Image Slider

"Mikro-Tragedia" - trylogia, część I

24.10.2014



Kaczkoweekend

21.10.2014


Przyjechała. Z przysiółkiem i walizkami, które dawały złudną nadzieję, że zostaną na minimum tydzień. Do tego pięć kilogramów kaszy gryczanej, pół tony siekierkowskiej herbaty w piramidkach i deska serów produkcji rosyjsko-czeskiej. Na okrasę mikro-moda - nader delikatnie maczana w różu (doceniam!) - dla Potomka, który będzie jej czwartym wcieleniem. Dozgonnie wdzięcznim, choć nadal czekamy na rachunek i szykujemy się na skomplikowany system spłat w naturze, złocie i mirze.

Tymczasem wykarmiłam całą ferajnę banoffee pie ze spodem odpornym nawet na piłę łańcuchową. Gdy młodzież oddała się Morfeuszowi, rozłożyliśmy plansze, podlaliśmy trunkami i urządziliśmy międzynarodowe wyścigi robotów. Norweski chciał lewitować nad czarnymi dziurami, Kaczka strzelała ogniem z kupra, Bebe z każdą rundą przeżywała reinkarnację, a Wiewiór toczył się w samotnym peletonie od chorągiewki do chorągiewki. Frustrację z tour de robot zużyliśmy w recydywie zamachów na życie niejakiego Doktora Lucky, który najczęściej padał ofiarą ciężkiej ręki ciężarnej. Oh well.... Materiał dowodowy zarchiwizowała Kaczka.

Następnego poranka obudziło mnie dźgane oko: "Tante, you have to come! Come and draw!" Mijając po drodze truchła rodzicielskie zawinięte w kołdry i Biskwita eksplorującego wnętrze wiadra na klocki, półprzytomna dałam się zaciągnąć do deski kreślarskiej. Zarobiłam krocie punktów bonusowych wykreśliwszy kilkanaście stron kolorowanki For Dynia Only, która zawierać musiała  zdefiniowane przez zleceniodawczynię elementy w dowolnych konstelacjach, a najlepiej dokładnie tych samych.

Dynia not impressed



- Resztę dnia spędziliśmy łażąc i o suchym pysku - powiedziałaby Dynia, gdyby nagle nie zapomniała narzecza "Tak" i nie zasnęła  pociągu.

Skończyło się, jak zawsze, tą samą obietnicą:  
Ale następnym razem, Kaczko, to się w końcu nagadamy.

Terytorium okupowane

15.10.2014

Bywa też i tak:
"-Jestem terytorium okupowanym - mówi Przyszła Matka Mojego Dziecka. - Chwilami sił starcza mi tylko na to, żeby leżeć. To niezależne ode mnie, jestem w niewoli"
Aleksander Wierny (2003), "Matka mojego dziecka", Wydawnictwo Nowy Świat, str.22*

*Dziękujemy Kaczce-Kolporterce lektur zapewniających higienę umysłu.

Romantyczny fajrant

11.10.2014
Jak urządzić ekscytujący wieczór dla wybranki losu, która po nadgodzinach w kieracie wraca w noc przed otwarciem muzeum ostatnim pociągiem do domu?

Można na przykład postawić na klasykę. Zapalić świece, nakryć do stołu, przygotować cordon bleu czy inne cynaderki w sosie pieprzowym, zdekantować wino (bezalkoholowe, niestety), nalać wody do wanny i pozwolić Sade wypełnić ciszę. Można też, jak Wiewiór, zadzwonić i zarzęzić w telefon: Gdzie jesteś? Jeszcze 45 minut? Zadzwoń po karetkę, bo nie mogę się poruszać i mam problem z oddychaniem. 

Z zakamarków podświadomości wykopuję numer pogotowia, dodzwaniam się do straży pożarnej, która głosem człowieka w nirwanie przyjmuje jednak zamówienie.

Współpasażerowie pociągu przezornie milczą.

Noc za oknem coraz czarniejsza.
Wyrazy książki zlewają się w jeden ciąg.
W głowie mantra: Przetrzymaj - nie wiem do kogo bardziej, Wiewióra czy siebie.
We Wsi Dużej sprint do parkingu rowerowego.
Klucze wypadają mi z rąk.
Nie czuję zupełnie oporu najcięższej przerzutki.
Dwudziestominutowy odcinek pokonuję w dziesięć.
Przetrzymaj, przetrzymaj.

Potomek współdziała.
I współodczuwa.

Pod domem, ku uldze, karetka.
W domu wszystkie światła włączone.
Nikogo.
Schodzę do karetki.
Wiewiór biały jak Szkot po zimie, podłączony do aparatury.
Zdążyłam tylko usłyszeć, że to nie serce.
Pocałować w czoło i już go powieźli.
Zostałam na ulicy z numerem telefonu szpitala w dłoni.

Zasypiam z trudem w dziwnie wielkim łóżku.

O pierwszej w nocy budzi mnie dzwonek do drzwi.
Wiewiór.
Nadal kredowy.

Wykluczywszy najgorsze (to nie zawał, proszę Pana), wręczywszy mu zapas przeciwbólowych na następne trzy dni, nie nakarmiwszy nawet szpitalnym kisielem, wypuścili go do domu.
W środku nocy.
W samym T-shircie.
Samego.
Głupia ebola - mamrotała wściekła pielęgniarka wypisując Wiewiórowi przepustkę.

Diagnoza taksówkarza:
Panie, to był atak paniki! Teraz wszyscy cierpią na stres.

Diagnoza medyków:
Niech Pan tyle nie żongluje. 

