Image Slider

Kaczka w obrazkach

31.07.2015
°°°° Beberazki z kolana nadal powstają.... tylko zmieniły nieco temat i format °°°°

Uzupełniam poprzedni post stosowną wizualizacją, żeby oszczędzić Czytelnikowi w letnich upałach zbędnych ruchów, zwłaszcza tych na mózgu i nie nadwyrężać nadto mięśnia wyobraźni.

Powidok #1:


Powidok #2:


Powidok #3:

Kaczka z atrakcjami

29.07.2015
No i cóż, że minęły długie dni a nawet tygodnie od niektórych opisywanych tutaj wydarzeń. Całe szczęście blog żyje w innej czasoprzestrzeni, w przeciwieństwie do rzeczywistej, z Matką-Nowicjuszką zawsze kompatybilną.

°°°° ZATEM °°°°

Na początek zwierzę się: czerwienię się od ponad tygodnia [edit: a nawet dwóch], bo niejaka Natalia wydała nieprzyzwoitą sumę na moje guziko-przypinki. Fanfary, fajerwerki, fontanny szampana! Nie dość tego męża ma jeszcze bardziej bezpruderyjnego. Zobaczył był on landszaft zimowy na aukcyjnej sztaludze, wyciągną ostatnie drobne ze skarpety i włożył na stół tyle, że starczy z pewnością na śrubkę do turbodoładowacza Antoniego. Są wśród nas szaleńcy! Przyklejają się chętnie do rany i wlewają człowiekom otuchę za pazuchę. Uważajcie.

°°°
Mini-Kaczka czyli tak się pisze blogowe posty

Tymczasem bywałam u kaczki. Żadna to nowość. Nowością były atrakcje.... i tu wniosek na przyszłość: Nie narzekaj kaczce, że ci nie zapewnia atrakcji.

Zaczęło się od wizyty w przedszkolu Dyni, gdzie potknęłyśmy się o leżącego na dywanie Jacka Londona. Jack ma szczęście, że nie uczęszcza jeszcze do podstawówki, gdyż rzygając w tramwaju podwyższył swoje lokaty towarzyskie i zdobył tym samym rangę super-bohatera.

Wydarzenie to zrobiło wrażenie nie tylko na całej grupie Małpiatek, ale też na samej kaczce, która dnia następnego okupując dmuchany materac dla gości lub gospodarzy "z poświęcenia", przybrała pozycję Jacka Londona i oznajmiła gospodarstwu domowemu: "tak będę leżeć". Szybko kaczka stała się wydmuszką, którą przez następne dwie doby futrowaliśmy sucharami i colą. My, czyli Norweski i Bebe.

Dziatwa skakała nam po głowach, kruszyła dietetyczne wiktuały na wszystkie powierzchnie płaskie i wylewała sobie hektolitry coli do gardeł. W niedzielę los kaczki podzielił Norweski, a w poniedziałek wieczór ja. Wszyscy poniżej metra pięćdziesięciu ostali się w najlepszym zdrowiu, co jest dowodem na to, że był to wirus wysokogórski.

 Atrakcjom tym towarzyszyły liczne skutki uboczne, a dokładnie skrzyżowania:

Na pierwszym dane nam było doświadczyć:

Światowa premiera najnowszej książki Dyni

Na drugim rozstaju stała paczka od Ultramaryny "do rany przyłóż" Wasiuczyńskiej. Już nigdy posiedzenia w łazience nie będą takie same. Musicie wiedzieć, że w czynie społecznym Wasiuk wraz z mamą zbierają polskojęzyczną prasę "dla tych dziewczynek w Teutonii" i wysyłają periodyki za granicę [szalone! szalone!], żebyśmy tu z kaczką już kompletnie nie zdziczały. A przy okazji dorzucają drobiazgi. Raz słoik guzików dla Wiewióra, raz kołdrę, raz medale własnego wydziergu. I jak Wasiuka nie kochać*?

Przy trzecim skrzyżowaniu czekała na nas ekipa bloga Mama Jagody z mężem i ojcem w jednym, którego to jesteśmy wielkimi fankami [pozdrawiamy!] nie tylko dlatego, że dzielnie pchał wózek nasz przez całą Hauptstrasse w zenicie upałów. Była góra, widoki i najważniejsze dla Grudki doznania, które być może popchną ją do kariery w  geologii*, ogrodnictwie lub refleksologii:
 
p.s. matka czekoladowsza niż zawsze

Na czwartym rozstaju zbiegły się okoliczności i przypadki losowe. Rozkraczył się wagon linii pospiesznej. Jeden jedyny z całego taboru i oczywiście ten, w którym miałyśmy rezerwację. "Klima nie działa, proszę pani" - Konduktor rzucił na nas spoconym okiem i zaprowadził do pierwszej klasy. Nie protestowałam.

*Zupełnie bez związku przypomniało mi się, że jadałam w Fortnum & Mason lody (i to nie byle jakie, bo wymyślone tamże The Knickerbocker Glory) z damą, która od 35 lat bada ziemię pod i w londyńskim metrze.

