Image Slider

Kapusta czyli Bebe babcią!

31.12.2010
Wszystko zaczęło się od nadmiaru kapusty, a właściwie nie. Wszystko zaczęło się od chłopaków, tych co się latem hajtnęły i tych, którym Bebe wysmarowała zaproszenia. A potem ich w dniu uroczystym oglądała przed obiektywy. Pakowanie gratów. Noszenie kartonów. Upychanie dobytku w ciężarówce. Po dwa całusy na każdy policzek i Bebe została na schodach pałacu sama. Pojechali wić wspólne gniazdko. Kolejny rozdział skończony. Łzy bebeluszkowe wycierane ukradkiem rękawiczką. Znowu to poczucie kogoś, kto stoi w miejscu, gdy inni ruszają w podróż swojego życia. Głęboki oddech, kubek mate i Bebe wraca do codzienności, czyli do kapusty.

W zeszłą środę przyjechała czerwona, w wigilię biała, a wczoraj włoska karbowana i kolejna czerwona. W związku z nadmiarem bigosu spożytego podczas świąt, Bebe postanowiła ugotować coś innego, czyli to co bebeluszki lubią najbardziej: danie eksperymentalne. Ustawiła Wiewióra do szatkowania największym z noży, co Wiewióry mają we krwi i operują narzędziem ostrym jak Kuroń w telewizji. A Bebe miesza....tu cebula, tam sos pomidorowy...tu pieczarki.....gdzieś między ubijaniem jajka, a krojeniem ogórków na sałatkę zapukano do kuchennych drzwi. To obcy, bo w pałacu nikt swój nie puka.

Drzwi otwierane nieśmiało, ale jakby znajomo. Najpierw wchodzi czerwony tobołek przywiązany do brzucha kogoś o bardzo znajomych oczach. Potem jest pisk. Morze uścisków. Przelotne zarejestrowanie psa - blondyna kudłatego, plączącego się między nogami i równie kudłatego mężczyzny, zamykającego za tym pochodem drzwi. To Jaśminka i jej Żaba. Jaśmina mieszkała w pałacu kilka lat. Była dla Bebe jak siostra i córka. Ciepło płynęło w obie strony. Wiewiór nosił Jaśminę do góry nogami i uczył ją logicznego myślenia. Jaśmina zawsze kochała drzewa i latanie. Często spotykali ją wiszącą z głową w dół na trapezie, gdzieś w koronach Stumilowego Lasu. Wiewiór żonglował u jej stóp. Bebe robiła zdjęcia.




Teraz Bebe i Wiewiór są jak rodzice. Ci, których dzieci już dawno wyfrunęły z gniazda. Ci, których dzieci właśnie przyjechały niespodziewanie na herbatę. Cieszą się, ale i nie mogą się zmianom nadziwić. A zmiany są duże, bo w tym czerwonym tobołku kwili maleństwo. Najprawdziwsze maleństwo. Jaśmina nie powiedziała nikomu ani o ciąży ani o lądowaniu kosmonautki o oczach hobbita. Mia jest śliczna, jak każdy noworodek bliski sercu. W kilka sekund, z matki, Bebe stała się babcią! Młoda rodzina idzie piętro wyżej przywitać się z Kat i Mo, posiadaczami  kosmonautki w podobnym wieku. Bebe w głębokim szoku kończy zapiekankę z kapustą. Część odkłada na wersję wegetariańską dla Żaby i Jaśminy. Wiewiór zmywa w milczeniu. Czy to jest prawda? A może wypożyczyli to dziecko od Kat i Mo ?! Wiewiór idzie sprawdzić. Wraca nieco bledszy i bardziej milczący: na górze zdecydowanie są dwa noworodki. Bebe oddycha głęboko i zaprasza całą szóstkę na kapuściany obiad. Napięcie roztopiło się wraz z pierwszą zapaloną świeczką. Młode mamy wymieniają się wrażeniami, a Bebe myśli, że z wiewiórątkiem chyba jednak jeszcze poczeka. Dobrze jej tak. Wśród przyjaciół, dla których można gotować; wśród śmiechów i płaczu dzieci; z palcami zatopionymi w ciepłej wiewiórowej dłoni. Nawet ciasteczka z pianką od Mamy Wiewióra trafiły na stół.

A gdy posnęła już przyszłość narodu a z nimi młode małżeństwa....zadzwonił Mateusz z Hauptsztatu.....czarował dobrym głosem wspomnienia ze wspólnej kajakarskiej przeszłości.....potem przyszła Daga, też ex-lokatorka pałacu.....nadal zakochana w nadwornych kotach z ogonem i bez. Nawet po wyprowadzce przychodzi je poprzytulać. Waldemar też wpadł na chwilę. Waldemar to stare dzieje. Mieszkał za bebeluszkową ścianą w jej pierwszym pałacowym roku. Budził ją co rano grą na cymbałach i szalonym tańcem na cześć Michaela J.

