Image Slider

Czekoladowa kaszanka

23.12.2011


Wiewiór pracuje, a Bebe - curą domesticus. Miesza bigos przy teoriach socjologicznych interakcji. Z jednym okiem w notatkach z fenomenologii składa koślawe gwiazdy z papieru, które nijak nie chcą dorównać złotemu aniołowi origami autorstwa Wiewióra. Przeszła na dietę opartą o tubylczy wypiek świąteczny, co jej chyba nie służy, bo w rajtkach coraz luźniej. Pisze plany ukończenia wiekopomnego dzieła naukowego, a o północy robi świąteczne zakupy w pobliskim supermarkecie: połowa karpia z wytrzeszczonym okiem, tona twarogu homogenizowanego na sernik, mąka najbielsza na lazanię, nugat do dwóch pieczonych jabłek i najmniejsza kapusta w szpic na bigos. Jaka szkoda, że to święta we dwoje!!! - krzyczą geny polskiego dobrobytu stołowego.

Bebe oswaja poddaszowe gniazdo obrazkami z dzieciństwa i zdjęciami z wakacji, lustrem zawieszonym w sypialni i parą kolorowych miseczek. Wieczorami zdradza Wiewióra z ciałem profesorskim na Skypie. Ciało bowiem zdeterminowane jest silnie kaganek oświaty nieść nawet i pod samą choinkę! Jak to dobrze, że to święta we dwoje. - szepczą nerwy na niteczkach zawieszone. Tylko cynamonowych gwiazdek i waniliowych księżyców brak. Upiec własnych nie ma jeszcze na czym, a kupne w cenach zawrotnych po trzy i pół książki za kilogram.

Nic to, mama Wiewióra z prezentami przesłała chocolate pudding razy dwa, co Wiewióra wprawiło w osłupienie. W kraju jego przodków, zadziwiająco do bebeluszkowego podobnym, pudding to bowiem kaszanka. Czyżby kaszanka w wersji czekoladowej, czyli poslki salceson? Okaże się w pierwszy dzień świąt, który na szczęście Wiewióra jest dniem drugim, bo do otwarcia prezentów zostało mu już tylko jedno spanie. A że Święta odbędą się w stylu łączonym Wiewiór łata najdłuższe skarpety, żeby o świątecznym poranku zmieściły się w nich nie tylko pomarańcze.


Choinka z metra cięta przekracza zdolności budżetowe, w związku z czym Wiewiór wykazał się miłosierdziem i zaadoptował w supermarkecie chudą choinkę made in china. Plastikowe kulki vel poranna rosa na gałązkach gratis. Drzewko nie sięga mu nawet do kolan, a sztuczna ikra rybia sypie się, ku uciesze nowego ojca, na dywan suto, co objawia się charakterystycznym chrzęstem nadal dziurawą skarpetą. Wiewiór nowego członka rodziny ubrał odświętnie, opatrzył w perukę z anielskiego włosia, umieścił na piedestale z pudełka po ciastkach.  Jak to dobrze, że to święta we dwoje. - cieszy się Wiewiór myśląc o tych licznych studenckich razach bez drzewek, bliskich a nawet chleba z masłem. Z Bebe w ramionach wdycha święta przy blasku niemrugających lampek i chyba po raz pierwszy w życiu zaczyna je po prostu lubić.

Pięćdziesiąt tysięcy klików - konkurs

21.12.2011

Bebe znowu skacze na jednej nodze! Bebeluszkowa Kolekcja Klików sięgnie niebawem niebagatelną sumę pięćdziesięciu tysięcy!!!! Dziękujemy za wszystkie dotacje!

Z tej okazji, żeby nam wszystkim było miło, pierwszy w Bebeluszkowie blogowy konkurs dla Was! Z nagrodami rzecz jasna!

Święta niemal zapasem i Nowy Rok już na porodówce. Koniec czegoś, ale i początek. Pierniki, opłatki, karpie, śnieżne bitwy, kałużowe lodowiska, postanowienia, obiecanki-cacanki, prezenty i przytulanki pod jemiołą, szampan, szpilki i pełny brzuch przy Kevinie, który po raz kolejny sam w domu.

