Image Slider

Kaczka z Dynią po Norwesku

28.02.2013
"Victoria Beckham wygląda jak ja, czyli mój urlop w górach 2013" by Dynia

Czym chata bogata, tym Kaczka z przysiółkami syta. Zdrowe porcje lasagne, szarlotka z gruszkami, wino marki wino w kolorze beżowym, biwak w wigwamie pod gwiaździstym niebem. Kawę zastąpiła siekiera herbaciana z trójkątnych torebek. Na ich cześć, ku autentyczności przeżyć, wysiadła nawet pompa grzewcza w całym budynku. Czego Bebe i Wiewiór doświadczyli dotkliwie po ich odjeździe.Chłodem powiało i pustką.

Kaczka jest dokładnie taka. Nie dziwi wcale, że pisze jak pisze. Ona taka jest.100% Kaczki w Kaczce.
I naprawdę szkoda, gdy wyjeżdża.

Pogadały sobie z Bebe tylko na migi, bo Hobbit przejął dowodzenie. A roboty było przecież w brud.

Dynia to 90-centymetrowe wcielenie Barry White'a, co chwila wybuchające zaraźliwym śmiechem. Zjawisko lingwistyczne bez problemów  mówiące i myślące w trzech językach na raz. Ze zdecydowaną przewagą akcentu wyspowego Mooo, Flooo, Dooo. Wiewiór bezskutecznie próbował zamieszać jej irlandzkim.W Dyniowym punkcie dowodzenia liczba języków zdaje się być nieskończona. Bebe z misją ukorzeniania nadwiślanego dialektu prowadziła z Hobbitem architektoniczne konwersacje na poziomie:
- Budujemy wieżę?
- Yessss.
- Tak?
- Tak! Tak!
- Jaki to kolor?
- Blue!
- Niebieski.
- Bieski. Ziony. Cewony. Ółty. Lelloł.

Następnie Dynia:
Zniszczyła siedem kolejnych wież.
Zarządziła budowę kolejnych.
Dokonała przeglądu biblioteczki obrazkowych (włącznie z albumami graphic design).
Zjadła pastę do zębów.
Nauczyła wujka Wiewióra żonglować kołdrą.
Pościeliła rodzicom łóżka.
Przeczytała wujkowi Wiewiórowi Gruffalo!!!.
Położyła ciocię Bebe do łóżka.
W ciszy i spokoju, zieloną kredką stworzyła doktoratu czwarte wydanie poprawione.
Ułożyła wszystkie kredki systemem Pantone.
I padła na podłodze z chrapnięciem na bogato.

Młodzież tymczasem grała do późnych godzin nocnych w wyścigi robotów:
Kaczka z uporem maniaka taranowała ściany.
Bebe zgubiła się na taśmie produkcyjnej.
Wiewiór rozpychając się łokciami biegł do mety.
Kasparow to drugie imię Norweskiego.

--

W niedzielny poranek na ulicach Czarnego Lasu cisza.  
- Wszyscy wyjechali na autostrady - Wiewiór przyczernił Norweskiemu wizję decyliona godzin za kółkiem.
Dynia wpakowała się na tylne siedzenie bez pożegnania. Co się będzie żegnać?!
Czyli wróci?

p.s. Chleb, okazuje się, jest substytutem talerza. Zlizuje się z niego ser, wyjada plasterki kiełbasy. 

Goście, zamki i artystyczne oświecenie

22.02.2013
W tym tygodniu pokonałam niejedną twierdzę.

Tymczasem w życiu Wiewióra-samozwańczego praktyka Bauhausu:
- Dzisiaj nastąpił przełom w mojej twórczości artystycznej - krzykną Wiewiór wymachując kartką papieru.
- Tak? A co zrobiłeś?
- Użyłem kredki w innym kolorze!

---


Kaczka do mnie jedzie. Z Dynią i Norweskim!
Idę poszukać odkurzacza.
Szarlotkę piec? Czy lasagnie?
Wiewiór rozkłada już ulubione gry planszowe.

