ahoj przygodo!

Nomen omen melomanka Abby z kamienicy obok puszcza na pożegnanie:
"The history book on the shelf, is always repeating itself. Waterloo...."

GPS obwoźnego sprzedawcy internetu nie uwzględnił Małej Wsi na trasie przejazdu. Przewiduje się przerwy w transmisji wszelakiej. Gdybym zaczęła przejawiać symptomy odrzucenia (spontaniczna uprawa storczyków, specjalizacja w hafcie krzyżykowym bawarskich makatek lub domowym pędzeniem bimbru z przydrożnych mirabelek), proszę o interwencję.

Bywajcie!

~Koniec przerwy w braku nadawania ~

Nawet Odys był poczwarką czyli bloger na L4

14.07.2013
O tym, że każdy Odyseusz z motyką wypatruje swojego słońca

Miałam się odrodzić jak feniks z popiołów. Jak pacjent po operacji wyrostka. Jak pleśń na bio-odpadkach w środku lata. Popłynąć słowotwórczym potokiem. Co najmniej zasypać Was kredkowymi bazgrołami od metra. Marzenia ściętej głowy! Daleko mi do renesansu a tym bardziej feniksa, chociaż potoki oglądam regularnie na górskich szlakach (w terapeutycznym planie górskiego nomada jutro: Mount Doom).

Nie, nie jest źle. Wręcz dobrze jest, powiedziałabym.
Zamiast popiołów jest kokon. Przepoczwarzam się.

Co się skończyło, coś się rodzi. Zwyczajna kolej rzeczy, z którą czasem tak bardzo niewygodnie. Żegnam się z dziesięcioletnim kieratem uniwersyteckim. Płynę do swojej Itaki motyką sprawdzając nowe lądy*. Uszczęśliwiona listą poprawek, w oparach motywacji szlifuję naukowy diament według angielskich schematów publikacji. Byle do końca września! Czasu potrzebuję. Oddechu. Miejsca. Nie tylko dynia sąsiadki bez przestrzeni kiełkuje pokręcona i mikra.

Zatem: przerwa, spacja, antrakt, obraz kontrolny, cisza w eterze.

Wrócę.
Jutro, za tydzień, za miesiąc lub pięć.Na razie wystawiam sobie L4 z bloga na czas nieokreślony (Choć obowiązkowa prymuska tupie nóżką!). O cierpliwość nie śmiem prosić.

Udanych wakacji!
Wyłączcie czasem komputery i wyjdźcie ze współlokatorami na spacer.

*Szykujcie się do oblężenia kiosków w połowie września. Nowy "Świerszczyk" będzie!


p.s. Nie idźcie proszę moją ścieżką. Co będę wtedy czytać i komentować?
p.s. Hasło na lato: Adventure is out there! Odwagi na wiadra!


Zwykłe bycie czyli "life beyond PhD exists"

27.06.2013

O tym, że jeśli nie wiadomo, co dalej, usiądź i poczekaj (p.s. zoom po kliknięciu w obrazek).
Trwam. Stoję okrakiem na skrzyżowaniu życia. Nie walczę. Nie myślę: co dalej? Po prostu jestem. Od kilku dni próbuję napisać coś do Was i po piętnastu minutach zaklinania kursora zamykam komputer.

Pada deszcz. Czekam. 
Na listę poprawek, już czwarty tydzień. 

Może popracować nad portfolio? Napisać artykuł na konferencję? Położyć się? Z książką?Wyjść na balkon z kubkiem herbaty? Zbudować z lokatorem kolejną wieżę z piasku?
Miała być tłusta po-doktorancka pustka, a jest to:
zwykłe bycie.
Potrzebuję korepetycji.

p.s. Udziela mi się nastrój mojej przeglądarki. Najczęściej pokazuje "blank", czyli zawieszoną tabula rasę. Jeśli ładuje, to z czkawką. Przy otwieraniu strony pozwala na obranie ziemniaków dla pięcioosobowej rodziny. Najchętniej przebywa w trybie "offline". Bez niej wydłuża się doba.

Veni, vidi, vici!

14.06.2013
W drodze na szafot.

Uff! Pisze do was świeżo upieczony doktor!!!! Taki świeży, że jeszcze ciepły, z wypiekiem na twarzy i szaleństwem w oczach. Choć to już trochę ponad tydzień temu było. Sukienka w fraktalową tęczę, turkus łydek i czerwień trzewików.Z motylami we włosach i różowo-zielonym kotem w kieszeni.

Uff! Pokój był z metra cięty. Przy wprost proporcjonalnie skrojonym stoliczku siadłam ramię w ramię z profesorką prowadzącą, jako wsparciem moralnym i milczącym jak posąg notariuszem. Po drugiej stronie stoliczka, tuż za litrem wody i zasiekami z plastikowych kubków, dwójka nieznajomych ciał pedagogicznych z identycznymi kopiami (mojego!!!) wiekopomnego dzieła naukowego, upstrzonymi wykrzyknikami uwag i znakami pytań. Niezależny obserwator z wydziału farmaceutycznego zasnął tuż po nakreśleniu formalności.

Tuż przed. Ze stresu ust nitką i przybytkiem naukowym w tle.

Uff! Tyle było drżenia rąk, nocy prześnionych pod ostrzałem pytań, sinusoid uczuć, moralnych wątpliwości, długich nocy i nagłych olśnień „że jeszcze tego nie powtórzyłam”! Tyle tego, by w ekspresowym czasie (90min? Krótko, jak na wyspę!) przekartkować doktorat od deski do deski w ostrzale całkiem przyjemnych (nie wierzę, że to piszę!) pytań. Siedząc pod drzwiami w oczekiwaniu na werdykt, myślałam (nie wierzę, że to myślałam!): Pytajcie mnie jeszcze! Coś za szybko poszło.

Uff! A potem: wymiana uścisków i gratulacji. Listę poprawek doślą w najbliższym dwutygodniu – do realizacji z końcem wakacji. Proszę świętować, pani doktor! Albo iść z nami na kotleta do studenckiej stołówki!

Kotlet zjadłam. Ponad to zachorowałam tego samego wieczora na grypę i do dzisiaj kultywuję suchoty podlewane wywarem z czosnku i limonek. Oraz czekam. Na ciąg dalszy. Sącząc malibu z mlekiem na balkonie z widokiem na góry.

Cóż za piękny początek lata! Nie uważacie?
I po! Z szyldzikiem eleganckim i lajkami od muzealników - głównych bohaterów wiekopomnego.
p.s. Największe rozczarowanie doktoratu: Świat nie stanął w miejscu, nie było nawet balonów, czy choćby spontanicznych wiwatów ulicznych. Ba! Świat ruszył z kopyta nie oglądając się za siebie. Na Ziemi pojawiła się nowa mieszkanka (Helenko, do Ciebie mówię!), Wiewiór znalazł pracę i mieszkanie (Bawario przybywamy!), spór o skwerek w Turcji rozbuchał się do wojny domowej, Krzysztof Hołowczyc odhaczył półwieku a Edward Snowden obnażył dyktafony WielkiegoBrata zza wielkiej wody (tere fere, nie dajcie się nab(g)rać!). 

p.s.s. Najtrudniejsze pytanie na obronie?
- Proszę podać adres zamieszkania.
Z wrażenia pomyliłam kod pocztowy, ale kraj się przynajmniej zgadza. 