Nocą niemal na sofie Bebe pyta Wiewióra:
- Co to był za dzień?!
- Niesamowity jakiś...obiecaj mi, że jak będziesz w ciąży, to mi powiesz.
- Obiecuję. Ty też?
- Ja też ci powiem, jak będę w ciąży. Pierwsza się dowiesz. Na pewno.

bebe gorzej

30.12.2010
jak przystało na ex-katoliczkę, bebe pożałowała grzechu lenistwa przed samą matką założycielką w stanie maniakalnym....oddała swe moce adadorowi, żeby mógł spełnić sen o kosmicie z czółkami....poczytała koftę na sofie...tą o piersiobraku....podumała...i w tym uniżonym zamyśleniu włożyła trampki i poszła w stumilowy las.

 pałac bebeluszkowy w lesie stumilowym

i cud się stał. a może bebe po prostu gorzej. bo forest był! godny samego gumpa! taki pełną piersią! bez krokomierza i innych sprzętów. bebe donosi, że nadal lubi biegać. bieganie zimą to jest to! to jak wsunięcie zmęczonych podróżą stóp w znoszone domowe kapcie. spokój bebe ogarnia. cisza znajoma, zagłuszana zestawem hitów u2 z czasów bebeluszkowej podstawówki.  jest zmęczenie. jest radość. policzki matrioszkowe są. i ten bieg. dla samego biegania. nie dla zdrowia. nie dla kalorii. nie dla spalania tłuszczu.jest bieg dla bebeluszka. ten gdzie się wszystkie mięśnie rozluźnia i nadświetlnie pędzi w dół na łeb i szyję po lodowej górze! donoszę, że bebe żyje! i to jak! i nadal twierdzi, że biegać może każdy.


to mówił bebeluszek,
ten co rok temu nienawidził biegać i nigdy przenigdy biegać nie chciał

prezenty

24.12.2010

już w listopadzie bebe dostała od wiewióra prezent podchoinkowy. śnieżnobiałą jednoosobową lodówkę z mini zamrażalnikiem. taki maluch wśród lodówek, ale ma wytrwać przecież tylko do końca doktoratu. wczoraj w stumilowym lesie przy kolacji (
w wonlym tłumaczeniu z angielskiego na ojczysty):

- w tym roku moje prezenty nie są duże - przyznał wiewiór z troską - właściwie małe są. takie o. maciupeńkie. - zbliża palce do siebie na odległość centymetra i demonstruje ze szwajcarską precyzją - ale opakowane w wielką ilość miłości.
- to moje prezenty nie są wielkie! żaden tak duży jak lodówka!
- nie ważne! TY jesteś moim największym prezentem - rozczula się wiewiór.
- i pracuję systematycznie nad tym by być jeszcze większym! - odparła bebe wcinając kolejny kawałek camomberta.


***
codzienności opakowanej w 100kg miłości życzy bebe


a to zdjęcie z pociągu relacji kraków - warszawa.....


oby wam śnieg nie pokrzyżował świątecznych planów :)

armagedon na szynach

20.12.2010
w czwartek, tuż przed odjazdem, zadzwonił doktor w. z wynikami. niedobrymi. wyspowa służba zdrowia zawaliła sprawę. złe tabletki brane od roku. infekcje. konieczność dodatkowego leczenia. a na wisienkę przykazanie doktora w.: "proszę zrezygnować z węglowodanów. całkowicie. przynajmniej na najbliższy miesiąc lub dwa. a później to tylko w ograniczonych ilościach i to najlepszej jakości. pełnoziarniste.". bebe pokiwała posłusznie głową. i jak zahipnotyzowana udała sie do najbliższej piekarni po jagodziankę. pożegnalną. i tak się już do wyjazdu napawała smakiem pączków, ryżu i rogali z dżemem. a niech to. polskie węgle są jednak najpyszniejsze. następnym razem....no właśnie, nie wiadmo kiedy się ten następny raz zdarzy. choć u mamy zamówiona już na tę okazję babka ziemniaczana i papmuchy :)

piątkowy armagedon na szynach. sceny dantejskie na dworcu głównym miasta głównego. czarne tłumy zjeżdżające nieustanną falą w jeszcze większe tłumy drepczące w miejscu z zimna i zniecierpliwienia. brak informacji. strach o nagłą zmianę peronu. aplauz z wiwatami na widok nadjeżdżającego pociągu relacji gdańsk-kraków. opóźnionego o bagatela 4 godziny. peron opustoszał. a bebe została otoczona grupką zdezorientowanych gości z zagranicy, którym trzeba było tłumaczyć kurjozum sprawy. co 10 minut, zagłuszane młotem pneumatycznym pobliskiej budowy, głośniki bulgotały wzrastające opóźnienie pociągu do hauptsztatu. a była to stacja początkowa. po 70-minutowym oczekiwaniu podstawiono srebrną strzałę. ulga z możliwości odtajania zmarzniętych stóp i nosów ukoiła nieco niezadowolenie z nieistnienia miejscówkowych miejsc. każdy usiadł gdzie mógł. byle jechać. byle do przodu.