Co najbardziej lubicie w czasie Świąt i Nowego Roku?   

Dla autorów dwóch najciekawszych wypowiedzi mamy bardzo bebeluszkowe niespodzianki, które wykonują się właśnie z pomocą wypieków na twarzy i języka na brodzie. Zdradzić można, że niespodzianki mają coś wspólnego z blogową bebe-tapetą..A że Święty M. jest wyjątkowo hojny to jeszcze jedną paczuszkę rozlosujemy wśród wszystkich biorących udział w konkursie.

Łapcie za pióra, kredki, aparaty, klawiatury i do dzieła!

Konkurs trwa do północy 01 stycznia 2012 (jak znalazł na między-świąteczną nudę). 
Odpowiedzi z hasłem "Lubię" przysyłajcie do bebeluszek@gmail.com lub opublikujcie po prostu pod tym wpisem w komentarzu.

Ogłoszenie wyników na dobry początek tygodnia w poniedziałek 2 stycznia!

I chciałabym, i boję się

20.12.2011
Jeśli strach będzie miał duże oczy, to zostaje jeszcze Świąteczny Jarmark w Stumilowym Lesie.

 W Wysokich Obcasach z paczki od Buły Starszej piszą, że pracujące matki to zołzy. Zołzy piszą na blogach, że macierzyństwu brak lukru z gazet dla rodziców. Mama znajomego zachwala, że poród to szczyt spełnienia życiowego. Znajoma przez nieliczne maile płacze, że jako pełnoetatowa krowa mleczna życiowo się nie spełnia, zwłaszcza przy chronicznej deprawacji snu.

Bebe siadła na krzesełku u pani doktor tubylczej, która okazała się nie tą panią doktor tubylczą, z którą Bebe miała umówioną wizytę. Nie był to jednak czekoladowy konował, więc Bebe postanowiła nie dbać o szczegóły, ale przejść do sedna sprawy. Projekt Potomek, pani doktor, czas zacząć. Proszę mnie oświecić, co to w związku z jajnikami w kropki oznacza i z czym się to będzie jadło. Pani Doktor Tubylcza Inna rutynowo kazała w odpowiednim czasie odstawić pigułki mocy, zacząć brać folię i czekać na dalszy rozwój babodniowych akcji. Jeśli Matka Natura okaże się nierychliwa, to będziemy ją wspomagać. O co to nie! Nam się nigdzie nie spieszy. Przynajmniej do trzydziestki piątki zen i om. Mam przynajmniej taką nadzieję. Tarczyca w porządku, cholesterol w porządku. Można stanąć w blokach startowych i zaczynać rzeźbienie wiekopomnego dzieła, tym razem nie aż tak naukowego.

Cholera by wzięła taką sprawiedliwość!!! - kolejna łza niepewnej przyszłości stanęła na progu bebelowego oka. Gdyby nawet Wiewiór bardzo chciał pomóc (czego szczerze robić nie chce), to i tak wszystko na jej głowie. Szlag by trafił (nie)zdolności rozrodcze! Wiewiór nie musi wybierać, bo po prostu nie może. Nie musi decydować, przed czy po trzydziestce? Czy tuż po doktoracie, czy może po znalezieniu pracy? Tylko czy pracę znajdzie i w którym kraju? Bo jak w dalekim od wiewiórowego to wirtualnie będą z potomka rzeczywiste nici. Jeśli poczekać dłużej, to czy w ogóle będzie to możliwe? W końcu jajniki z rzucikiem kapryśne są jak waga po imprezie. A jeśli nie jest gotowa na bycie matką? Od wywracania możliwych planów do góry nogami kręci się Bebeluszkowi w głowie.

Przyszła wiadomość od Damy Pik: Nie myl macierzyństwa z martyrologią. Kobiety rodziły, rodzą i będą rodzić dzieci. Nic w tym nadzwyczajnego. Idź Bebe i się nie przejmuj.