La viva viva!

21.05.2013

Przyjaciele już dawno przestali pytać, kiedy ten moment nastąpi. Już!


Viva, czyli viva voce ("żywy głos"), zwana nad Wisłą: obroną. Niech żyje obrona! Koniec z gdybaniem, w powietrzu zawieszeniem, strachem z wielkimi oczyma. Wóz albo przewóz. 4 czerwca los mnie poniesie na swojej bryczce powożonej przez dwójkę nieznajomych profesorów z daleka. Sam na sam za zamkniętymi drzwiami.

Oddycham głęboko z przepony, piję czwarty hektolitr melisy, biegam długo medytując zielone, wertuję notatki, pisma i własne słowotwórstwo (naprawdę to napisałam?). Gromadzę skrupulatnie całe zaufanie do siebie.

Święty Józefie z Kupertynu postaraj się. Ten jeden raz.

Ostrzegam, według statystyk 4 czerwca może nie być punktem kulminacyjnym przygody pt."doktorat". Substytutem ocen w systemie wyspowym jest ilość poprawek. Skala w miesiącach od zera do zera. Zero pozytywne (fanfary! fanfary! meksykańska fala i zasmażka!), trzy (fanfary! najczęstsze), dwanaście (i karta stałego klienta w sanatorium dla naukowo pokręconych) lub zero negatywne (trzy kropki niedowierzania). Liczę na dodatnią stronę skali i zielenieję z zazdrości na myśl o tej Bebe, co o tej porze za dwa tygodnie już wie.

Tymczasem, zrozumcie ciszę.
Blogową, twarzoksiążkową, skypową, mailową, telefoniczną, telepatyczną.
Żyję. Wrócę po.

Trzymajcie kciuki, uprawiajcie tańce rytualne i szepczcie litanie, proszę.
Howk!

O przewadze pompki rowerowej nad Duplo

16.05.2013
"Być albo nie być"? Bawić się! Komm - dziewięćdziesiąt centymetrów nowego (współ)lokatora, zafascynowanego binarną naturą rzeczywistości*, ciągnie Wiewióra za palec wskazujący. Duplo leży w kącie, bo gospodarstwo domowe dostarcza mocnych wrażeń:




* An! Aus! - krzyczy małe F. adept włączania i wyłączania lampki nocnej. - Wiewiój An!

p.s. Małe F. wystąpiło już kiedyś na tym blogu. Na przykład tutaj, jako członek drużyny pierścienia: Klik!
p.s.s. Zaniepokojony poprzednim postem wszechświat uprasza się o głębokie wdecho-wydechy. Czarno nie jest. Bywa. Na ogół w milisekundach. Howk!

Zapachniało Hamletem

12.05.2013

Tymczasem w naszej bajce Andersen maczał palce.
 
Na ławce z widokiem na jedną z gór. Za plecami pociąg regionalny góry-doliny. Przy ścieżce, gdzie w niedzielne popołudnie liczni rodzice wyprowadzają potomstwo na spacery. Sukienki w kropki, kalosze w biedronki, chusty, uśmiechy, beztroska. Mijani przez początkującą biegaczkę w różowych szortach i dziecko w karocy w kształcie samochodu z oczami królika. Wystawiamy twarze do słońca, a Tobie trzęsie się ręka. 

Na ławce z widokiem na jedną z gór waży się decyzja o życiu. Pojedynczym, a jednak naszym i wspólnym. Opuszkiem maluję znak nieskończoności na wierzchu Twojej dłoni - Cokolwiek postanowisz - Trwam wpatrzona w szalki wagi w nierównym balansie. Między daleko a blisko. Między obco a swojsko. Między biednie a mniej biednie. Między z bliskimi a tylko we dwoje. Między.

Na ławce z widokiem na jedną z gór kiełkuje agresja podlewana frustracją. Dlaczego po latach studiów, pracy i starań musimy decydować czy żyć na pewnej granicy przeżywalności czy czekać bez gwarancji na lepsze jutro? Odkładam grzecznie na dalszą półkę myśli o potomku. Nie stać nas. Zwyczajnie. Niecierpliwy zegar tyka coraz głośniej. Przełykam gorzką rzeczywistość, staram się nie słyszeć. Nadzieja umiera przecież ostatnia.

- Patrz. Czterolistna koniczynka.
- To znak?
- Na pewno. Tylko na co?

Życie bywa bajką

6.05.2013

Nawet jeśli deszcz gwiazdy na sznurki nawleka.

Z browaru Karola pod browar Ludwika

3.05.2013

W nowych okolicznościach przyrody trzeba zachować spokój

Ufff! Siedzę przy stole z odzysku na krześle po taniości nabytym u Rosjan. Za oknem sekwoja. Z przodu góra, z tyłu góra. Niejedna. 2,5 metra sześciennego dobytku rozpakowane na pachnący żywicą regał z Ikei. Prowizoryczny materac o grubości i jakości dietetycznych wafli ryżowych zamieniony na metr czterdzieści  siedmiowarstwowej pianki z profilem (historyczny, bo pierwszy wspólnie kupiony). Wiewiór z polskim nonogramem okupuje babciny fotel przytargany z ulicy.

Jesteśmy tu niespełna dwa tygodnie, a dzień przeprowadzki kurzem pamięci pokryty. Ledwo Tetris z kartonów zablokował wolne przestrzenie samochodu, węgierska rodzina z dwójką dzieci wieszała już w wigwamie firanki. Wiewiór - nowicjusz kierownicy - nikogo po drodze nie zabił. Niezmącony ocean spokoju zapienił się jedynie, gdy po raz czwarty Bebe w roli pilota przegapiła zjazd z autostrady. Pilot pilota nawalił! GPS ślepy na przebudowy drogi krajowej B31.

Wszystko jeszcze nowe i dziwne. Nie spieszymy się z oswajaniem okolicy:
Porcelanowej pani w skali 1:1 z balkonu przy ulicy Trzech Króli spoglądającej z uśmiechem w aleję bukową.
Starego miasta z żyłkami strumieni przecinających chodniki (Kto wpadnie, ten wyjdzie za tubylca - trzymam się kurczowo Wiewióra) i ogródków w skali mini tworzonych wokół przydrożnych drzew przez wielbicieli miejskiej zieleni.
Codziennego targu pod gotycką katedrą, gdzie obok marchewki za 3 centy, serwuje się turystom kiełbasy w sosie curry, czarny biskup przechadza się ze świtą (koniec świata idzie?), a Stefan od wtorku do soboty sprzedaje najlepszy sernik świata.
Gdzie skosy i grawitacja silniejsze niż w innych częściach Teutonii, a bieganie po sinusoidzie krajobrazu  pozwala na regularne wypluwanie płuc na widok miasta z lotu ptaka z Francją po horyzont.


