Image Slider

Czas komet

31.12.2014

 ...czyli jedna z ostatnich garstek bazgrołów z kolana....póki jeszcze Bawaria pod warstwą lukru a nastrój na kakao odpowiedni....

Czas około-świąteczny byłby idealny na deszcz meteorytów.

Tymczasem za oknem zawieja, zadymka z kurzawą.

Aż chciałoby się otulić kocem dzierganym w ogoniaste gwiazdy.....

Tymczasem do Siego! Niech Wam się darzy. Rośnijcie, a odwagi po temu niech nikomu nie zabraknie. I dajcie sobie czas. Dużo czasu. Zwłaszcza na fanaberie. Obtulam z Czarnego Lasu.

Poza standardem

26.12.2014
Z serii "Bazgroł z kolana" :)

Ze wstępnych analiz wynika, że ze Świąt pamiętamy tylko elementy nadzwyczajne, nie pasujące do układanki, wystające dziwnym formatem z szuflady przyzwyczajeń.

Zeszłoroczna Wigilia to pierwsza w Bawarii. Pierwsi ever goście, dla których odbyliśmy 90-minutową wędrówkę przez pola w poszukiwaniu baristy. Oraz nowa potrawa w repertuarze dwunastu - irlandzki akcent na polską część wspólnych świąt. Rissoles. Diabetyków, dietetyków i osoby z wysokim cholesterolem prosimy o odejście od komputerów. Wiewiór twierdzi, że postna, wszak mięsa brak: smażone na frytki kartofle, zmielone do pure widelcem, wymieszane z toną ziół, uformowane w talarki, obtoczone w cieście naleśnikowym i smażone raz jeszcze na głębokim tłuszczu. Zjadliwe - przysięgam!


Dwa lata temu, jeszcze w wigwamie pod Spokojnym Karolkiem, na kolację serwowałam stres sponsorowany pięćsetną wersją doktoratu, której zażyczyła sobie na Sylwestra moja promotorka.

Trzy lata temu - pierwsze święta zupełnie we dwoje.  W Wigilię kupiliśmy za trzy ojro przecenione trzydzieści centymetrów choinki, które do dziś wieńczą nam Kilimandżaro z prezentów i rozsiewają plastikowe kulki "Morgentau" (porannej rosy) na podłodze.

Sześć lat temu natomiast wypróbowałam, jak to jest nie przygotowywać, nie obchodzić.
Eksperyment nader udany, choć bolesny. Wniosek: Bez świąt nie potrafię.

A tegoroczne za co zapamiętamy? Ze wspólnego pieczenia waniliowych księżyców, które ostatecznie okazały się zastępem niedźwiedzi? Heroiczną wyprawą do Wsi Obok po karpia oraz euforię (my) i konsternację (sprzedawca) na widok owego? Wzruszający opłatek od Starszaków z Niegowa, którym dzieliliśmy się rżąc z Wiewiórowego "Faszistkiego najlepsiego" (no dobra, tylko ja dławiłam się perfidnie)? Kostkę Rubika 3x7? Za wiosnę za dnia i Narnię nocą? Czy kosmonautę na orbicie mojego brzucha, oglądającego z nami w wyczynie maratońskim filmy produkcji Marvel? Wszak pierwsze to święta w dwójkę i pół.

Czas wymaże gumką co trzeba.

p.s. I niech Wam nie zabraknie wspomnień w formatach niestandardowych.
Czujcie się obtuleni!

p.s.s. A komu w te Święta smutno, źle, nieswojo, pusto....kto wątpi w ludzkość i dobro, ten niech sobie popatrzy i zatankuje do pełna. Bezinteresownie dzieją się na świecie takie oto cudowności: http://jestrobotka.blogspot.de/2014/12/rozdanie-2014-voli.html

Najdłuższa dobranocka

21.12.2014
Cała tajemnica: dłuuugiej nocy trzeba, by wymalować niebo.

p.s. Nie nadążam za grudniem. Wy też?
p.s.s. Notka dla Kadłubków: Tydzień 33 w nadziei - ostatni bieg z Planetą.
p.s.s.s. Tegoroczna Wigilia bez karpia. Buuuuu! Mea culpa: Zapomniałam zamówić u znajomego tubylca (patrz: p.s.). Alternatywy z mrożonej ryby? Ktoś? Coś? Przepisy?

Beberazek dla każdego!

16.12.2014
Historyczna, bo pierwsza animowana okładka "Świerszczyka".

Tworzyłyśmy ten numer w środku lata, upalnego w Polsce a deszczowego w Teutonii. Magda Kiełbowicz pisała o Świętach jedząc waniliowe lody na bałtyckiej plaży. A ja dziergałam śnieg i jemiołę przy "The Greatest Christmas songs", doprowadzając Wiewióra do szału słodkim zawodzeniem do niewątpliwych hitów Wham.

Ruszajcie społeczności na kioski, Empiki i poczty.
Beberazek w przystępnej cenie dla każdego.
Zwłaszcza Kaczka niech wpatruje się uważnie w choinki.
Zażyczyła była sobie portretu wisielczego na choince. Pani mówi, Pani ma!

Ten numer polecamy szczególnie: znudzonym świątecznymi porządkami, miłośnikom kotów, poszukiwaczom szczęścia, wielbicielom rybek akwariowych, fanom Doktora Who (muszka!) i tropicielom autobiograficznych trendów w ilustracji. Spoiler!

Dla lepszej ekspozycji szczegółu: klik w obrazek!

Ho! Ho! Ho!
Szalenie nam się ten śnieg podoba.

Bebebiurwa - koniec pewnej ery

11.12.2014

Dawno tu nie było beberazków z kolana. Zatem proszę!
Jeden z ostatnich bazgrołów kobiety parcującej. Będę za tym tęsknić.


 Od tygodnia byliśmy już sami. On i ja. Ja i on.
Idealista z sercem do muzealnych wystaw, obsypany srebrem architekt-artysta, szef.
Oraz Pani Kredka w procesie przeistoczenia, Ziemia Okupowana z Planetą Brzucha, graficzny dwupak z miesiąca na miesiąc coraz bardziej przypominający kopułę Bazyliki Św.Piotra.

Zamykaliśmy drzwi za kolejnymi kolegami, zjedliśmy wszystkie pożegnalne ciasta (głównie ja), wypiliśmy wszystkie pożegnalne herbaty (ja) i szampany (on), wypowiedzieliśmy wszystkie pożegnalne słowa.

Nastała cisza. W której dziergaliśmy kolejny i jedyny projekt.
On w cegłach, my w literobrazkach.