Amen.W niedzielę rano Wiewiór nad bawarką:
- Boisz się?
- Bardzo.
- To dobrze, bo ja też. Będziemy bać się razem.


P.s. Otwarcie potomkowych drzwiczek, tych zielonych w fioletowe groszki, przewidziano na (nie wcześniej!!! - dopisek głównej zaangażowanej) drugą połowę przyszłego roku. Chyba. Tymczasem można oddychać.

Podróż filmowa

15.12.2011

A tak było dokładnie rok temu. Pociąg relacji Kraków - Warszawa.

 Nie, podróż filmowa nie ma nic wspólnego z czerwonymi dywanami i szpilkami. Za brak tych ostatnich Bebe dziękowała wczoraj wszystkim bogom i aniołom z przytupem. Wszystko zaczęło się od tego, że nie przyjechał ten wcześniejszy niż wcześniejszy autobus na dworzec. Ten wcześniejszy też się nie pojawił. Nie mówiąc już o tym na czas.

Pot stresu lał się ciurkiem pod dwiema warstwami kurtek, które nie zmieściły się do plecaka. Wiatr zimnymi podmuchami w oczy nie pomagał przy galopie z językiem na brodzie i trzydziestokilowym balastem na plecach. Czwarty autobus pojawił się, jak za dotknięciem różdżki, tuż po zamówieniu taksówki, która miała zrobić wszystko co w jej mocy, by do Bebe dojechać na czas. Moc taksiarza nieraz już Bebe zawiodła, wybór padł więc na wtaczający się właśnie na przystanek środek komunikacji miejskiej. Dziesięciominutowym biegiem na yam yamski dworzec Bebe zaliczyła egzamin wstępny do korpusu Marines. Nawet bandę kudłatych podlotków staranowała bez mrugnięcia okiem, w końcu widzą, że leci, więc na cholerę zajmują całą szerokość chodnika?!

Czas jest niewątpliwie kobietą i to z PMSem, humorzastą i zmienną. Ciągnął się jak stare kapcie po szpitalnej podłodze, gdy kierowcy autobusu zachciało się zrobić przerwę w samym środku trasy. Gdy zaś do pociągu w Czarnym Lesie zostało pięć minut i trzy podejścia po schodach, leciał sobie jak struś pędziwiatr. Bebeluszek robił za kojota, zwłaszcza przy trzech podejściach z balastem po wydłużających się, jak Boga kocham, schodach. Osobom z setką wagową na karku Bebe gotowa jest od dzisiaj wycinać medale z ziemniaka. Każdy krok z takim ciężarem to jak zdobycie K2 w środku zimy. Bebe nie chce wiecej ani K2 ani stu kilo na biodrach.

Samolot, jak zwykle, pełen był pingwinów w biznesowych marynarkach i dopasowanych garsonkach.   Nielot w płaszczu od Gucciego z silnym keczupowym akcentem oznajmia ludzikowi w telefonie: Samolot mam spóźniony. Taka uroda świata biznesu. Tego wieczoru elegancka rzeczywistość papierów wartościowych i cen nieruchomości wzbogacona została najbrzydszymi butami do biegania a w nich buraczana jak Matrioszka Bebe, która odmówiła miesiąca rozłąki ze ulubionym sprzętem sportowym tylko dlatego, że gabaryty stelaża nie są przystosowane do potrzeb nowoczesnego nomada.

Scena końcowa. Entuzjastyczny bieg po peronie i romantyczny pocałunek w ramionach amanta? Wybaczcie, ale dystanse biegowe zostały już wyczerpane z zadatkiem. Błękit znajomych, dobrych oczu kazał Bebeluszkowi krok po kroku przeczłapać długość peronu, który też, jak Boga kocham, zdawał się wydłużać niż skracać. I nastąpiła czerń. Czerń nocy i czerń wiewiórowego płaszcza, w której Bebe postanowiła zniknąć.

Niniejszym Święta uważam za otwarte!

Flying home for Christmas

14.12.2011

Chris Rea. Piosenka, która co roku nabiera dla Bebe nowych znaczeń.