Kwitną około-gościowe dylematy:
- Nie mamy kawy. Ale możemy kupić.
- A ty wiesz jak się robi kawę?
- No, tylko taką po turecku. Fusy w kubek i zalewasz wodą.
- O, patrz! Ekspres mamy. Trochę się zakurzył, ale może działa?
- Nigdy go nie używaliśmy.
- Filtry też są.
- Tylko jak to ustrojstwo włączyć?

Stres jak przed pierwszą randką.
Schizofrenia blogowych znajomości:
Znamy się jak łyse konie, wykonałyśmy wspólnie kawał dobrej Robótki,
choć nie wiem czy sięga mi do brody, czy ja jej.
Udanego weekendu! Mój będzie :)

Sposób na zmarszczki

18.02.2013
W czwartek Wiewiór po raz ostatni odstemplował się w warsztacie. Wrócił do domu później niż zwykle ze szklanymi oczyma:
- I brought you a Kamyk.
- Kamyk?? - pomyślała Bebe - Lepsza skała niż nic.
- Nie na Walentynki - oznajmił Wiewiór z łysym kaktusem w ręku - Smutno mi i nie chcę, żeby i Tobie było.
- Kamyk, a nie skała! (Żywy kamień, Lithops - przyp. autorki) - lśniło Bebe - Przecież poprzedniego Kamyka zabiłam!
- Nie szkodzi. Ten będzie nasz.


Tego wieczoru grali najwięksi lat osiemdziesiątych. Wyśpiewane przez Wiewióra nabierały nareszcie sensu. Wiewiór opuszkiem placów wygładzał czas na twarzy Bebe.


- Cieszę się, że ci smutno. Gorzej byłoby, gdybyś się cieszył, że to koniec umowy. Gdybyś tej pracy nie kochał.

---

Wiewiór lepszy od najdroższych kremów na zmarszczki.
Tej nocy, pierwszy raz w Czarnym Lesie, monopolowy zakwestionował pełnoletność Bebe.

O tym, że drut i dwa gwoździe są najlepszym dowodem miłości

14.02.2013
Mała rzecz, a cieszy ;)


Różany Poniedziałek z omułkami w tle

12.02.2013
O jak Omułki, zastąpiły arszenik z półki.

Reszta Czarnego Lasu od tygodnia żywi się pączkami i pozdrawia gromkimi "Helau!". Centrum miasta od 11:11 wygląda mniej więcej tak:

Jak świętować, to od rana.

A tymczasem jedną ręką: Skąd przychodzę? Kim jestem? Dokąd zmierzam?...i gdzie widzę siebie za 5 lat. Od trzech dni ssę palec, tłumacząc jedną z tożsamości na chronologię liczb i zdarzeń. Układam projekty w przekonującą całość. Posada w Czarnym Lesie nęci obietnicą spokoju i pewnością, że jestem na to wystarczająco dobra. I że chcę bardziej niż inni. Chcę? Bardzo. Tylko co, jeśli dostanę? Boję się. Boimy się, choć nikt tego głośno nie mówi. Że życie w jednym mieście (nawet kraju) to marzenie wisielca. Kto za kim pojedzie? Kto z czego zrezygnuje? Czy to nas nie zniszczy?

Drugą ręką: Wieszam ozdobne ramki w wiekopomnym dziele naukowym. Przemeblowuję paragrafy nowym szeregiem przecinków. Buduję wieżę z argumentów. Przekomponowuję symfonię na finał. A wszystko to z językiem na brodzie, na oparach motywacji. Mam do siebie żal za te opary. Mam też żal za ten żal.

Wiewiór dzisiaj, patriotycznie, naleśnikiem rzuca w sufit.

D jak doktor, Doktor Domowy, co leczy przez przewód światłowodowy.



Próba generalna

7.02.2013
Londyńskie "ciasteczko" na dobry początek Tłustego Tygodnia (Kaczko patrz!!!).
To już! Ten sam pokój, w którym trzy i pół roku temu w rozmowie kwalifikacyjnej przyznano mi stypendium naukowe na doktorat. Biorę to za dobry omen. Trzecie piętro z widokiem na pomarańczowy stadion, jedyną dumę Krainy Yam Yam. Stopą w turkusowych rajtkach i wiśniowych trzewikach wystukuję nerwowo strach. Tęczowy wzór sukienki odbija się w brudnych szybach. Niby to tylko próba generalna przed właściwą obroną (hen, hen, pod wakacyjnym niebem, ale jakby już na horyzoncie). Niby to tylko próba. Siadam na krześle i odliczam niekończące się sekundy.