Wczoraj punkt trzynasta spakowałam swoje kredki, wyłączyłam monitor, wrzuciłam na ząb niszczarce tonę papieru i rzuciłam w echo pustego biura: No to idę.

Szef z ramiennym lumbago popatrzył krzywo, może nawet smutno. Nie zapłakał. Zażądał za to portretu Potomka oraz szczegółowego raportu z przebiegu lądowania - O takie rzeczy może prosić tylko ojciec czwórki dzieci. Kazał wziąć ze sobą klucz, wpaść z Potomkiem na audiencję i zapewnił, że jabłeczny komputer będzie na mnie czekał.

Miło.
Rozpłynęłam się w konturach dopiero na ulicy.

Tymczasem czas do świąt sponsorują skrupulatnie kolekcjonowane nadgodziny i urlopy, kredkowe wyzwania dużego kalibru (nie mogę jeszcze Wam opowiedzieć) oraz mniejszego (też Wam nie powiem, ale wiedzcie, że macza w tym swój kuper Kaczka).

Oraz Robótka. Czy widzieliście już jaki tajfun się nad Niegowem rozpętał?! W ramach ratowania magazynów od powodzi, Dyrekcja wydała specjalny dekret: Pierwsze kartki i podarki rozdane będą już w najbliższą niedzielę. A wy myśleliście, że nie macie supermocy?!  Buhahaha! 

"Mikro-Tragedia" - trylogia, część II

3.12.2014


c.d.n.
Odcinek I do obejrzenia tutaj: Klik!

p.s. A poza tym wiecie....Robótka :) 

Święty Graal, czyli szkoła rodzenia po teutońsku

19.11.2014
Znaleźliśmy położną.

Gdyby był to blog niemieckojęzyczny dla rodziców z Bawarii, mogłabym ten post na tym skończyć. Ale, że nie jest, gwoli wyjaśnienia pociągnę wątek dalej.

- Musicie znaleźć położną - zaklinali Teutończycy na wieść o Potomku. - Położna jest bardzo ważna. Będzie strażnikiem między wami a medycyną. To człowiek zaufania. Wieża słoniowa, miecz obosieczny i arka przymierza. To ona odpowie na wszystkie wasze pytania w czasie ciąży oraz po.
(...)
- Czy masz jakieś pytania? - zerkając na zegarek zapytała położna na koniec zapoznawczego spotkania jeden do jednego.
- Nie, jak na razie żadnych - odpowiedziałam z nadzieją, że podczas obowiązkowej szkoły rodzenia choć raz zapyta jak, się czuję i nie urządzi kolejnego godzinnego wykładu na temat szkodliwości szczepionek. Krzesło było drewniane, obite tęczową plecionką z Nepalu. Na stole woda w karafce z utopionym kryształami. Na podłodze eko-wełna, wielowarstwowo. Na ścianach liczne wizerunki Buddy uśmiechające się pobłażliwe tuż obok Jezusa w cierpieniu. Pachniało paczuli. Na wizytówce w zielone mazaje obietnica (w wolnym tłumaczeniu z teutońskiego New Age):

Perpetua Paschalina
Położna
Kosmiczne transformacje 
Nowe przestrzenie leczenia ludzi, zwierząt, 
mieszkań, środowiska, przemysłu i rolnictwa 

(...)
Szkoła rodzenia jest obowiązkowa. Bez tajnych kompletów Perpetua Paschalina kategorycznie odmawia wykonania obowiązków poporodowych. Musimy się poznać. Intymnie. Amen. Zatem w poniedziałkowy wieczór wspięłam się na trzecie piętro bez windy. Usiadłam na wełnianym kocu wśród innych ciężarnych na wełnianych kocach. Między nami miseczki z eko-żelkami i eko-preclami z mąki żytniej z pełnego przemiału (i nie, one nie smakują jak "te z pszenicy a nawet lepiej".). I znowu woda w karafkach z omszałymi kryształami.

Przyczynek do konsternacji:
Przy rundzie zapoznawczej okazało się, że jestem jedną z dwóch nowicjuszek na drodze ku kosmicznej transformacji. Pozostałe obecne kiblują na tym kursie już drugi lub trzeci raz z rzędu. Dobrowolnie. Oczekuję, że niebawem zademonstrują jak lewitować centymetr nad ziemią.

Konsternacja stopnia I:
 Zaczęło się od niewinnego pytania:
Czy zauważyłyście w swoim ciele jakieś zmiany od kiedy jesteście w ciąży?
....dotknęłam planety mojego brzucha....
Błąd! Trzeba się było publicznie zwierzyć, jak inne Planety, z wiecznych konstypacji, nadmiernej potliwości, spontanicznego nietrzymania moczu, świądu skóry lub chociaż bezsenności.
W tym towarzystwie jestem spalona.

Konsternacja II stopnia:
Homeopatia jest lekiem na całe zło.
Złem jest biała mąka i cukier.
Pizzę spożywać nie częściej niż raz w tygodniu.
Na zgagę oblizywać czubek noża smarowany musztardą.
Ciekawostka kulturowa: Teutonkom w ciąży wypadają włosy. Masowo.
Nad Wisłą wręcz odwrotnie.

Konsternacja III stopnia - ćwiczenia praktyczne:
Wyobraźcie to sobie:


Siedem dorosłych kobiet z zaawansowanych stanach błogosławieństwa chodzących w kółko na palcach z rękami podniesionymi do góry (cytuję: "żeby było trudniej") i wydychających głośno na literę "a". Przez minutę. Dziesięć razy.

Konsternacja IV stopnia, czyli apogeum:
Perpetua Paschalina zarządziła:

Połóżcie się wygodnie. Bebe czy aby jesteś pewna, że w tej pozycji jest ci wygodnie?! W domyśle: Na plecach ze zgiętymi kolanami nikomu nie może być wygodnie. Zamknijcie oczy. [Tu zaczyna płynąć muzyka gongów wszechświata]. Oddychaj przeponą. Z kolejnym wdechem wyobraź sobie, że wdychasz błękit bawarskiego nieba. Czy ona ma na myśli szarą masę wiszącą nad Bawarią od miesięcy? Wdychasz ten błękit powoli przez nos, płuca, przeponę, głowę twojego dziecka, jego brzuszek, twoje nogi, a wypuszczasz waginą. Powoli.
[Tu któraś z uczestniczek osiągnęła stan nirwany i zaczęła chrapać.]