zamiast ośmiu godzin, dwa dni bebe jechała przez polską narnię do ukochanego stumilowego lasu w samym środku keczupowa. śnieg, jak co roku, zaskoczył polskich kolejarzy. bebe nie może jednak narzekać. jechała przecież w luksusie. światło było. ogrzewanie było. a nawet na granicy, po siedmiu godzinach podróży, głośniki wyszprechały dokładne opóźnienie w postaci 120 minut. tym samym bebe nie zdążyła na ostatnie połącznie. bez pytania zamieniono ramiona wiewióra na objęcia kociej mamy. kocia mama, uraczyła bebeluszka hektolitrem herbaty, wygodną sofą, pożywnym śniadaniem i spacerem po śniegach byłego lotniska tempelhof.




taka przestrzeń w sercu miasta pozwala odetchnąć pełną piersią. bebe zachłysnęła się nim na dłuższą chwilę. do stumilowego lasu nie było się co spieszyć. wiewiór i tak sobotnio udzielał korepetycji językowych. pociąg keczupowy spóźniony o jedyne 20 minut. głośniki szprechały przeprosiny w równiuteńkich odstępach czasu, a konduktorzy uśmiechali się z zażenowaniem.

a w stumilowym lesie? bebe pod plecakiem i z walizką z zabytkowymi nalepkami z całego świata.....wiewiór, jak w filmie, biegnący w jej stronę po peronie....i ciężkie płatki śniegu z czułością opadające na przytulone policzki....

tysiąc(e) kalorii bebeluszkowej żeglugi

14.12.2010
po babeczkach był pożegnalny kurczak na złoto w soku jabłkowym i czosnku....i sos czosnkowo-tymiankowy.....ta marry to umie jednak gotować...
potem bebe popłynęła.....rzekami yam-yamowego fervexu....na diecie resztkowej w malignie....

pierwszą przystań znalazła w paproszkolandii...marczewka z groszkiem, pluszersy, grzaniec z pomarańczkami i dziury w ścierce....w uroczym towarzystwie nieprzyzwoicie szczupłej reni(bebe do 50tki jeszcze tak daleko! przybywaj śledziowa liczbo!) bebe popłynęła wartkim strumieniem grzańca galicyjskiego i wedlowskiej czekolady...cieśninę wyrzutów sumienia ominęły wielkim łukiem....

na wyspie buły młodszej bebe uraczono dukanowymi plackami ze szpinakiem, ubraniowym szaleństwem i nowymi czerwonymi czółenkami (!!!!)....za co bebe odwdzięczyła się radosną twórczością w masie bardzo solnej...słone bombki-pociągi, które na pewno wygrają prezent-niespodziankę w przedszkolu, były niezjadliwe, mimo najszczerszych chęci siostrzeńca bebeluszkowego, bułeczkowego syna....

kolejnym etapem bebeluszkowej żeglugi były morza nalewkowe....bebe upodobała sobie szczególnie zatokę aroniową, wyspy kartaczowo-koptykowe oraz góry ogórków kiszonych...nie wiadomo jednak do końca czy to urok tych krajobrazów...czy zdolności bebeluszkowej rodzicielki, która dwuletnią rozłąkę skracała sobie drogą przez bebeluszkowy żołądek...

gwoździem programu, a raczej stolycy okazały się jednak były torty penisowe i inne piersi w pensjonacie semilli na oceanie winno-czerwonym....w pensjonacie zacumowało wielu mulionerów....było bosko! bebe chce więcej!

kolejne morze wina przegadała bebe wieczorno-nocnie w siostrzanym towarzystwie bułki starszej. a przygrywało im kocie murmurando i bardzo czillowa zetka. na morzach podobnych acz łódzko odległych bebe spotkała też panią balerową. bardzo bebeluszkowa ta baleronowa....bardzo...aż żal było odjeżdżać! ale łez rozlewać nie ma co. bo panny b. są zdolniachy i na laurach nie spoczną!

a teraz bebe szykuje się na spotkania z eksami...balsamami i innymi adoratorami. dzień z siostrami-bułkami....oraz inne przedwyjazdowe atrakcje. bo o ile śnieg i narniowy mróz bebeluszka nie powstrzymają....to piątkowy wieczór będzie już wiewiórowy! bardzo!

dietę zgubiono wraz z bagażem. a może w ogóle jej nikt nie zapakował?

Auto Post Signature

Auto Post  Signature