Szczyty dla bezrobotnych

20.04.2013
Jak trudno rozstać się z przedmiotami, a co dopiero z całym miastem!


Żegnaj wigwamie pod Spokojnym Karolkiem na 2,5 pokoju z liniami papilarnymi naszych czół na ścianach.
Żegnaj sąsiedzie Aldi, coś nam wyznaczał godziny poranne światłami po zaspanych oczach.
Żegnaj dzielnico muzułmańska bez Bożego Narodzenia, przespanych nocy Ramadanu i sortymentu wołowiny hallal i nie.
Żegnaj lesie, jak stąd do Francji.
 
Z życiem zredukowanym do trzech metrów sześciennych (jutro się okaże czy aby na pewno), co do dnia w rocznicę ostatniej przeprowadzki, Bebe i Wiewiór ruszają na południe nieco bliższe niż Antarktyda. Jak wiele innych rzeczy bieżącego miesiąca, Bebe nie sądziła, że to kiedyś powie: Będziemy mieszkać w górach!

Świerszczyk! Debiut razy dwa, czyli niech mnie ktoś uszczypnie

15.04.2013
40 lat temu okładka "Świerszczyka" wyglądała tak. A obok Marii Mackiewicz, ilustrował m.in. Bohdan Butenko.


Od 6 miesięcy trzymałyśmy się z Tomaszową w ryzach, popiskując co chwilę z niedowierzania. A działo się. Najpierw Tomaszowej wykiełkowała odwaga i słowotwórstwo jej autorstwa wylądowało na biurku naczelnej. Z nim jedna, jedyna moja ilustracja (Tomaszowa czarownico! Bez ciebie by tego nie było!). Trampki na niej były i kałuża. Był ciemny, deszczowy październik, aż przyszło zielone światło od słonecznej naczelnej: Drogie Panie, jedziemy z tym koksem! Trzy rozkładówki i okładka do głównego opowiadania pt. "Nie(!)zwykła okolica". Tydzień świętowałyśmy na łączach mailowych, szczypiąc się nawzajem w ramionka. Gdyby mi ktoś rok temu przepowiedział - nie uwierzyłabym. Chyba nadal nie wierzę. Jeszcze nigdy nie trzęsły mi się tak ręce: z wrażenia, z podekscytowania, z radości i zwyczajnego strachu. Bezcenne momenty. Podwójne debiuty. Redakcja pracuje z godnym podziwu półrocznym wyprzedzeniem. Choć swędziało i kusiło, nie uchylałyśmy rąbków objęte obowiązkiem tajemnicy.

Dzisiaj już jest! Dzisiaj już mogę!
To oficjalne i empirycznie sprawdzone: Marzenia się spełniają!
Debiutanckie opowiadanie Magdy Kiełbowicz z debiutanckimi ilustracjami (i okładką!) mojego autorstwa w magazynie dla dzieci "Świerszczyk" już w każdym Empiku i kiosku.

W rozmowie między krajowej dowiedziałam się, że Bułka średnia obfotografowała i wykupiła nakład w stołecznym dziale prasy dziecięcej ;) Bierzcie, czytajcie, oglądajcie! Nostalgia dzieciństwa gwarantowana!

A dzisiaj wygląda tak! ;)

Fanfary! Fanfary! Będę doktorę

6.04.2013

Mój pierworodny, w bólach poczęty i (nadzieja w Wiewiórze*) jedyny.

Nie ma eleganckiej okładki ze skóry, ani złotem grawerowanych liter. Ma 214 dwustronnie drukowanych stron, Cambria New Roman, podwójną interlinię i oprawę z plastiku dla wygody egzaminatorów. Oraz jedną zbyteczną kropkę wytropioną za późno. Kropkę na szczęście.

Ku mojemu zaskoczeniu, świat nie przystanął z wrażenia w momencie, gdy wrzucałam to wiekopomne dzieło naukowe opakowane pancernie do pocztowej skrzynki. Za to ręce mi się trzęsły, gdy odbierałam je z drukarni, pachnące farbą, nieskażone ludzką linią papilarną. Masz go w plecaku - powtarzał Wiewiór w drodze do domu. Pomyśleć, że nie tak dawno wątpiłam, że ten moment kiedykolwiek nastąpi. Nadal masz go w plecaku!

Obrona pewnie w okolicach Bożego Ciała. Tymczasem rozwijam zaawansowany syndrom opuszczonego gniazda. Wiewiór podlewa je winem i nawozi domowym sernikiem na zimno. Tygodniowy turnus odwykowy dla byłych doktorantów i ich rodzin  zaczyna się jutro w sanatorium w Stumilowym Lesie. Czas odpocząć.

A tymczasem: Fanfary! Werble i meksykańska fala! Udało się przecież!**

* Przykazałam Wiewiórowi w chwili mentalnej przytomności:
- Jeśli kiedykolwiek zacznę formować choćby myśl o kolejnym doktoracie, złóż votum nieufności, veto, abdykację i podwójną apelację w trybie pilnym.

** Według optymistycznych inaczej statystyk Yam Yamowego Uniwersytetu z zaczynających doktoraty w tym przybytku, kończy je zastraszające dwadzieścia procent. Z czego większość odpada na ostatniej żmudnej prostej, którą ja mam właśnie za sobą. Ufff....***

*** Niniejszym chciałabym podziękować (w kolejności przypadkowej): Gordonowi Ramsey i Carrie Bradshow , Channel 4 wyspowej telewizji za "Come Dine with Me" i "Four in the Bed", załodze Star Trek pod dowództwem kapt Kathryn Janeway, American Next Top Model, Kung Fu Pandzie, doktorom House i Who, Hiro Nakamura - za niestrudzoną straż nad moją poczytalnością. Oraz Wam: dzięki Blogu, że jesteście!

Zdeptana stokrotka

29.03.2013

Irlandzką tradycją (i ku ostudzeniu zbiorowej histerii pogodowej): Gdy możesz nadepnąć na trzy stokrotki na raz: wiosna przyszła! Zdjęcie z piątku.

Tempo publikacji postów zastrasza nawet mnie samą. Wybaczcie. Chciałabym obiecać, że będzie lepiej, ale tendencja każdy widzi jest zdecydowanie nienachalna. Nie nadążam. Nie z nadmiaru wrażeń i obowiązków, bo w tym zakresie szczytem dnia jest wytropiony przecinek recydywista i pizza italiane origninale od sąsiada Aldiego. Czuję, że ciągnę na oparach oparów. Ba! Nawet nie czuję. Nic.Wiosna za oknem (Czarny Las rozpieszcza), doktorat na ukończeniu (we wtorek odpalamy drukarkę!), podania o pracę w języku teutońskim nie tylko wykaligrafowane, ale i wysłane przed czasem, bilety do Stumilowego Lasu zakupione, Wiewiór zdrowy i nadal kocha. Normalny człowiek cieszyłby się, prawda? To na cholerę serce nadaje mi morsem palpitacji?!