Już od dziewięciu lat utwór ten opisuje bebeluszkową rzeczywistość. Ostatnia skypowa rozmowa: Wiewiór włącza to na cały regulator po swojej stronie ekranu i zaczyna śpiewać razem z Chrisem. Bebe śmieje się na tą wizję własnej przyszłości. Patrzy na człowieka na ekranie komputera i roztapia się jak czekolada w palcach trzylatka. Wiewiór to dom, choć tak nie było zawsze.

Na początku domem były zasypane śniegiem mazurskie lasy, trzypokojowe mieszkanie wśród zamarzniętych truskawkowych pól. Tam kręciła mak przy trzeszczącym czarnym radio z kolędami w programie pierwszym. W Wigilijny poranek, jako najmłodsza latorośl, ubierała chudą choinkę, pamiętającą jeszcze czasy Gierka. Na samym jej czubku różowa kula ze stalagmitem wystrzelającym srebrem w sufit a całość pokryta anielskim włosiem. Tatuś Bebeluszka już w południe podkładał prezenty pod drzewko, a następie wydeptywał w różanym dywanie ścieżkę, regularnie sprawdzając, czy już pojawiły się paczki z jego imieniem. Mama Bebeluszka, dla równowagi w rodzinnej przyrodzie, o prezentach kompletnie zapominała. Zaskoczona odkrywała niezapakowane dobra dla całej rodziny w czeluściach szafy kilka dni po podziale opłatkiem. Siostry Bebeluszkowe zjeżdżały już po pierwszej gwiazdce, żądając pasztecików z kapustą i bigosu.

Rok temu miano domu przypadło hipisowskiemu pałacowi w środku Stumilowego Lasu. Na ręcznie plecionych chodnikach pod ogromną żywą choinką w balowej sali jedli z Wiewiórem sałatkę kartoflaną z kiełbaskami i pieczone z nugatem jabłka ....a po polsku, karpia cichaczem w pokoju, bo dla sześćdziesięciu hipisów ryba nie chciała się rozmnożyć. Za to korzenne wino lało się hektolitrami. Na pasterkę była wielka bitwa na śnieżki w ogrodzie, zakończona suszeniem zmarzniętych stóp przy kominku, gdzie Gwiezdne Wojny snuły do rana niekończącą się opowieść.

W tym roku dom, to nowe gniazdo na poddaszu i pierwsze w historii święta z Wiewiórem sam na sam. Wigilijny wieczór będzie po bebeluszkowemu: choinka i pod nią prezenty. Ma być bigos (podobno bardzo śmierdzące suszone grzyby z kraju ojców już doszły, a z nimi kisiel i kiełbasa) i pierogi opieczętowane irlandzką koronką. Pierwszym dniem świąt dyryguje Wiewiór. Mają być skarpety wypełnione pomarańczami i Wiewióra ulubiona lazania autorstwa Bebe. Gwiezdne Wojny tym razem przegrają z Doctorem Who. Przedświąteczne wieczory zarezerwowali na Franka Sinatrę, czarowanie zwierzaków origami na choinkę i Schmalzkuchen na świątecznym jarmarku (coś w rodzaju małych kwadratowych pączków bez nadzienia, posypanych suto cukrem pudrem, jak śniegiem, i jedzonych patyczkiem z papierowej tutki).

Bebe ma gęsią skórkę na samą o tym myśl. Za kilka godzin pociąg zatrzyma się na na stacji w Czarnym Lesie. Jeszcze przez szybę będzie starała się dostrzec na peronie wysoką czarną kurtkę. Wysiądzie z pociągu z nerwowym uśmiechem na ustach a serce stanie jej na chwilę w suchym gardle. Nie, nie boi się niczego szczególnego, ale nie wie, jak wytrzyma te kilka najbliższych godzin oczekiwania. Ma wrażenie, że za chwilę eksploduje. To tylko to dziwne uczucie, gdy po długiej nieobecności, spotyka się znowu kogoś niemal tak znajomego jak my sami. Tak jakby ten ktoś stał się nagle odrębnym istnieniem, które na nowo trzeba oswoić. I dostrzega się znowu, jak ten ktoś naprawdę wygląda. 