Bądźcie ze mnie dumni! Udało mi się nie parsknąć śmiechem.
Czym, mam nadzieję, zbliżyłam się do transsubstancjacji.
Do kosmosu jeszcze tylko(?!!^%#@*) siedem razy po dwie godziny.
W tym dwa posiedzenia w obecności partnerów.....ciekawe którędy oni będą wydychać błękit.

p.s. Nadal nie wiem, o co zapytać położną.

Jest Robótka do zrobienia...

17.11.2014
Proszę szanownej gawiedzi, jest Robótka....

Sztandar Robótkowy jak najbardziej do kalkowania, kopiowania,
na wirtualne ściany do przyklejania. Przy zapotrzebowaniu na inne formaty - krzyczcie!

Werble i fanfary! Potomek wywija na orbicie koziołki.
Przecinamy wstęgę. Ciach! Już po raz piąty [1]!

Niniejszym Robótka 2014 startuje i liczy na Wasz przyczynek w rozpętaniu kartkowej zamieci w Domu Opieki Społecznej dla Dzieci w Niegowie. Bo oni tam na Wasze słowa czekają. Jak nikt inny na świecie. Przyklejeni do szyb, w progach drzwi, przebierając nóżkami.
Czekają. Serio.

Nie zawiedźcie.
[Kaczka ze stresu wyskubała już niemal wszystkie pióra z kupra. Bebe z błogosławioną Planetą denerwować się nie może, więc wierzy w Was po prostu całym swym galaktycznym jestestwem.]

Na okrągłą rocznicę, wynajęłyśmy Robótce kawałek internetu.
Zapraszamy w kapciach i z herbatą w ręku, stałych bywalców i nowych uczestników, o tu:
Jestrobotka.blogspot.com
Przybywajcie licznie! Rodzinami, biurami, podwórkami, szkołami, kołami gospodyń wiejskich, klubami golfiarzy, peletonami, fabrykami i zrzeszeniami. Zapraszajcie, namawiajcie, przypominacie. Miejsca starczy dla wszystkich.

[1] Bardzo ta piątka Komitet Dezorganizacyjny wzrusza. Bo oznacza, że jest w narodzie moc! Moc jest w Was! Pamiętajcie! Zwłaszcza w szare dni.

Ogłoszenie specjalne

15.11.2014
... gdyż trzeba wam wiedzieć, że w tym roku, z okazji pięciolecia Komitet Dezorganizacyjny wynajął  dla Robótki pustą halę wystawową na samym końcu internetu. I ostatnio właśnie tam się głównie krząta w ramach roboczoblogogodzin.

Bebe maluje ściany w rzucik,  wiesza obrazy, przycina frazy i krzyczy na kaczkę, gdy ta maca czcionki. kaczka maca czcionki, leje wodę i rozstawia słowa po kątach. Bebe chodzi [1] za kaczką, wzdycha ciężko, nadmiar słów pakuje w czarne foliowe worki i wrzuca do pojemników z frazą używaną.

Jeszcze chwilę, dajcie nam jeszcze chwilę.
Otworzymy drzwi z nadzieją, że ustawiona pod nimi kolejka Robótkowiczów wpadnie do środka jak na wyprzedaż w niemieckim supermarkecie.
(Szczerze się ucieszymy, jeśli przy tej okazji zostaniemy stratowane.)
Że się znów żaden z Dzieciaków Starszaków nie ukryje przed kartką z życzeniami.
Że się wam tam spodoba.
Że podlinkujecie, podacie dalej, że się dobro będzie toczyć.
Jeszcze chwilę, dajcie nam jeszcze chwilę, dobrze?

[1] kuśtyka! z kolanem popsutym przez Potomka

O Losie! - o idealnym momencie na Potomka

11.11.2014

 Wyjdzie człowiek na chwilę z biura, jeszcze się z gąską nie przywita, a szef w tym czasie jak ten Filip w konopiach urządzi masowe zwolnienia.  Bebe w dwupaku, gatunku pod ochroną prawną, zwolnić nie może. O ironio! O losie!

Nie obrażę się Potomku, jeśli złożysz reklamację.
Wszak zacząłeś swą mejozę z rodzicami na pełnych etatach.
Dwa tygodnie później, Wiewiór krzątał się już w fartuszku wiewiórki domowej.

Idealny moment na Potomka to mit i blaga.
Pobożne życzenie do Rademenesa.
Tylko gdzie ten kot?

(...)
Kiedy to pisałam, Wiewiór w swej spontaniczności dostał pracę.
Tym razem na południu Dużego Miasta.
Otwierają się nowe drzwi. Na oścież.
Rozsypuje logistyczna układanka z tysiąca i jednego elementu:
Przeprowadzka przed czy po?

Wniosek zostaje ten sam:
Idealny moment na Potomka:
Prośba, błaganie, petycja.

O Losie!

Uprzejmie proszę o pozytywne...

Międzygalaktyczny Zjazd Planet Nadziei

7.11.2014
Korzystając z uprzejmości nadgodzin zrobiliśmy sobie zaduszkowy urlop w przeszłości.
Pojechaliśmy na północ, do Stumilowego Lasu, do Hipisów, na trzydniowy, doroczny, rocznicowy (bo dziesiąty) festiwal folkowy. Lub po prostu do domu. Gdzie się to wszystko zaczęło. O tu:


Zjechali się ludziska z całego świata i grali tak, że szkoda było spać: mongolskie niedźwiedzie ze śpiewem w przeponie, teutońskie chłopaki elekro-unplugged, cygańscy jazzmani, wegańscy wirtuozi gitary basowej, mistrzowie drum'n'bass na drewnianych łyżkach, kwartety smyczkowe z hiszpańskim wąsem, kuglarze, żonglerzy i kolaże na jednym kółku. Ukraińska kapela weselna (Musicie ich mieć na waszym ślubie - ekscytowali się hipisi) zagrała na słowiańskiej duszy Wiewióra, że nie wytrzymawszy tempa oberków, padł nieprzytomny z wrażenia (i po co? żeby mi chłopa zabili tymi skrzypeczkami?).

Okazało się też, ku mojej cichej rozpaczy*, w galaktyce najbliższych znajomych rozmnożyły się Planety Nadziei. Węszę spisek Państwa Teutońskiego. Dodali coś do wody czy rozpylali w powietrzu? Na nieoficjalnym zlocie kosmonautów na orbicie, poniosłam sromotną klęskę w konkursie "komu ciąża najbardziej ciąży" oraz "w stanie odmiennym nie jestem w stanie...". Słuchałam, przytakiwałam i pocieszałam. Bojąc się, że zgromadzone popełnią zbiorowe seppuku, ograniczyłam się do polewania soku z winogron i powstrzymałam się od wyznania "a ja nadal biegam". Ekhem.....