Kładę się na łóżku i przez okno wigwamu patrzę na błękitne niebo.
Bocian! Patrz! Bocian! Jak on żyje, to znaczy, że my też możemy!

---

W rocznicę mych narodzin, oprócz sernika, kawy, fajowych prezentów, tony bardzo obrazkowych książek (pochwalę się Wam na bank!), dywanów krokusów, świat serwował takie obrazy:


Nasz pałac w Czarnym Lesie. Zawsze chciałam mieć wieżę, zwłaszcza po przeczytaniu "Szóstej Klepki" M.Musierowicz. Jak i podpalić choć raz firanki...




List wełną dziergany i... WIOSNA!!!!!!

22.03.2013
Dowód spisku. Od MagOOmamy Mail Art w czystej postaci.

W wigilię trzydziestych urodzin, przyszła nieoczekiwana przesyłka.Wełniana. W sercu, w głowie i na kopercie. Z drobnym makiem kaligrafowanym wnętrzem. Od MagOOmamy, z którą znamy się li i jedynie w wirtualnej rzeczywistości. Pieczęć z guzika otwierałam otrząsając niedowierzanie, że są obcy ludzie, którym się chce. I to jak! Taka kopertę dziergałabym pół życia.

"Słyszałam!... - a skąd ona wie? - Ha! Bo ja mam swoich szpiegów, to tu, to tam, i wiem, że w turkusie z czerwienią lubisz, gruszki lubisz i rajstopy szaleńczo wzorzyste, alejki z książkami dziecięcymi w każdej księgarni! ;) i zieleń majową."

Eureka!

Dwa miesiące temu Bułka młodsza, zwana siostrą Bebeluszka, zadała mi mailowo pytanie typu "od czapy":
Co jest ci najmilsze? Jaki kolor, owoc, zwierzę, myśl, rzecz....

Nie wiem jak połączyły się ich dróżki. Nie wiem co z tego wyniknie, bo MagOOmama zdradziła się z etatowym angażem listonorki. Ze zdziwienia wyjść nie mogę. I czekam na ciąg dalszy niespodziewanki!

---
W Wigilię trzydziestych urodzin Bebeluszka, Wiewiórowi wylała się złota myśl:
- Są takie dni, które pamięta się zawsze. I wiele takich, co nie. Myślisz, że zapamiętamy dzisiejszy dzień? Dzień, w którym za pierwszym razem zdałem prawo jazdy. Dzień, w którym skończyłaś pisać doktorat?
- Jeśli opiszę to na blogu, na pewno! Nie gadaj tyle i chodź tańczyć! - tego wieczoru w prywatnym koncercie w wigwamie z widokiem na Aldi zagrała Caro Emerald . Podkręcicie głośniki!

---
A dzisiaj? Dzisiaj do emerytury kolejny rok bliżej.
Pierwsze od trzech lat urodzino-imieniny spędzane w bliskości. Za oknem wiosna, za ścianą chrapanie.

Pomyśleć, że w ostatniej dekadzie dane mi było mieszkać i studiować w trzech krajach, nauczyć się biegle dwóch języków, zakochać się sześć razy, by znaleźć tego jednego tam, gdzie wzrok nie sięgał, przepłynąć 500 kilometrów kajakiem z Brodnicy do Berlina, dotknąć osobistego dna i przebiec trzy godziny bez przerwy, łapać oddech na szczytach Alp i wydychać ciepło w lizbońskich tramwajach, zamieszkać z Wiewiórem i pięćdziesięcioma Hipisami w Stumilowym Lesie, uwierzyć, że strach ma wielkie oczy i dorysować mu w końcu powieki, nieść kaganek oświaty Wyspowym Azjatom, debiutować słowotwórczo online i na papierze, napisać doktorat w języku nam obcym i wiele więcej.

Siłą dedukcji, cieszę się na kolejne dziesięciolecie!

Najpiękniejszego!
Zróbcie dzisiaj coś, co Was uszczęśliwia.
Zacznę ja: Prezenty!

Znaczek-Unikat!

Mail Me Art: Sztuka pocztą raz proszę! (1)

10.03.2013


Zastanawiam się, czy to może Bebe w poprzednim życiu była gońcem maratońskim?
Bo jak inaczej wytłumaczyć jej miłość do poczty w każdym rodzaju i wymiarze. 

Znacie projekt Mail Me Art (w wolnym tłumaczeniu Przyślij mi sztukę)? Nie?

Już po raz trzeci artystów i ilustratorów z całego świata ogarnęła zbiorowa psychoza: Z czystej przyjemności tworzenia wyżywają się twórczo (i analogowo) na jednej kopercie rozmiaru A5. Adresują ją, tapetują znaczkami i wrzucają nagie dzieło bez mrugnięcia okiem do pocztowej skrzynki. Na łaskę i niełaskę, dobry humor, długopisy i fochy poczciarzy całego świata (polecony niedozwolony, jak i inne działania ochronne). A wszystko z nadzieją, że dzieło dotrze do celu - na Wyspy Brr, gdzie wśród pozostałych dwustu kopert z dwudziestu krajów zawiśnie w sierpniu tego roku w londyńskiej galerii*. Książka pocztowej sztuki też będzie.

A gdzie poczta, i to taka, to i Bebe!
Czujecie ą, ę? Udział tylko z zaproszenia i wystawa w mieście, którego nie ma?
A bebe-psychoza wyglądała tak:





* Zapraszam już dziś: Wystawa w The Framers Gallery w Londynie, od 30.07 do 03.08. 


Prawie tak jak w filmach...Antarctica?!

6.03.2013
Zamień wigwam w Czarnym Lesie na tipi w śniegach Antarktyki © AHT/Gretel

Jest coś magicznego w szukaniu pracy. Gdy otwierają się nowe drzwi do możliwości. Gdy obietnica na mgnienie staje się rzeczywistością. Gdy w marzeniach pisze się nowy scenariusz na życie.

Scenariusz na wczoraj:
Bebe dekoruje Czarnoleskie Muzeum Historii Naturalnej. Plakaty, wystawy, animacje, dzieci, rodziny, gekony, koniki morskie, wypchane niedźwiedzie polarne i szkielety wieloryba z ogrodu sąsiada.Osiem godzin w przyjemnej atmosferze artefaktów, projektowania i dobrej zabawy. Codzienne powroty na rowerze do wigwamu, gdzie Wiewiór czeka z obiadem. Okazuje się jednak, że nie samym muzeum i fotosyntezą żyje człowiek (a szkoda). Że instytucja kultury choć z chrapką na Bebe, nie opłaci nawet wigwamu. Scenariusze z czarnoleską scenografią kurczą się jak zasoby czekolady przed sesją.