Wiewiór, Przyszły Ojciec Mojego Dziecka, postanowił bowiem zaimponować Potomkowi i poszerzyć umiejętność żonglerki z trzech czymkolwiek na pięć. Jako człowiek czynu (i zapału równym Magnum Incendium Romae acz zalatującym słomą) przystąpił do działania z miejsca. Po dwóch godzinach przestał ukłuty pod żebrem. To zrobił sobie  przerwę pompek kilkadziesiąt. Wątła konstrukcja mięśniowa tylko na to czekała. Rypnęła z hukiem jak Cesarstwo rzymskie, że tylko kurz, łzy, pożoga i zgliszcza.

Wniosek: Nie od razu Rzym, Kraków i Tężyznę Wielką zbudowano.

Pozytyw:
Kaczka dokonała stratyfikacji plecaka celem odnalezienia telefonu, który objawił się jednak pod szafą w towarzystwie kotów i Biskwita. Otworzyła czerwoną linię z Bawarią i przegadała ze mną całą kartę. Na odpowiedź na siedemset esemesów od innych zainteresowanych bujnym życiem Kaczki kredytów już nie starczyło. Wybaczcie!

Na otwarcie muzeum nie pojechałam.
Śmietankę spiją inni.
Jestem pewna.

Potomka inwigilacja

9.10.2014
Tymczasem jeszcze przed chwilą...



Marna imitacja Kwiatkowskiej i Oktoberfest

5.10.2014
Cisza na blogu demonstruje jak bardzo nie dorastam Irenie Kwiatkowskiej do pięt.
Mam świadomość, że Potomek zwiększy poziom trudności o kolejne dziesięć leveli.
Jak żyć? Jak to robicie? Podzielcie się! Help hilfe pomoszczi...

[...]
Cisza. Rodzę w bólach nadgodzin kolejne muzeum.
Tym razem Muzeum Ziemi Bawarskiej, złotem wykładane. Dosłownie.
Siedemdziesięcioletni kurator podaje mi korekty tekstów prze telefon.
Nowa technologia w postaci funkcji komentarzy w Acrobacie go przerasta.
Ommm....
Główny architekt wciąż zagląda przez ramię i sugeruje "drobne poprawki".
Przy czym notorycznie zapomina dostarczać drobnych danych, jak szerokość ściany, na której mam wymalować freski.
Ommm...
Szef pojawia się i znika deponując na moim biurku zadania dodatkowe, łamigłówki Mensy i pułapki na myszy.
Ommm....
Śnię, że Jugendamt aresztuje mnie za notoryczne łamanie prawa pracy dla ciężarnych, oddaje w ręce przybyszów z kosmosu, którzy za pomocą teleportera wybawiają Potomka z udręki orbity mojego brzucha. 

Ommm....

Byle do soboty.

[...]
Robótce za chwilę stuknie pięć lat (już?!), czego nie należy bagatelizować.
Zatem rozgrzewka! Ku rozpisaniu zaschniętych piór i pokrzepieniu twórczych sił witalnych.
Klik! klik! w banerek sponsorowany przez Ultramarynę Wasiuczyńską, zwaną potocznie Elukwentną Elżbietą.

 Dżentelmen - lat 4 - już wygląda listonosza.


[...]
Tymczasem Bawaria od połowy września celebruje festiwalowo październik. Od trzech tygodni każda przejażdżka pociągiem to pasmo antropologicznych uciech. Te same twarze, co jeszcze wczoraj podduszone krawatem i z bezą żelu we włosach, dziś lansują się w Dirndl i Lederhosen. Panowie dorzucają sobie łydkowe ocieplacze. Ręcznie dziergane w gwiazdki i reniferki pięć centymetrów wełny poniżej kolana - zero żenady. Od siódmej rano w dni powszednie i niedzielę! Podobno, by się dostać do piwnych przybytków Oktoberfestu, należy wybrać się dwie godziny przed otwarciem i wystać swoje w kolejce.

 Przyznam się: nie byłam - patrz akapit drugi.

Przekrój społeczeństwa świętuje falami. Najpierw biznes klasa; w bon tonie bawarskim jest raczenie azjatyckich sponsorów preclem wielkości młyńskiego koła i trunkiem z metra w namiocie z kilometrową kolejką do toalety. Potem kolejno obcokrajowcy w kamuflażu imitującym lokalny (Włosi dochrapali się nawet własnego weekendu z dedykacją), dzieci w wieku przedszkolnym (o dziwo, osiem dziewiątych zawsze blond), młodzież szkolna (rozprawiająca o inflacji?!), studenci (podchmieleni), a na koniec wszyscy razem na hura.W weekendy w bonusie: pieśni folkowe o niewiastach nad brzegiem Dunaju, pawie w każdym zaułku oraz kawa na oprocentowaniu. 

Dodać do tego wypadki techniczne i osobowe na jedynej nitce kolejowej miasta i jest chaos w Armagedonie. Wszystkie komunikaty podawane li i jedynie w bawarskim sprzyjają nawiązywaniu spontanicznych kontaktów międzyplanetarnych oraz wymianę usług w tłumaczeniach symultanicznych.

Imaginuję sobie to zjawisko nad Wisłą. Wyobraźcie to sobie: Metro Warszawskie. Siedzicie wygodnie i obserwujecie jak na każdym przystanku wlewają się przez drzwi tłumy w strojach łowickich. Śmieją się, dyskutują o oprocentowaniu kredytów mieszkaniowych, czytają Gazetę Stołeczną i nurkują w ajfonach.... i nikogo to nie dziwi.

Niewyobrażalne.

[...]
O Potomku, droga społeczności będzie w odcinku następnym.
Pewnikiem i niebawem. Przebiegle już narysowałam. Ufff.

Auto Post Signature

Auto Post  Signature