Na tym peronie Bebe roztopi się znowu jak czekolada, tym razem w znajomych ramionach, i zaczną się święta!

Londyński zdjęciowy ciąg dalszy

9.12.2011
Zdjęciowy ciąg dalszy, tym razem w wykonaniu Bebe (studia w towarzystwie Maryli obligują do zrobienia użytku z własnych aparatów lustrzanych). Wyspowy Mordor zwany Londkiem Zdrój zaistniał na liście Maryli z trzech powodów: biznesu, zakupów i jedzenia.O tym pierwszym napiszmy tylko tyle, że gdy Bebe piła najlepszą Chai Latte w greckim bistro, Maryla zagościła na międzynarodowej scenie food-fotograficznej.
Jeśli zakupy w Londku, to na Oxford Street, którą to ulicę omijają szerokim lukiem co przytomniejsi mieszkańcy miasta. Pachnie tu wężową skorą, cenami do nieba, tłumem i pośpiechem. A nad tym konsumenckim rozgardiaszem błyszczą niczym nie wzruszone gwiazdy:

Gwiazdka pomyślności nad Oxford Street


Kiedy Maryla zmęczyła się nadmiarem dobra i brakiem zdecydowania w zakupie, a Bebe nabyła kolejną parę kolorowych rajtek (tych niebieskich z serii zdjęciowej numer dwa), nadszedł czas na kolejny punkt programu: jedzenie. A jak jedzenie to tylko w Mamuśce!

Najprawdziwszy, bo polski, i jedyny Bar Mleczny w Anglii!!!
Mamuśka to oaza polskości wśród chińskich bud w starym centrum handlowym przy stacji metra Elephant & Castle. Właściciel Anglik zakochał się w polskim wynalazku barze mlecznym i otworzył własny nad Tamizą. Dania główne za piątaka, desery za trojkę, surówki za jednego funta.W menu panteon polskiej klasyki kulinarnej: schabowy, pierogi z kapusta i grzybami, buraczki duszone, placki ziemniaczane, gołąbki, marchewka z groszkiem, kompot i mielone w sosie pieczeniowym. Gra polskie radio, na ścianach prace polskich artystów za granicą. Bywają tu goście tubylczy i zagraniczni, a dla tych co pierwszy raz jest nawet instrukcja samoobsługi:

Najfajniejsza jest notka o "lovely lady at the counter" :)
 

Tutaj ofiara Maryli:


Tym schabowym Maryla mogła zakryć całą twarz


A tu Bebe o głodzie w oczekiwaniu aż pani z okienka krzyknie: Numer dziesięć! Number ten! i postawi na blacie parujące z gorąca gołąbki utopione w pomidorowym sosie:

zdjęcie zrobiła oczywiście Maryla
 
Następny dzień zaczął się od nieporozumienia. W Stumilowym Lesie kupić można w każdej, nawet najbardziej dworcowej kawiarni, mleczne cudo pt. Latte Macchiato, które składa się z trzech warstw: mleka, kawy i mlecznej pianki. Każdą warstwę widać przez szklanki szybkę, a długą łyżką burzy się tą precyzyjną płynną konstrukcję. Na Wyspach caffe latte, to zwykła kawa z mlekiem. Pianki w niej jak na lekarstwo, a macchiato w stumilowej wersji ze świecą szukać. Możecie sobie zatem wyobrazić zachwyt Bebe na widok Latte Macciatto wyróżnionej na tablicy kulinarnych ogłoszeń we francuskiej kawiarni, do której wybrały się z Marylą na śniadanie. Bebe zamówiła cudo bez zastanowienia razem z tostami i jajkiem. Czekała niecierpliwie pocierając kolankami. A teraz wyobraźcie sobie bebeluszkowe rozczarowanie gdy kelnerka postawiła przed nią to:

Latte Macchiato po wyspowemu

Od katastrofy uchroniły ją tylko tosty z jajkiem, które zamiast suchych tradycyjnych kwadratów, okazały się smażonym chlebem z sadzonym podójnie. Sobotnie śniadanie w stylu Mamy Bebeluszka. Zapachniało domem....