Scenariusz na dziś:
Wiewiór odkopuje bazy ekspedycji naukowych w śniegach Antarktyki. Pół roku w 24-godzinnym dniu polarnym.Wymogi (obok profesjonalnych): poczucie humoru. Laboratorium w kontenerze na płozach. Śnieg, zimno, śnieg. Dużo śniegu. Dużo zimna. Tipi w sąsiedztwie pingwinów. Sfotografuję ile będę mógł! Kuchnia na lodzie pod niebem innym niż nasze. Projekt kosmos (a w kosmos nie lata się codziennie), że aż zazdrość ściska, że nie potrzeba im grafika. Wiewiór poleruje życiorys. Zazdrościć, bać się czy cieszyć?

Scenariusz na jutro:
O tej porze za tydzień, góra trzy, wiekopomne dzieło naukowe otrzyma kropkę nad i (nie wierzę, że to piszę). Ciało profesorskie daje zielone światło. Teraz tylko zebrać odwagę. Pchnąć tą syzyfową kulkę i patrzeć dokąd się potoczy.

Kaczka z Dynią po Norwesku

28.02.2013
"Victoria Beckham wygląda jak ja, czyli mój urlop w górach 2013" by Dynia

Czym chata bogata, tym Kaczka z przysiółkami syta. Zdrowe porcje lasagne, szarlotka z gruszkami, wino marki wino w kolorze beżowym, biwak w wigwamie pod gwiaździstym niebem. Kawę zastąpiła siekiera herbaciana z trójkątnych torebek. Na ich cześć, ku autentyczności przeżyć, wysiadła nawet pompa grzewcza w całym budynku. Czego Bebe i Wiewiór doświadczyli dotkliwie po ich odjeździe.Chłodem powiało i pustką.

Kaczka jest dokładnie taka. Nie dziwi wcale, że pisze jak pisze. Ona taka jest.100% Kaczki w Kaczce.
I naprawdę szkoda, gdy wyjeżdża.

Pogadały sobie z Bebe tylko na migi, bo Hobbit przejął dowodzenie. A roboty było przecież w brud.

Dynia to 90-centymetrowe wcielenie Barry White'a, co chwila wybuchające zaraźliwym śmiechem. Zjawisko lingwistyczne bez problemów  mówiące i myślące w trzech językach na raz. Ze zdecydowaną przewagą akcentu wyspowego Mooo, Flooo, Dooo. Wiewiór bezskutecznie próbował zamieszać jej irlandzkim.W Dyniowym punkcie dowodzenia liczba języków zdaje się być nieskończona. Bebe z misją ukorzeniania nadwiślanego dialektu prowadziła z Hobbitem architektoniczne konwersacje na poziomie:
- Budujemy wieżę?
- Yessss.
- Tak?
- Tak! Tak!
- Jaki to kolor?
- Blue!
- Niebieski.
- Bieski. Ziony. Cewony. Ółty. Lelloł.

Następnie Dynia:
Zniszczyła siedem kolejnych wież.
Zarządziła budowę kolejnych.
Dokonała przeglądu biblioteczki obrazkowych (włącznie z albumami graphic design).
Zjadła pastę do zębów.
Nauczyła wujka Wiewióra żonglować kołdrą.
Pościeliła rodzicom łóżka.
Przeczytała wujkowi Wiewiórowi Gruffalo!!!.
Położyła ciocię Bebe do łóżka.
W ciszy i spokoju, zieloną kredką stworzyła doktoratu czwarte wydanie poprawione.
Ułożyła wszystkie kredki systemem Pantone.
I padła na podłodze z chrapnięciem na bogato.

Młodzież tymczasem grała do późnych godzin nocnych w wyścigi robotów:
Kaczka z uporem maniaka taranowała ściany.
Bebe zgubiła się na taśmie produkcyjnej.
Wiewiór rozpychając się łokciami biegł do mety.
Kasparow to drugie imię Norweskiego.

--

W niedzielny poranek na ulicach Czarnego Lasu cisza.  
- Wszyscy wyjechali na autostrady - Wiewiór przyczernił Norweskiemu wizję decyliona godzin za kółkiem.
Dynia wpakowała się na tylne siedzenie bez pożegnania. Co się będzie żegnać?!
Czyli wróci?

p.s. Chleb, okazuje się, jest substytutem talerza. Zlizuje się z niego ser, wyjada plasterki kiełbasy. 

Goście, zamki i artystyczne oświecenie

22.02.2013
W tym tygodniu pokonałam niejedną twierdzę.

Tymczasem w życiu Wiewióra-samozwańczego praktyka Bauhausu:
- Dzisiaj nastąpił przełom w mojej twórczości artystycznej - krzykną Wiewiór wymachując kartką papieru.
- Tak? A co zrobiłeś?
- Użyłem kredki w innym kolorze!

---


Kaczka do mnie jedzie. Z Dynią i Norweskim!
Idę poszukać odkurzacza.
Szarlotkę piec? Czy lasagnie?
Wiewiór rozkłada już ulubione gry planszowe.

Kwitną około-gościowe dylematy:
- Nie mamy kawy. Ale możemy kupić.
- A ty wiesz jak się robi kawę?
- No, tylko taką po turecku. Fusy w kubek i zalewasz wodą.
- O, patrz! Ekspres mamy. Trochę się zakurzył, ale może działa?
- Nigdy go nie używaliśmy.
- Filtry też są.
- Tylko jak to ustrojstwo włączyć?

Stres jak przed pierwszą randką.
Schizofrenia blogowych znajomości:
Znamy się jak łyse konie, wykonałyśmy wspólnie kawał dobrej Robótki,
choć nie wiem czy sięga mi do brody, czy ja jej.
Udanego weekendu! Mój będzie :)

Sposób na zmarszczki

18.02.2013
W czwartek Wiewiór po raz ostatni odstemplował się w warsztacie. Wrócił do domu później niż zwykle ze szklanymi oczyma:
- I brought you a Kamyk.
- Kamyk?? - pomyślała Bebe - Lepsza skała niż nic.
- Nie na Walentynki - oznajmił Wiewiór z łysym kaktusem w ręku - Smutno mi i nie chcę, żeby i Tobie było.
- Kamyk, a nie skała! (Żywy kamień, Lithops - przyp. autorki) - lśniło Bebe - Przecież poprzedniego Kamyka zabiłam!
- Nie szkodzi. Ten będzie nasz.


Tego wieczoru grali najwięksi lat osiemdziesiątych. Wyśpiewane przez Wiewióra nabierały nareszcie sensu. Wiewiór opuszkiem placów wygładzał czas na twarzy Bebe.


- Cieszę się, że ci smutno. Gorzej byłoby, gdybyś się cieszył, że to koniec umowy. Gdybyś tej pracy nie kochał.