Komisja w postaci dwóch profesorek z dziedzin pokrewnych wykorzystuje akademicki kwadrans, po czym z uśmiechem, dla zachowania pozorów prawdziwości sytuacji, wyprasza mnie za drzwi. Krążę korytarzem wydziału ilustracji. W lewo i w prawo. Książki dla dzieci, okładki dla dorosłych, studia postaci kreskówek. W witrynie odnajduję polską wersję "Trzech świnek" (Nasi tu byli!). Z pokoju tortur wypływają salwy śmiechu. Czy to dobrze? W prawo i w lewo. Przytłumione odgłosy zagorzałej dyskusji. Planuję ucieczkę.

Tak jak trzy lata temu, burza loków (choć inna) wyłania się zza drzwi. Jeszcze nie uciekłaś? - czyta mi w myślach. Na stole trzy egzemplarze wiekopomnego dzieła. Moja wyłożona, jak grecka mozaika, karteczkami notek. Ich w hieroglifach lekarskiego pisma.

Nie staraj się im imponować - uspokajał Wiewiór trzy dni wcześniej - Opowiadaj. Snuję zatem nitkę odpowiedzi krótkich i rzeczowych. Zaczynamy od pytań ogólnych. Co, jak, dlaczego? Kiwają głowami w namyśle. Po co, na co, gdzie i kiedy? Pod nosami mruczą. Na koniec uwagi. Że język obcy nowożytny na poziomie natywnym. Że erudycja rozwinięta. Że ibidów się tu nie używa. Że przecinek w złym miejscu. Że w ostatnim rozdziale proszę dokonać symfonii argumentów. Za trzy tygodnie może Pani złożyć całość. Przytakuję, przełykając konfuzję. Czy to aby o mojej pracy?


Opadam jak przekłuty szpilką balon dopiero dobę później. Pociągu do Londynu, miasta którego nie ma.

Londyn, takie miasto w Anglii. Pojawia się i znika.
Kosmonautka na orbicie dostarcza nam nowych wrażeń, przemyśleń i wzruszeń. Jeszcze cię nie ma, córko Zeusa, a już mieszasz! Przyszła królewna na włościach spartańskich (Włóż kapcie, bo tną kafelki. Nie myj się, bo zimno. Na Dzień Dziecka skończymy.) wypięła się na świat pośladkiem i ucięła drzemkę w momencie, gdy przyszłe rodzicielstwo doczekało się wreszcie swej kolejki w NHS. Co i tak nie miało znaczenia w obliczu położnej uzbrojonej w średniowieczny peryskop i nikłą wiedzę prenatalną (We love NHS!). Stacja kosmiczna wygląda za to zjawiskowo, zwłaszcza w tych trzech sukienkach ode mnie pożyczonych*.

Niedziela to:
Metro.
Pożar.
Metro.
Bieg na oślep.
Pociąg.
Zwierciadło z Polish shop "Panadam".
Bagietka z kurczęciem.
Powolna odprawa.
Gorąca czekolada w Costa.
"Złodziejka książek" w oryginale.
Lot niemal prywatnym samolotem (nie licząc pozostałych 9 pasażerów).
Metro.
Sernik z herbatą.
Szalony fan piłki nożnej.
Gol
Anglik obserwujący mnie zamiast piłki.
Gol.
Pociąg.
Autobus.
Nie ma przyjemniejszego widoku po długiej podróży, jak zapalone światło w oknach mieszkania.

Odsypiam.

* "Jeśli nie mieścisz się już w garderobę, pożycz coś od pulchniejszej koleżanki." - cytat z teutońskiej pracy dla matek spod tęczy. Ciekawe od kogo pożyczę ja?

Auto Post Signature

Auto Post  Signature