Co się dostaje w Londku, gdy się zamówi Egg on Toast.



Zakupów część druga odbyła się na Regent Street (tuż obok Oxford Street). I o ile na Oxford Street Bebe wyłącza mózg po średnio dziesięciu minutach, by w rzece ludzi bezmyślnie dryfować między rzędami najnowszych trendów, tak na Regent Street Bebe doznała estetycznej ekstazy, a pobudzone szare komórki rejestrowały każdy szczegół. A wszystko przez jeden jedyny sklep: Antrophology. Gdyby tylko każdy sklep tak wyglądał, pachniał, czuł i brzmiał, Bebe mogłaby gotowa byłaby nawet polubić zakupy.W Antrophology znajdziecie ubrania, biżuterię, akcesoria, ale przede wszystkim naczynia i inne kuchenne wynalazki. Raj dla wizualnych nałogowców i Maryli, której kolekcja fotogenicznych kuchennych utensyliów jest już w pewnych kręgach słynna.Nawet Bebe musiała nabyć coś drogą kupna, cokolwiek. Padło na dwie miseczki, dla Wiewióra i dla Bebe. Jakoś łatwiej wydawać pieniądze na kogoś niż na siebie.

Bebe z miską. Foto by Maryla



Nawet trywialne miarki są w Antrophology fajne.

Ciekawskie Futrzaki. Antrophology.

Wielofunkcyjne ekologiczne papierowe nakrycia do stołu. Dzieciakom będzie się po tym też dobrze rysowało.

Szufladowy Mondrian.








Bebe zamawia taką do pr

Na koniec szybka wizyta w największym sklepie z zabawkami, gdzie sama autorka Harrego Pottera kupiła prezenty swoim dzieciom ze pierwszą wypłatę za bestseller wszechczasów. Jeśli Bebe dochrapie się kiedyś potomka, dla jego własnego zdrowia psychicznego, nie zabierze go w to miejsce. Mali Ludzie dostawali kociokwiku wśród kolorowych alejek po sufit wypełnionych tym, czego dziecięca dusza nawet nie potrafi zapragnąć. Chłopczyk w niebieskim sweterku w paski rzucił się na ziemie w płaczu o gigantychną lokomotywę. Dziewuszka w różowym wrzuca do basenu z rybkami figurki smerfów. Bliźniaki nieopatrznie zgubione przez rodzicielski wzrok wpychają do pyzatych buź kolorowe cukierki. Klowni czarują popisowe sztuczki, dziewczęta ze skrzydłami rysują magicznymi kredkami świąteczne kartki. Kupić można roboty, latające wróżki a nawet replikę różdżki Harrego Pottera, czym koło czasu zatacza krąg. A w tym wszystkim wyspowe, tradycyjne, melancholijne misie:



I ostatni widok na świąteczną ulicę. Gdyby był tam Wiewiór, już całowaliby się z Bebe pod tą gigantyczną jemiołą!

Carnaby Street w świątecznym ubiorze.

W pociągu powrotnym surrealistycznie. Zaczęły nastolatki po prawej, za nimi panie pod pięćdziesiątkę z przodu i chłopaki z wesela na tyłach wagonu. Aparat w wyciągniętej ręce, cheese i flesz! Istna zbiorowa histeria zdjęciowa z ręki. Maryla i Bebe nie chciały być gorsze:

Maryla i Bebe w pociągu relacji Londek Zdrój - Kraina Yam Yam

Mama Maryli jest Polką. Choć Maryla po polsku nie mówi, to odziedziczyła polską cechę narodową jaką jest gest. Dwa i pół kilo małży w sosie pomidorowo-winnym stoi na kuchence Bebeluszka. Dwa i pół kilo, bo Maryla bała się, że będzie za mało. Maryla już w Stumilowym Lesie wyprowadza swojego mopsa na spacer, a Bebe nadal smakuje:

Radosna twórczość Maryli w kuchni: Małże w sosie winno-pomidorowym z porem i szczypiorkiem.