---

Wiewiór lepszy od najdroższych kremów na zmarszczki.
Tej nocy, pierwszy raz w Czarnym Lesie, monopolowy zakwestionował pełnoletność Bebe.

O tym, że drut i dwa gwoździe są najlepszym dowodem miłości

14.02.2013
Mała rzecz, a cieszy ;)


Różany Poniedziałek z omułkami w tle

12.02.2013
O jak Omułki, zastąpiły arszenik z półki.

Reszta Czarnego Lasu od tygodnia żywi się pączkami i pozdrawia gromkimi "Helau!". Centrum miasta od 11:11 wygląda mniej więcej tak:

Jak świętować, to od rana.

A tymczasem jedną ręką: Skąd przychodzę? Kim jestem? Dokąd zmierzam?...i gdzie widzę siebie za 5 lat. Od trzech dni ssę palec, tłumacząc jedną z tożsamości na chronologię liczb i zdarzeń. Układam projekty w przekonującą całość. Posada w Czarnym Lesie nęci obietnicą spokoju i pewnością, że jestem na to wystarczająco dobra. I że chcę bardziej niż inni. Chcę? Bardzo. Tylko co, jeśli dostanę? Boję się. Boimy się, choć nikt tego głośno nie mówi. Że życie w jednym mieście (nawet kraju) to marzenie wisielca. Kto za kim pojedzie? Kto z czego zrezygnuje? Czy to nas nie zniszczy?

Drugą ręką: Wieszam ozdobne ramki w wiekopomnym dziele naukowym. Przemeblowuję paragrafy nowym szeregiem przecinków. Buduję wieżę z argumentów. Przekomponowuję symfonię na finał. A wszystko to z językiem na brodzie, na oparach motywacji. Mam do siebie żal za te opary. Mam też żal za ten żal.

Wiewiór dzisiaj, patriotycznie, naleśnikiem rzuca w sufit.

D jak doktor, Doktor Domowy, co leczy przez przewód światłowodowy.



Próba generalna

7.02.2013
Londyńskie "ciasteczko" na dobry początek Tłustego Tygodnia (Kaczko patrz!!!).
To już! Ten sam pokój, w którym trzy i pół roku temu w rozmowie kwalifikacyjnej przyznano mi stypendium naukowe na doktorat. Biorę to za dobry omen. Trzecie piętro z widokiem na pomarańczowy stadion, jedyną dumę Krainy Yam Yam. Stopą w turkusowych rajtkach i wiśniowych trzewikach wystukuję nerwowo strach. Tęczowy wzór sukienki odbija się w brudnych szybach. Niby to tylko próba generalna przed właściwą obroną (hen, hen, pod wakacyjnym niebem, ale jakby już na horyzoncie). Niby to tylko próba. Siadam na krześle i odliczam niekończące się sekundy.

Komisja w postaci dwóch profesorek z dziedzin pokrewnych wykorzystuje akademicki kwadrans, po czym z uśmiechem, dla zachowania pozorów prawdziwości sytuacji, wyprasza mnie za drzwi. Krążę korytarzem wydziału ilustracji. W lewo i w prawo. Książki dla dzieci, okładki dla dorosłych, studia postaci kreskówek. W witrynie odnajduję polską wersję "Trzech świnek" (Nasi tu byli!). Z pokoju tortur wypływają salwy śmiechu. Czy to dobrze? W prawo i w lewo. Przytłumione odgłosy zagorzałej dyskusji. Planuję ucieczkę.

Tak jak trzy lata temu, burza loków (choć inna) wyłania się zza drzwi. Jeszcze nie uciekłaś? - czyta mi w myślach. Na stole trzy egzemplarze wiekopomnego dzieła. Moja wyłożona, jak grecka mozaika, karteczkami notek. Ich w hieroglifach lekarskiego pisma.

Nie staraj się im imponować - uspokajał Wiewiór trzy dni wcześniej - Opowiadaj. Snuję zatem nitkę odpowiedzi krótkich i rzeczowych. Zaczynamy od pytań ogólnych. Co, jak, dlaczego? Kiwają głowami w namyśle. Po co, na co, gdzie i kiedy? Pod nosami mruczą. Na koniec uwagi. Że język obcy nowożytny na poziomie natywnym. Że erudycja rozwinięta. Że ibidów się tu nie używa. Że przecinek w złym miejscu. Że w ostatnim rozdziale proszę dokonać symfonii argumentów. Za trzy tygodnie może Pani złożyć całość. Przytakuję, przełykając konfuzję. Czy to aby o mojej pracy?


Opadam jak przekłuty szpilką balon dopiero dobę później. Pociągu do Londynu, miasta którego nie ma.

Londyn, takie miasto w Anglii. Pojawia się i znika.
Kosmonautka na orbicie dostarcza nam nowych wrażeń, przemyśleń i wzruszeń. Jeszcze cię nie ma, córko Zeusa, a już mieszasz! Przyszła królewna na włościach spartańskich (Włóż kapcie, bo tną kafelki. Nie myj się, bo zimno. Na Dzień Dziecka skończymy.) wypięła się na świat pośladkiem i ucięła drzemkę w momencie, gdy przyszłe rodzicielstwo doczekało się wreszcie swej kolejki w NHS. Co i tak nie miało znaczenia w obliczu położnej uzbrojonej w średniowieczny peryskop i nikłą wiedzę prenatalną (We love NHS!). Stacja kosmiczna wygląda za to zjawiskowo, zwłaszcza w tych trzech sukienkach ode mnie pożyczonych*.

Niedziela to:
Metro.
Pożar.
Metro.
Bieg na oślep.
Pociąg.
Zwierciadło z Polish shop "Panadam".
Bagietka z kurczęciem.
Powolna odprawa.
Gorąca czekolada w Costa.
"Złodziejka książek" w oryginale.
Lot niemal prywatnym samolotem (nie licząc pozostałych 9 pasażerów).
Metro.
Sernik z herbatą.
Szalony fan piłki nożnej.
Gol
Anglik obserwujący mnie zamiast piłki.
Gol.
Pociąg.
Autobus.
Nie ma przyjemniejszego widoku po długiej podróży, jak zapalone światło w oknach mieszkania.

Odsypiam.

* "Jeśli nie mieścisz się już w garderobę, pożycz coś od pulchniejszej koleżanki." - cytat z teutońskiej pracy dla matek spod tęczy. Ciekawe od kogo pożyczę ja?

Pocztówki z Blogosfery: MagOOmama

29.01.2013

Kochani czytelnicy,

Dzisiejsza pocztówka z zakątka blogosfery, który szydełkiem i aparatem uprawia MagOOmama. Zakątek to niezwykle udany. Co ja piszę?! Fantastyczny jest, ciepły, radosny i z pasją! MagOOmama ma bowiem wełnę w głowie, z której dzierga miniaturowy świat puchatych cudowności. Niestety, zdjęcia MagOOmamy to gotowe pocztówki (Moje kredki zbladły. O zgrozo! konkurencjo!). Załączam kilka, bo nie potrafię zdecydować się na jedną. Siedzi się tu w kuchni pachnącej obiadem, nad kubkiem herbaty, małym palcem muskając miękkie futerka myszek, jeży, królików i niedźwiadków. 