W międzyczasie, znajoma fotografka, sama nieomal-już-matka (no mówię, że coś rozpylili!), zaopatrzyła nas w karocę dla Potomka, po czym kazała wyprowadzić psa. Co skończyło się sesją w stylu wiejskim ze stodołą, ugorem i zadkiem mopsa w tle. Wstawiam tu jedno ujęcie, żeby szanowni czytacze mogli sobie ten wiekopomny obraz uplastycznić w głowach (za szopę na głowie odpowiedzialny jest włoski fryzjer, który w ostatniej chwili odmówił audiencji! Niech go wszyscy sykstyńscy!):

Za aparatem: królowa światłoczułości Maria, której zawdzięczamy soundtrack do ujęcia:
"Wypnij ten brzuch Bebe, bo go nie widać! Lala Barbara przestań żreć trawę!"

Tymczasem w Bawarii.....śnieży, a Wiewiór - świnia! - pożarł wszystkie ciastka!

*Wszak życzy sobie człowiek, że raz w życiu będzie wyjątkową niespodzianką dla społeczeństwa.

"Mikro-Tragedia" - trylogia, część I

24.10.2014



Kaczkoweekend

21.10.2014


Przyjechała. Z przysiółkiem i walizkami, które dawały złudną nadzieję, że zostaną na minimum tydzień. Do tego pięć kilogramów kaszy gryczanej, pół tony siekierkowskiej herbaty w piramidkach i deska serów produkcji rosyjsko-czeskiej. Na okrasę mikro-moda - nader delikatnie maczana w różu (doceniam!) - dla Potomka, który będzie jej czwartym wcieleniem. Dozgonnie wdzięcznim, choć nadal czekamy na rachunek i szykujemy się na skomplikowany system spłat w naturze, złocie i mirze.

Tymczasem wykarmiłam całą ferajnę banoffee pie ze spodem odpornym nawet na piłę łańcuchową. Gdy młodzież oddała się Morfeuszowi, rozłożyliśmy plansze, podlaliśmy trunkami i urządziliśmy międzynarodowe wyścigi robotów. Norweski chciał lewitować nad czarnymi dziurami, Kaczka strzelała ogniem z kupra, Bebe z każdą rundą przeżywała reinkarnację, a Wiewiór toczył się w samotnym peletonie od chorągiewki do chorągiewki. Frustrację z tour de robot zużyliśmy w recydywie zamachów na życie niejakiego Doktora Lucky, który najczęściej padał ofiarą ciężkiej ręki ciężarnej. Oh well.... Materiał dowodowy zarchiwizowała Kaczka.

Następnego poranka obudziło mnie dźgane oko: "Tante, you have to come! Come and draw!" Mijając po drodze truchła rodzicielskie zawinięte w kołdry i Biskwita eksplorującego wnętrze wiadra na klocki, półprzytomna dałam się zaciągnąć do deski kreślarskiej. Zarobiłam krocie punktów bonusowych wykreśliwszy kilkanaście stron kolorowanki For Dynia Only, która zawierać musiała  zdefiniowane przez zleceniodawczynię elementy w dowolnych konstelacjach, a najlepiej dokładnie tych samych.

Dynia not impressed



- Resztę dnia spędziliśmy łażąc i o suchym pysku - powiedziałaby Dynia, gdyby nagle nie zapomniała narzecza "Tak" i nie zasnęła  pociągu.

Skończyło się, jak zawsze, tą samą obietnicą:  
Ale następnym razem, Kaczko, to się w końcu nagadamy.

Terytorium okupowane

15.10.2014

Bywa też i tak:
"-Jestem terytorium okupowanym - mówi Przyszła Matka Mojego Dziecka. - Chwilami sił starcza mi tylko na to, żeby leżeć. To niezależne ode mnie, jestem w niewoli"
Aleksander Wierny (2003), "Matka mojego dziecka", Wydawnictwo Nowy Świat, str.22*

*Dziękujemy Kaczce-Kolporterce lektur zapewniających higienę umysłu.

Romantyczny fajrant

11.10.2014
Jak urządzić ekscytujący wieczór dla wybranki losu, która po nadgodzinach w kieracie wraca w noc przed otwarciem muzeum ostatnim pociągiem do domu?

Można na przykład postawić na klasykę. Zapalić świece, nakryć do stołu, przygotować cordon bleu czy inne cynaderki w sosie pieprzowym, zdekantować wino (bezalkoholowe, niestety), nalać wody do wanny i pozwolić Sade wypełnić ciszę. Można też, jak Wiewiór, zadzwonić i zarzęzić w telefon: Gdzie jesteś? Jeszcze 45 minut? Zadzwoń po karetkę, bo nie mogę się poruszać i mam problem z oddychaniem. 

Z zakamarków podświadomości wykopuję numer pogotowia, dodzwaniam się do straży pożarnej, która głosem człowieka w nirwanie przyjmuje jednak zamówienie.

Współpasażerowie pociągu przezornie milczą.

Noc za oknem coraz czarniejsza.
Wyrazy książki zlewają się w jeden ciąg.
W głowie mantra: Przetrzymaj - nie wiem do kogo bardziej, Wiewióra czy siebie.
We Wsi Dużej sprint do parkingu rowerowego.
Klucze wypadają mi z rąk.
Nie czuję zupełnie oporu najcięższej przerzutki.
Dwudziestominutowy odcinek pokonuję w dziesięć.
Przetrzymaj, przetrzymaj.

Potomek współdziała.
I współodczuwa.

Pod domem, ku uldze, karetka.
W domu wszystkie światła włączone.
Nikogo.
Schodzę do karetki.
Wiewiór biały jak Szkot po zimie, podłączony do aparatury.
Zdążyłam tylko usłyszeć, że to nie serce.
Pocałować w czoło i już go powieźli.
Zostałam na ulicy z numerem telefonu szpitala w dłoni.

Zasypiam z trudem w dziwnie wielkim łóżku.

O pierwszej w nocy budzi mnie dzwonek do drzwi.
Wiewiór.
Nadal kredowy.

Wykluczywszy najgorsze (to nie zawał, proszę Pana), wręczywszy mu zapas przeciwbólowych na następne trzy dni, nie nakarmiwszy nawet szpitalnym kisielem, wypuścili go do domu.
W środku nocy.
W samym T-shircie.
Samego.
Głupia ebola - mamrotała wściekła pielęgniarka wypisując Wiewiórowi przepustkę.