°°°
Do spotkania z Wiewiórem zostało 5 spań.
Hip hip hurra!

Gdzie jest Bebe, gdy jej nie ma

7.12.2011
Maryla Na Wariackich Papierach przyleciała na dni pięć. Maryla studiowała z Bebe i ma obiektyw zamiast oka. Z Marylą nie gada się, zwłaszcza na czczo. Maryla uwiecznia z zawodu i pasji to, co dla podniebienia najlepsze. Z Maryla ogląda się, dotyka, smakuje, wącha...dziś zamiast słów zatem pokarm dla oka i duszy autorstwa Maryli ofcors! Pięć dni i pięć nocy pod znakiem dobrej kuchni. Życzymy smacznego!




 







 zdjęciowy c.d.n.



°°°

fani twórczości Maryli proszeni są tutaj: www.fotobrinkop.de

Niskotłuszczowa errata

2.12.2011
Poprzedni post wywołał wzburzony odzew wśród polskich czytelników, którzy oskarżyli przeciętnego mieszkańca Wysp Brr o analfabetyzm i arogancje żywieniową. Bebe musi jednak, gwoli sprawiedliwości, przeciętnego Wyspiarza wziąć w obronę. Zwłaszcza jeśli jest nim matka dzieciom na podwójnym domowo-karierowym etacie. Gdyby się dobrze przyjrzeć, Matka Wyspowa niewiele różni się od przeciętnej Matki Polki. Może tylko tym, że pod szkołę dzieci podjeżdża lewą stroną ulicy. Matka Wyspowa, jak każda matka, nie chodzi po zakupy. Ona po zakupy wpada lub leci. Bebe bez potomka nie ma czasu na czytanie każdej etykiety a składy podobnych produktów porównuje raz od wielkiego dzwonu, a co dopiero taka Matka Wyspowa.

Należy jeszcze wyjaśnić, że mieszkańców Wysp Brr tłuszczem zastraszono. Poszło to całkiem łatwo, bo na wyspach wszystko tłuszczem ocieka: kuchnia, potrawy i a zwłaszcza mieszkańcy. Z wybuchem epidemii otyłości na pierwszy ogień poszedł główny podejrzany, czyli tłuszcz. Jesz tłuszcz, jesteś tłusty - głosi złota formuła. Strach to dobry biznes, a produkt z napisem "low fat" oraz "0% fat" sprzedają się na Wyspach Brr znakomicie.

Rewolucja żywienia nie dotknęła jednak cukru, którego na Wyspach dosypuje się radośnie do wszystkiego, jak glutaminianu sodu do zupek chińskich. I tak w przeciętnej sieciowej kawiarni dostaje się automatycznie kawę z mlekiem odtłuszczonym, ale suto posypaną czekoladowym proszkiem z dodatkiem cukru. Na pytanie czy można dostać tą samą kawę z normalnym mlekiem (czytaj pełnotłustym), pracownica kawiarni z pobłażliwym uśmiechem wyjaśnia, że firma kawiarniana postanowiła zadbać o zdrowie klienta i wybrała za niego to, co dla klienta najlepsze. Dziwne tylko, że dla każdego klienta to samo jest najlepsze, czyli mleko odtłuszczone, a nawet i 0%. Dobrze, że Bebe jako arystokratka pija kawę z sojowym substytutem, który występuje tylko w jednej tłuszczowej formie.

Na szczęście dla polskich rodaków urodzili się w kraju, gdzie strach sieją słowa "konserwanty" i "sztuczne dodatki". Wiedzę o naturalnym, organicznym odżywianiu ssali już z mlekiem matki.Matki Wyspowe takiego szczęścia nie miały, wzrastając tłusto na strachu przed tłuszczem, a nie barwnikiem nienaturalnym.

Auto Post Signature

Auto Post  Signature