Skąd jesteś MagOOmamo? 
MagOOmama pochodzi z małego miasteczka, baaardzo małego, w którym to psy...ogonami szczekają. Cisza...nuda...nic się nie dzieje...atrakcji tu jak na lekarstwo. Tak naprawdę nazwę MagOOmama, wymyśliła moja najstarsza córka, podczas gdy we mnie dojrzewał pomysł na stworzenie bloga. Nie miałam pojęcia, że moja przygoda z tym wirtualnym światem tak się potoczy. Moim zamiarem było podzielenie się pasją, która we mnie drzemała bardzo długo nim ujrzała światło dzienne. 

Moim ulubionym dziełem Twojego autorstwa jest seria dzierganych miniaturowych zwierząt. Skąd na nie pomysł? 
Pomysł na malutkie zabawki zaświtał mi w głowie jak lampka u Dobromira - nagle. Przeglądałam różne strony w sieci, by stworzyć coś czego jeszcze nie ma i mam nadzieję, że udało mi się. Bo takie maleństwo to na półce może zamieszkać albo w kieszeni podczas podróży, bywa że w torebce się schowa albo pod poduszką czeka na dobry sen.
  
Fantastyczne są! Ale, zabawki szyłaś jeszcze przed rozpoczęciem bloga, prawda? Pamiętasz tą pierwszą? 
Szyłam ją, jego właściwie, ręcznie późnym wieczorem. To był dinozaur dla najmłodszego z synka Jerzyka. Przywitał synka wczesnym rankiem, leżąc na poduszce

No ale jak rodzą się pomysły na te wszystkie cudowności? 
Zanim dojrzeje we mnie pomysł, przez myśl przelatują tysiące możliwości, kolory, zapachy. A kiedy już mnie dopadnie, to siadam w ulubionym fotelu z zielona poduchą i ruszam z łańcuszkami na szydełku, bywa że pruję, bo mi, że tak powiem, “się nie widzi” całokształt. Trudno mnie wtedy odgonić, a już nie mówię by wyrwać z rąk szydełko! Zazwyczaj pracuję wieczorami. A kiedy zbyt długo “wachlam” (to określenie mojego męża), on wtedy robi pstryk i światełko gaśnie w mig. 



Twój blog to nie tylko przytulanki, ale też wspaniałe zdjęcia? Jak się zaczęła Twoja przygoda z fotografią? Masz w domu studio fotograficzne? 
Bardzo dziękuję za słowa uznania. Fotografią zaraził mnie mój mąż. Widziałam jaką sprawia mu to radość i powiem szczerze byłam trochę zazdrosna o jego pasje. To on, samouk i pasjonat w tej dziedzinie, nauczył mnie wszystkiego. Podarował mi aparat i tak się wszystko zaczęło. Bardzo mu za to dziękuję. A co do studia, nie, nie mamy tak dobrze, wszystkie zdjęcia robimy w domu. Jeśli podobają się innym to znaczy, że chyba nie jest tak źle z naszym rzemiosłem.
Przekornie zapytam, kiedy ukaże się książka i film animowany z Twoimi zabawkami w roli głównej? Czy są w ogóle takie plany? 
Tak, mamy takie plany. 

Ha! A jednak! taki potencjał trzeba wykorzystać!
Chcielibyśmy wydać książeczkę z bajkami dla dzieci, ilustrowaną zdjęciami moich zabawek. Myślę, że na przełomie wiosny i lata  ukaże się pierwszy egzemplarz. Co do filmu to polegam wyłącznie na czasoprzestrzeni mojego męża, bo jest to niewątpliwie zajęcie czasochłonne. Ale cierpliwości, film jest w planach, a to już jest dobry początek. 

 (Kotek!! )
 Wspaniały. Trzymam kciuki za realizację. W tym wszystkim nasuwa się jedno pytanie: jak mama czwórki dzieci znajduje czas na dzierganie, fotografię i prowadzenie blogu? 
Hmmm..:) ja  myślę , że to żaden sekret. Ostatnio pani z zaprzyjaźnionej pasmanterii, w której zaopatruję się w wełenki wszelkiego kalibru, zadała mi dokładnie to samo pytanie.Wystarczą dobre chęci, a przede wszystkim Zgrana Rodzinna Paka, i wszystko układa się tak, jak powinno. Nikt nikogo nie goni, nie pospiesza, nie ma pretensji, to kwestia organizacji czasu. Teraz dzieciaki odrabiają lekcje, pan z TVN-u wiadomości ogłasza radosne, pies wyprowadzony i grzeje łapki pod kocem, gulasz już prawie gotowy, w międzyczasie dobiega głos Majki: "Mamoooo,a ile to jest 18-4???", a ja po melisowym chillout’ciku  rozmawiam z Tobą :) Boszszsz...ziemniaków nie posoliłam !!!
Więc jak widzisz łelaks na wełanda.

Na koniec, pytanie tradycyjne: Jakie są Twoje ulubione miejsca w blogosferze? 
Jest wiele miejsc, które odwiedzam. Z przyjemnością zaglądam do Aleksandry Reich  z bloga CZARY Z DREWNA. Te wszystkie niebanalne przedmioty, które tworzy z drewna wprawiają mnie w obłęd.Uwielbiam sztukę Maryś z KIEDY BUDZI SIĘ... - tyle ciepła i radości, takiej beztroskiej, jest w jej obrazach. Zaczytuję się w ONA MA SIŁĘ i to zaczytanie podnosi mnie z kolan niekiedy. Podobnie wpływa na mnie Julia z SZAFA TOSI i Julitta z DOMWHERELIFEHAPPENS.A ponieważ ostatni będą pierwszymi, zachwycam się teutońskimi wywodami oraz “rysosłowem” Bebeluszka, znasz???? 

A jakże! :) Dziękuję, zwłaszcza za rozmowę. 

Koordynaty na planetę MagOOmamy: http://magoomama.blogspot.com. Koniecznie!
Tymczasem pakuję walizkę i lecę na Wyspę na próbę generalną. Trzymajcie kciuki!

Howk!
Bebe
  

Na dorodne melony!