Diagnoza taksówkarza:
Panie, to był atak paniki! Teraz wszyscy cierpią na stres.

Diagnoza medyków:
Niech Pan tyle nie żongluje. 

Wiewiór, Przyszły Ojciec Mojego Dziecka, postanowił bowiem zaimponować Potomkowi i poszerzyć umiejętność żonglerki z trzech czymkolwiek na pięć. Jako człowiek czynu (i zapału równym Magnum Incendium Romae acz zalatującym słomą) przystąpił do działania z miejsca. Po dwóch godzinach przestał ukłuty pod żebrem. To zrobił sobie  przerwę pompek kilkadziesiąt. Wątła konstrukcja mięśniowa tylko na to czekała. Rypnęła z hukiem jak Cesarstwo rzymskie, że tylko kurz, łzy, pożoga i zgliszcza.

Wniosek: Nie od razu Rzym, Kraków i Tężyznę Wielką zbudowano.

Pozytyw:
Kaczka dokonała stratyfikacji plecaka celem odnalezienia telefonu, który objawił się jednak pod szafą w towarzystwie kotów i Biskwita. Otworzyła czerwoną linię z Bawarią i przegadała ze mną całą kartę. Na odpowiedź na siedemset esemesów od innych zainteresowanych bujnym życiem Kaczki kredytów już nie starczyło. Wybaczcie!

Na otwarcie muzeum nie pojechałam.
Śmietankę spiją inni.
Jestem pewna.

Potomka inwigilacja

9.10.2014
Tymczasem jeszcze przed chwilą...



Marna imitacja Kwiatkowskiej i Oktoberfest

5.10.2014
Cisza na blogu demonstruje jak bardzo nie dorastam Irenie Kwiatkowskiej do pięt.
Mam świadomość, że Potomek zwiększy poziom trudności o kolejne dziesięć leveli.
Jak żyć? Jak to robicie? Podzielcie się! Help hilfe pomoszczi...

[...]
Cisza. Rodzę w bólach nadgodzin kolejne muzeum.
Tym razem Muzeum Ziemi Bawarskiej, złotem wykładane. Dosłownie.
Siedemdziesięcioletni kurator podaje mi korekty tekstów prze telefon.
Nowa technologia w postaci funkcji komentarzy w Acrobacie go przerasta.
Ommm....
Główny architekt wciąż zagląda przez ramię i sugeruje "drobne poprawki".
Przy czym notorycznie zapomina dostarczać drobnych danych, jak szerokość ściany, na której mam wymalować freski.
Ommm...
Szef pojawia się i znika deponując na moim biurku zadania dodatkowe, łamigłówki Mensy i pułapki na myszy.
Ommm....
Śnię, że Jugendamt aresztuje mnie za notoryczne łamanie prawa pracy dla ciężarnych, oddaje w ręce przybyszów z kosmosu, którzy za pomocą teleportera wybawiają Potomka z udręki orbity mojego brzucha. 

Ommm....

Byle do soboty.

[...]
Robótce za chwilę stuknie pięć lat (już?!), czego nie należy bagatelizować.
Zatem rozgrzewka! Ku rozpisaniu zaschniętych piór i pokrzepieniu twórczych sił witalnych.
Klik! klik! w banerek sponsorowany przez Ultramarynę Wasiuczyńską, zwaną potocznie Elukwentną Elżbietą.

 Dżentelmen - lat 4 - już wygląda listonosza.


[...]
Tymczasem Bawaria od połowy września celebruje festiwalowo październik. Od trzech tygodni każda przejażdżka pociągiem to pasmo antropologicznych uciech. Te same twarze, co jeszcze wczoraj podduszone krawatem i z bezą żelu we włosach, dziś lansują się w Dirndl i Lederhosen. Panowie dorzucają sobie łydkowe ocieplacze. Ręcznie dziergane w gwiazdki i reniferki pięć centymetrów wełny poniżej kolana - zero żenady. Od siódmej rano w dni powszednie i niedzielę! Podobno, by się dostać do piwnych przybytków Oktoberfestu, należy wybrać się dwie godziny przed otwarciem i wystać swoje w kolejce.

 Przyznam się: nie byłam - patrz akapit drugi.

Przekrój społeczeństwa świętuje falami. Najpierw biznes klasa; w bon tonie bawarskim jest raczenie azjatyckich sponsorów preclem wielkości młyńskiego koła i trunkiem z metra w namiocie z kilometrową kolejką do toalety. Potem kolejno obcokrajowcy w kamuflażu imitującym lokalny (Włosi dochrapali się nawet własnego weekendu z dedykacją), dzieci w wieku przedszkolnym (o dziwo, osiem dziewiątych zawsze blond), młodzież szkolna (rozprawiająca o inflacji?!), studenci (podchmieleni), a na koniec wszyscy razem na hura.W weekendy w bonusie: pieśni folkowe o niewiastach nad brzegiem Dunaju, pawie w każdym zaułku oraz kawa na oprocentowaniu. 

Dodać do tego wypadki techniczne i osobowe na jedynej nitce kolejowej miasta i jest chaos w Armagedonie. Wszystkie komunikaty podawane li i jedynie w bawarskim sprzyjają nawiązywaniu spontanicznych kontaktów międzyplanetarnych oraz wymianę usług w tłumaczeniach symultanicznych.

Imaginuję sobie to zjawisko nad Wisłą. Wyobraźcie to sobie: Metro Warszawskie. Siedzicie wygodnie i obserwujecie jak na każdym przystanku wlewają się przez drzwi tłumy w strojach łowickich. Śmieją się, dyskutują o oprocentowaniu kredytów mieszkaniowych, czytają Gazetę Stołeczną i nurkują w ajfonach.... i nikogo to nie dziwi.

Niewyobrażalne.

[...]
O Potomku, droga społeczności będzie w odcinku następnym.
Pewnikiem i niebawem. Przebiegle już narysowałam. Ufff.

A ziemia toczy swój garb...

12.09.2014

[04-08.09]

Ku zdziwieniu wszystkich dotkniętych klęską urodzaju aka Potomek, życie toczy się dalej.
Ba! Ma się, o zgrozo, świetnie.

Zatem.