Finisze i akcji zwroty nagłe

8.07.2015
Wracam. WSZAK (nowe ulubione słowo, bo się naczytałam Piaskowej Góry niejakiej Bator i mi tak już zostało) bez was to jak bez ręki w rękawie. Grudka wie, jakie to niewygodne. Po trzech tygodniach z lumbago w ogonie, szczuta prądem, wygniatana masażem - czuję się jak nówka, nieco tylko wyśmigana.

Oprócz sklejania (się) cementem w ostatnich miesiącach zajmowałam się też tym, co na pierwszy rzut oka nie powala ogromem:


Ale proszę sobie ten ogrom powielić razy trzy.... wirtualne kartki, WSZAK pracuję pół na pół analogowo i wirtualnie. Wiem matematyka zupełnie nielogiczna, ale tak to już bywa u artystów. Ta skromna kupka mogłaby wyścielić mi salon, którego to pomysłu Grudka wielkim propagatorem jest:


W zbliżeniu wygląda zaś tak:

Zważywszy fakt, że większość owego ogromu wydziergałam podczas bytności Grudki już po naszej stronie brzucha, chylę przed sobą czoła i poklepuję po pleckach. No dobra, tak naprawdę robi to Wiewiór, bo ja przecie nie potrafię. Zwłaszcza z tym czołem. Chwilowo więcej pokazać nie mogę, WSZAK jest to część owego projektu z Wydawnictwem Nowa Era, który spędzał mi resztki snu z powiek Matki in spe, a potem Matki-Nowicjuszki (choć ta już nie ma za wiele na tych powiekach, bo i czasu brak na nałożenie maskary).

Pyszny to był projekt dla ilustratora, przyznam. Nie dość, że była (i jest) pani Tereska, co biczem i marchewką umiejętnie smagała (pozdrawiamy! pozdrawiamy!) to miał człowiek możliwość narysowania niemal wszystkiego. Od fauny ujeżdżającej pędzle, przez społeczeństwo na przestrzeni wieków, po demonstrującą florę z transparentami. Wyżyłam się ołówkiem i tuszem, wyrabiając (o zgrozo!) ochotę na więcej.

Tymczasem sączę wodę z cytryną na tym finiszu i spoglądam w horyzont w poszukiwaniu nowych wyzwań. A jak Wam w to lato?

°°°°
Z radością też donoszę, jakem donosicielka, że aukcja w sprawie turbodoładowania dla Antka zaznała wartkiej zmiany akcji. Na tyle wartkiej, że wystąpi w niej także ten oto jakże odświętny landszafcik, w sam raz na obecnie nam panujące upały:

Unikat z autogramem i paspartutkiem! Może być Twój!


Zobowiązałam się także, jakom dziewczyna ze Świerszczyka, że jeśli wystawione przeze mnie fanty uzyskają zawrotną kwotę 200zł, to dorzucę do każdego po autorskim egzemplarzu owego magazynu z autografem. Co tam z autografem, z autografem i z imienną dedykacją. A co! Kto bogatemu zabroni? WSZAK może się okazać, że nabywca inwestuje we własną przyszłość, a po mojej śmierci sprzeda nabytek na allegro za grube muliony. No to co? Młotki w ruch, rozbijamy skarbonki i tędy proszę: klik! klik! klik!

A komu za gorąco, żeby się w przebijanie bawić, to może też na skróty wrzucić złotóweczkę (a każda się liczy jak-bogusia-kocham) wprost do skarbonki Antosia: O TUTAJ!

Ogłoszenie bardzo specjalne

5.07.2015
Nikt się tego nie spodziewał, a zwłazcza ja: rezurekcja!
Nie, nie moja, choć bliska jestem powstaniu - niech się Drogi Czytelnik nie martwi.

Otóż: Bebe-Guziki pojawiły się ponownie w internetach. A że nie wiadomo, czy to tylko jednorazowe zmartwychwstanie, czy jednak reinkarnacja: Bierzcie! Hurtem cały tuzin. W licytacji na rzecz turbo-doładowania dla serca uroczego kawalera imieniem Antek. No spójrzcie, jaka to fajna partia byłaby dla Grudki:


 Cena wywoławcza: 10zł
(w Bawarii za to jedynie półtora pączka drugorzędnej świeżości dostać można).


Robota ręczna.
Z trzech silnie limitowanych* serii "Bebe", "Wiewiór" i "Inne takie".
Do każdego stroju i nastroju.
Kreska lekka, nienachalnej urody**.
Kolory w tęczy kąpane.
Słowem: Okazja!
Która nieprędko się powtórzy.

Zatem spieszcie się. TĘDY.
Dom aukcyjny stuka ostatni raz młotkiem w niedzielę 12 lipca.


*Drukarka się popsuła i już TAKICH kolorów na żadnej innej nie będzie.
** Bywam chwilowo na szczycie, co ma swój Czubaszek. Udziela mi się.

Auto Post Signature

Auto Post  Signature