23.01.2013
Tymczasem w pracowni... więcej zdradzić nie mogę ;)

----

Z pisaniem, wychodzi na to, jest jak z każdym sportem. Im rzadziej się uprawia, tym trudniej się do tego zabrać. Im trudniej się do tego zabrać, tym większe przerwy. Im większe przerwy, tym mniejsza kondycja. A im mniejsza kondycja, tym rzadziej się uprawia. I kółko mojej pisarskiej fortuny zamyka się. Nieuchronnie.
Rysuję za to. W kwietniu będzie pewna premiera na pewnych Empikowych półkach ;)

----

Nie umiem kupować bluzek*. Albo mi się nie podoba fason/kolor/materiał (niepotrzebne skreślić) albo zwyczajnie się nie mieszczę. Zderzaki mam wypasione. Niestety. A rynek, zwłaszcza teutoński, produkuje okrycia wierzchnie na niewiasty górno-płaskie. Tym samym, nie zrozumiem nigdy kobiet, które życzą sobie większych melonów. Moje drogie, małe w tym zakresie jest zdecydowanie piękne. A na pewno praktyczne! Nie zbiera się wam żaden wypiek okruchami na balkonie. Nie potrzebne wam pancerne oprzyrządowanie antywstrząsowe dostępne tylko na czarnym rynku. Możecie leżeć na plecach z widokiem na stopy, których nie przysłaniają wam dwie rozpłaszczone góry. Koszule nie strzelają guzikami. Staniki wiązane na karku nie przeżynają wam owego na pół. W ogóle możecie kupić stanik w każdym sklepie.

Stoję zatem w H&M. Przede mną morze wieszaków pełnych bluzek, sweterków, koszulek, t-shirtów, żakietów i bluz. Trzymam w ręku jedyny czarny sweterek, który spełnia wszystkie warunki akcesorium egzaminacyjnego, mieści się w wąskim przedziale mojego gustu i portfela. I już mam przymierzyć tę zdobycz, gdy wpycha się przede mnie mała ruda w marynarce w kratkę. Talię ma osy. Zderzaki jak jabłka. Figurę klepsydry. Waga oczna 55 kg. Wygina się przed lustrem. Kołnierz marynarki stawia na sztorc.Wygląda przy tym pięknie. Zjawiskowo wygląda. Prywatny gach rudej zapewnia o doskonałości jej wyboru. Ruda zdejmuje marynarkę, niemym fochem strzela. Marynarkę na wierzch innych rzuca. Wychodzi. Stoję nadal ze sweterkiem w ręku. Patrzę w odbicie w lustrze. Nienawidzę siebie. Że mimo uwielbienia dla różnorodności rozmiarów i kształtów ciał ludzkich. Mimo otwartej wojny z ideałami urody (nuda, nuda! Paczka takich samych cukierków nawet mi się w końcu przeje). Uparcie przykładam do siebie miarkę stereotypu. Że wałek brzuszny niezmienny, że za łydka za gruba, że grzywka za długa, że melony dorodne.

Przed lustrem w H&M stałam i płakałam.
Nad głupotą własną.

p.s. Sweterka nie kupiłam. Za duży był. Nie taki. Na egzamin pojadę w sukience. Czy wypada przyszłemu doktorowi występować publicznie w kolorowych rajtkach?

* Stąd w szafie zdecydowana przewaga sukienek nad spódnicami. Spodni na stanie posiadam sztuk 1 (słownie: jeden).

Jądro na horyzoncie, czyli galopujące PhD

17.01.2013

Podaruj sobie paczkę szczęśliwych zakończeń!
 Przysięgam, ostatnie co pamiętam, to ciemna wigilijna noc. Potem tylko mrugające światła, i nie była to przepalona jarzeniówka sąsiada Aldika. Następne, to tu i teraz. Wokół mnie wieżowce z papierzysk i notatek (który to już raz?). Na twardym dysku pliki Worda w tysiącu wersji, posegregowane (?!) według dat. Kubki, talerzyki, koce, i śnieg przysłaniający widok na świat, który zapewne nie stanął z wrażenia. Cóż za rozczarowanie, doprawdy! Nic dwa razy się jednak nie zdarza, a zwłaszcza trzecia wersja wiekopomnego dzieła naukowego wysłana ciału pedagogicznemu do surowego oglądu, czyli próbnej obrony. Ale o tym zaraz. Zatem, świat nie wykorzystał jedynej nadarzającej się okazji, by wstrzymać w zachwycie chwilę oddech. Jego strata. Za to ja siedzę od dwóch godzin przed monitorem i za cholerę nie potrafię sobie przypomnieć, co się w ostatnich trzech tygodniach zdarzyło. I nie wiem, czy to amnezja chwilowa czy "Permanent head Damage" (w skrócie PhD,  tytuł naukowy przyznawany wyspowym naukowcom w ramach odszkodowania za straty poniesione w wyniku wystąpienia niepożądanych zdarzeń związanych z wykonywaną pracą, powodujących straty oraz ich skutków dla zdrowia lub życia pracowników naukowych w postaci chorób zawodowych i wypadków przy pracy - przypuszczenie autorki).


Napisz, że porwali cię kosmici z planety Dysertacja. Więzili o chlebie i wodzie pod czujnym okiem niezrównoważonego Worda. Torturowali czerwienią poprawek i ulepszeń, aż wyprodukowałaś dwieście dziesięć stron maszynopisu 11pt Calibri z interlinią na 1,5 w tryplikacie w oprawie klejonej miękkiej. Pozwolili wrócić ci na chwilę do domu, tylko po to, żeby porwać cię znów niebawem. - sugeruje Wiewiór-Kronikarskie-Guru.

Mimo szarej nagiej jamy niepamięci ostatnich tygodni, czuję, że się zbliżam. Kręgi poprawek coraz węższe zataczam. W trybie przyspieszonym, trzydziestego b.m., stanę przed szanowną komisją, która postanowiła ścisnąć pośladki i odbyć ze mną próbę generalną zanim jedna z profesorek zadebiutuje w dramacie niescenicznym pt. "Matka".

Jądro naukowej ziemi już majaczy na horyzoncie.

Zaczynam rozumieć, dlaczego ci, którzy przeszli tę drogę umieszczają dwuliterowy prefiks gdzie się da, włącznie z biletami lotniczymi i abonamentem gazety lokalnej. W Yam Yamowym przybytku oświaty ta sztuczka udaje się bowiem tylko jednej piątej rozpoczynających bieg o naukowy laur. Gdyby mi ktoś wcześniej powiedział. Że będę wypłakiwać oczy z powodu dwuwyrazowych związków frazeologicznych, kłócić się o owe z wykładowcą. Że głośno (!!) będę przeklinać nie-matkojęzyczność wyspową i ślepotę ortograficzną własną oraz innych. Że przez rok będę wielokrotnie poprawiać to, co napisałam, by na końcu stwierdzić, że i tak trzeba zostawić coś do poprawki egzaminatorom. Że przez trzy lata będę lamentować nad sensem pracy, sensem siebie i systematycznych przeglądów literatury.

Nie uwierzyłabym mu.


* By nie nadużywać waszej cierpliwości i nie przedłużać chwil ciszy w eterze, adekwatnej ilustracji do tekstu nie będzie. W ramach zadośćuczynienia historyczna fota z kończynami samego Bebeluszka. Tak świętowała pierwszy naukowy tytuł: 07.07.2007*

Auto Post Signature

Auto Post  Signature