---

 Idzie jesień - dobry czas na dzierganie

 ---

Kolej teutońska przeprowadza renowacje. Co kilka dni zamyka dowolne odcinki i stacje licząc, że społeczność zbiorowo przesiądzie się w napęd cztery na cztery. Ci bez wyrobów Bayerische Motoren Werke w garażu (m.in.[nielicznymi] my) muszą radzić sobie sami (czyt.odkurzyć riksze/łodzie podwodne/zeppeliny/latające dywany/teleportery/świstokliki). I tak od dwóch miesięcy, bo sezon ogórkowy budowlańców przypada dopiero w listopadzie.  Tym razem padło na nitkę ku Wsi Dużej, czemu zawdzięczam urlop niemal-przymusowy z widokiem na znaczną redukcję nadgodzin.

Uciekliśmy od codzienności na rzecz górskich szczytów.
Zatankować słońce*, obkupić się na targu w świeże warzywo prosto od chłopa i najeść buraków*, zbudować z Lego monster truck, odkryć wioskę krasnali ogrodowych w samym sercu Czarnego Lasu, spożyć alzacką pizzę z widokiem na mgły, obejrzeć wszystkie sezony Sherlocka po teutońsku (dubbing mu nie służy), podglądać sekretne życie żab podgryzając chiński czosnek (Trzylatek) i sernik z makiem (reszta towarzystwa).

* Bawaria od lipca deszczem stoi. Deszczaki, kalosze, rajtki, kakao, melancholijne blade twarze.
 Albo to déjà vu albo mnie ktoś znowu przeflancował na Wyspy Brr. Chcę się już obudzić.

**Produkt w Dużej Wsi deficytowy! Podejrzewałam Bawarczyków o miłość do karminowej bulwy, póki społeczeństwo przy kasie w supermarkecie nie zainteresowało się żywo, co to za dziwne ziemniaki właśnie kupuję. Nota bene: jedyne dostępne. 

---

Poniosłam sromotną klęskę w misji zakupu lektury dla Trzylatka. Lektury spełniającej wymogi rodzicieli rzeczonego, czyli pozycji:
nowej (czyt. liczącej stażem rynkowym nie więcej niż 7 lat),
do wieczornych odczytów na poziomie odbiorcy,
nie wzmacniającej stereotypów zwłaszcza genderowych;
nie poruszającej tematów problemowych, a tym samym nie wzbudzającej w młodym czytelniku poczucia, że coś problemem być może (coś = choroba, płeć, pochodzenie, otyłość, samotność, ciemność, kyno-, kseno-, i-inne-fobie itp. itd.),
nie trącącej moralizującym smrodkiem,
bez bohaterskiego głównego bohatera,
z logiczną narracją i pozytywną puentą,
po teutońsku.

Dodajmy do tego jedyny wymóg à la Bebe: estetycznie znośnej - i zadanie awykonalne gotowe!

Jeśli czytelnicy znają przypadkiem knigi ratujące mój honor, proszę pilnie o kontakt.


---

Atrakcje w drodze powrotnej sponsorowało widzenie peryferyjne. Niech je szlag!
Enigmatyczny współpasażer w różowym t-shircie w rzędzie po prawej przez bite pięć godzin konsumował paznokcie obu kończyn górnych. Cud, że u celu mógł jeszcze obsłużyć smartfona.

O Bebe, która połknęła słonia

30.08.2014
- Proszę cię, narysuj mi Potomka - poprosił Wiewiór.
- Co takiego?
- Narysuj mi Potomka.
Pomimo niedorzeczności sytuacji wyciągnęłam z kieszeni szkicownik i ołówek. Narysowałam Potomka.



Wiewiór przyjrzał mu się uważnie i rzekł:
- Nie, ten Potomek jest zbyt podobny do mnie. Zrób innego.
Narysowałam.



Wiewiór uśmiechnął się z pobłażaniem:
- Nie! Ten wygląda zupełnie jak Ty! Chcę Potomka, który będzie nasz wspólny.
Tracąc cierpliwość nabazgrałam ten rysunek i powiedziałam:
- To jestem ja. Potomek, którego chciałeś mieć, jest w środku.

 

Ku mojemu zdziwieniu, Wiewiór krzyknął radośnie:
- To jest właśnie to, czego chciałem. Czy myślisz, że trzeba dużo kotletów dla takiego Potomka?
- Dlaczego pytasz?
- Bo nie zrobiłem jeszcze zakupów....
- Jeden mu na pewno wystarczy. To jest jeszcze bardzo mały Potomek.
Pochylił się nad rysunkiem:
- Nie znowu taki mały. Zobacz, zasnął.

Tak wyglądał początek naszej znajomości z Potomkiem.

Daj Włos!

24.08.2014

Bo jeśli ciąć, to z rozmachem!
W epicentrum zdarzeń: przed, po i w trakcie (fot. Fryzjerstwo PJ)

Była wiosna. Zadumawszy się widokiem Rapunzel we własnym lustrze, usłyszałam głos rozsądku: Idź, zetnij i rozdaj potrzebującym! Poczekałam jeszcze trzy miesiące, wyhodowałam firanę nad czołem i perski dywan na plecach. Poleciałam do ojczyzny i czynu dokonałam: Proszę Państwa, oddałam włos!

Ćwierć metra szczeciny poszło na darmowe peruki dla podopiecznych Fundacji Rak'n'Roll. Bez żalu. Niech i oni łapią wiatr we włosy!

Cały salon przychodził pogmerać mi w egzotycznie gęstym zaroście odziedziczonym po tatusiu. Podobno pobiłam statystyczne normy, zwłaszcza dwoma warkoczami, które uparcie nie chciały poddać się amputacji.

Polecam! Stan nieważkości cielesno-umysłowej gwarantowany!
Oraz wyczute pół kilo na wagowym minusie i tona w departamencie melancholii.

Metamorfozy w ramach akcji "Daj Włos!" dokonała Miszcz Nożyczek - p.Jola z Fryzjerstwo PJ w Warszawie. Dzięki! Do ostatnich nożyczek świata i o jeden dzień dłużej!

Teraz Polska!

22.08.2014
O Polsko, mlekiem (zsiadłym) i jagodziankami płynąca!
Kartaczami i pierogami stojąca!
Ogórkiem małosolnym i prawdziwym pomidorem pachnąca!
Sokiem malinowym przez palcy cieknąca!
Do siego roku!

Tu się łza w oku zakręca, jak karuzela na odpuście. Syndrom emigranta będzie mi stał w gardle jeszcze przez następne trzy dni. Póki się kiszone w lodówce nie skończą....

[...]
Ojczyzna zagłębiem mody. Nakupilim z metra kuponu w łowickie róże, który jako spódnica-bombka ozdabia me zaokrąglone polskością biodra*. Do tego tenisówki od Chińczyka z Marywilskiej ("Nie cidzieści! Cidzieści pińć pani, nowa kolekcja!") oraz Wiewiór w nowych outfitach i tęczą na stopie - i jazda na wesele, heej!

* pół tuzina jajek na swojskiej kiełbasie serwowanych w jajecznicy przez Wiewióra, co rano. Jajecznicy tak żółtej, że brakowało mi do niej kredki! Teutońskie eko-sreko załatwiam przecie beżową....

[...]
Pobiesiadowaliśmy sobie! Na pierwszy taniec zaserwowano tęczowego swinga w różowych trampkach. Tu dowód (Macham ochoczo do nowożeńców! Elo!):



A potem ruszyło lawiną! Kotlet gonił torty, galareta barszczyk, a ciało śmiało się wyginało. Tylko Wiewiórowi trzeba było tłumaczyć, dlaczego cała sala wciąż krzyczy, że jest gorzko a Panna Młoda wspina się na stół. W tych urokliwych okolicznościach przyrody, po raz pierwszy i proroczo być może ostatni - złapałam welon. Dwa dni wcześniej odebraliśmy bowiem obrączki od znajomego jubilera...ekhem. Od stołu odeszliśmy ostatni wraz z zapasem pieczonego kurczaka na wynos, który przeistoczył się w myśl przewodnią dni kolejnych: "No to po kurczaku!". I tak od niedzieli do czwartku włącznie. Krzywdy nie ma!

[...]
Wiewiór przekonał się, że pochodzę nie tylko z rodziny hobbitów**, ale i czarownic. Wiedźmy wyszły wiosną o północy do lasu, nazrywały zielonego, nabrzmiałego, pachnącego sosną. Włożyły do garnka, zalały spirytusem od serca, dodały jeden wąs rudego kota, trzy muchy robaczywki i wiadro cukru. Zamieszały chochlą na dużym ogniu. Przelały do butelek i raczyły Wiewióra kielichem ulepy na każde wspomnienie zdrowotnego niedomagania. Gdyby nie złocistość trunku, podejrzewałabym je o czarną polewkę. Na drogę, oprócz ulepy, dostaliśmy też miodu z mleczy, smalcu z mniszka i orzechówki "na środki"***.


**niski wzrost (rodziny, nie mój), ogrodnictwo stosowane, trzy śniadania oraz nałogowe kolekcjonerstwo szkła, bo: konfitury z cukinii, pesto z pietruszki, marynaty z chili, śliwki z czekoladą, ogórki na 1001 sposobów, aroniówki, orzechówki, grzybki, "czatneje", pasty, kremy, zasmażane jabłka bez cukru i maliny z chruśniaka. 

***środki ludzkie, czyli żołądki

[...]
Ostatniego dnia, na schodku siedząc, obserwując jaskółki na wielkim mazowieckim niebie wysnuł się z kłębka myśli jeden wniosek: Życie bez kredek jest głupie! Wracam.

c.d. nastąpi w niedzielę!
A kto wie (o szczegółach nie opisanych) i się wygada,
ten niech połknie gada!

Zmiany scenografii

27.07.2014
 


Choć trochę jeszcze nieobecna. Wracam.
Wracam do żywych i drugą nogą. Uff!
I żyję już, żyję! ...myślą o urlopie.
Jeszcze cztery spania, w tym jedno krótkie.

Tymczasem kolejne Muzeum otworzone. Tym razem wśród nawiedzonych naukowców i odgrzewaczy prehistorii. Wenus z wielkim cycem, dziecięce czaszki w paszczy leoparda, rytualne polowania na bizony. Kto żądny atrakcji nich rusza nad Ren! Zdjęć nie posiadam, bo na otwarcie mnie nie zabrali. Świnie. Podobno ktoś musi pracować na kolejne otwarcie.... Jak tak dalej pójdzie, to mi pójdzie kawa nosem. Z przepracowania #jak żyć?

W ramach nabierania oddechu, zmieniliśmy na chwilę scenografie.
Zbieram obrazy pod powieką, wekuję na później.

Z jasnych świateł Miasta Stołecznego Bawarii, z białych koszu i równie białych aut lokalnej produkcji, z zaciśniętych pośladków i krawatów pod samą szyją, ze skróconego oddechu i powietrza pachnącego biznesem i papierosami... na Czarny Las, znajomy jak znoszone kapcie. Zaszumiało zielenią, górską ścieżką, bliskością nieba, malinami prosto z krzaka. W przeciwieństwie do Miasta Stołecznego Bawarii, niedzielny poranek  w Czarnym Lesie nie trąci nieboszczykiem. Na ulicach rodzice z potomkami w nosidłach, wagonikach, na rowerach i hulajnogach, niespiesznie w drodze do piekarni po croissanty i precle. Idę między ubranymi w bluszcze kamienicami z Fin de sièclu, pod pachą dzierżę tutejszą bagietkę z pełnego przemiału. I wiem. Wiem, że czeka na mnie Wiewiór z gotowanym jajkiem, że Ex-Współlokatorzy kroją pomidory z własnej pasieki, że Małe F. kręci najlepszą pastę awokado z czosnkiem. Oddycham przeponą. Nareszcie.

(...)
Naiwnie myśleliśmy, że będziemy jedynymi pasażerami autobusu powrotnego. Czas podróży: Mecz Teutonia-Argentyna. Niestety, nie cała Teutonia zjednoczyła się w patriotycznym zrywie przed teleodbiornikami. Ale cała Teutonia chciała ten mecz śledzić. Jednogłośną decyzją (nie ośmieliliśmy się protestować) w Ravensburgu pogłośniono radio. Lepiej przygotowani włączyli wizję na tabletach i laptopach (Niech Deutsche Bahn będą dzięki za darmowe WiFi). Polało się wino, piwo, rozsypały orzeszki i inne suche prowianty. Szyby parowały przy każdej akcji Argentyńczyków. Okazuje się, że jaki naród, taki piłkarski komentator. Spiętym Pośladkom daleko do takiego Szpakowskiego...
"W drugiej połowie prawdopodobnie wejdzie na boisku dwóch piłkarzy, którzy do tej pory grali na ławce rezerwowych",
"Włodek Smolarek krąży jak elektron wokół jądra Zbyszka Bońka",
"Żurawski biegnie z piłką, a nie, to nie Żurawski, a jednak to on!""Nikt nie stoi, nikt nie stoi, wszyscy wstali"

 .....W Mieście Stołecznym wszystkie stacje kolejowe zsynchronizowane z Ameryką Południową pokazywały ten sam, niezadowalający wynik:



Dopiero w Małej Wsi usłyszeliśmy TEN ryk. Wymalowani na trójkolorowo mieszkańcy (nieliczni), jak nigdy w niedzielny wieczór, wyszli na ulice, by uśmiechać się (żeby nie było: z dystansem) do kierowców trąbiących triumfy.
Od teraz każdy Teutończyk mówi o sobie:
"WIR sind Weltmeister" ("Jesteśmy Mistrzami Świata" )*

* Po wyborze Ratzingera na papieża mówili:
"Wir sind Papst" ("Jesteśmy papieżem").
Ot Teutońska miłość do jednoczenia się pod jedną ideologią.

Muzeum Lasu

5.07.2014
 No już, już. Niech się Naród sp. z o.o. nerwowo nie poci*.
Wracam do żywych, chociaż jedną nogą.

Tydzień temu zadebiutowałam nowym bawarskim muzeum, które otworzyliśmy wespół z architektami na teutońsko-czeskiej granicy. Uff!

Otwarcie poprzedził miesiąc chaosu, kartek na sen, amnezji w żywieniu, przedawkowania komputerowego UV, spoconych od telefonatów uszu, cholerycznych wybuchów figur tragi-komicznych, stanów głębokiej medytacji w ciszach przed oraz burz i wyładowań atmosferycznych.

W noc przed tapetowałam ściany ostatnim tysiącem tabliczek z opisami unikalnych eksponatów, których w Bawarii na pęczki. Ostatni pociąg odjechał, wybiła północ, a szef zaczarowany w szofera o 2:30 w nocy zaparkował automatyczną karocę pod moim domem ("Bebe, na Boga, gdzie TY mieszkasz?!"). Następnego poranka, zamiast pierwszego autobusu do Wielkiego Miasta (rower nocował we Wsi Większej) złapałam macedońskiego murarza, który wyścielił był swą furmankę białym t-shirtem i zawiózł mnie pod samą stację kolejową z nadzieją kawy/wspólnych wakacji w Montenegro/rychłego małżeństwa**.


Czerwona wstęga, tępe nożyczki, przemowy bez końca (chrapałam po cichu), telewizja, radio, gazety, regionalna sława, wielki świat kuchenny blat. Zjechały się rady wiejsko-miejskie z dwóch krajów, święci, błogosławieni, prawie-olimpijczycy i niemal-minister (czytaj: wice-wice-wice zastępca zastępcy), czyli wszyscy, którzy w pocie czoła pracowali na TEN sukces.

Otworzyliśmy! Ave! Ave!

Zaszyłam się z kotletem i napojami w najdalszym kącie ogrodu i obserwowałam z wysokości ławki, jak prominenci w skórzanych portkach spijają śmietankę. Świeciło słońce, ptaki śpiewały, architekci w ekstra-białych koszulach kopcili szlugi. Wdech i wydech.

Wydech trwał kolejne cztery dni, które spędziłam w pozycji horyzontalnej w stanie raczej nieprzytomnym.
Wiewiór się nie dziwi***, wszak nadgodzin mam już tyle, że mogłabym wziąć wolne do jesieni.  
W po-projektową dziurę nie wpadnę, wszak Bawaria kulturą stoi.
Kolejne otwarcie już w październiku. 

A (w) Muzeum Lasu wygląda(m) mniej więcej tak
(oczywiście zapomniałam wziąć aparat, stąd oszczędność migawek):




* Przyznam, że mnie niecierpliwość narodu dogłębnie wzruszyła. Jednak :*
** Niepotrzebne skreślić, czyli nie skreślać nic.
*** I niech mu będzie zapisane: nie robi awantur i bez szemrania gotuje obiad o 22:30.


Dziegciem

8.06.2014
Czy też macie wrażenie, że przy 30 stopniach zaczyna Wam brakować mózgu
a jedyną operacją umysłową jest marzenie o morzu, cieniu, wietrze?
 
Konfitury ze szczęścia nie doczekały zimy ani pierwszej jesiennej mżawki. Otworzyliśmy je dwa tygodnie temu. Łyżkami do zupy, nieelegancko osładzamy sobie życie, które szef Wiewióra podsypał hojnie dziegciem. Miał być koniec z szarpaniem, gładka prosta droga, nawet ślepa uliczka z ławką przed domem i zmywarką w kuchni. Normalne życie, jak u innych normalnych ludzi. Ale nie. Nie taka nasza karma. Jesteśmy najwyraźniej z rodów nomadycznych. Wiatr z północy wieje. Czas gasić ognisko, zostawić ciepłe posłanie i ruszyć w długą. Pieszo. Od lipca Wiewiór zostanie pełno etatową wiewiórką domową, taką co żongluje, uczy się polskiego* i żadnej pralki się nie boi. Bebe zaś będzie polować na zwierzynę i bułki z serem. Całe szczęście znamy już tą ścieżkę. Po drodze zawsze mija się kolejne drzwi i okna. Zawsze. 

Ahoj przygodo!

* Płyta "Polski dla początkujących" - nota bene tylko tych, co znają angielski, wybrany jako język wykładowy - pozostawia wiele do życzenia. Podejrzewam, że przy tworzeniu programu nie udzielał się żaden psycholog ani specjalista od motywacji w nauce. Pierwsze słowa do wymowy i przeliterowania:
Nazwisko, podkreślnik (? - to naprawdę słowo?), szwedzki, nauczyciel. Ani słowa o kotach, ulu i Ali, co ma Asa. Za to tysiąc sposobów  na inwigilację personaliów, w formie potocznej i formalnej. Może grupą docelową kursu są ambasadorzy i urzędnicy z immunitetem? Powinni mi płacić za erraty i konsultacje dla skonfundowanego ucznia, który torturuje mnie pytaniami:
- Ile macie jeszcze słów na "and"?! Znam już trzy: "i", "a", "oraz". Kiedy mówi się "Bebe a Wiewiór"?
- Dlaczego "rodzeństwo" czyta się inaczej niż "rodzina". Przecież to to samo "dz"?!
- W tej samej lekcji przetłumaczono "nice" raz jako "miły" i raz jako "sympatyczny" - to które jest prawidłowe?
- Pokaż, gdzie masz język, gdy mówisz "ź"?

Nowe trudne słowa: "uczciwy", "mężczyzna", "wszyscy".

Po każdej lekcji kłamię Wiewiórowi w żywe niebieskie oczy:
- Im dalej, będzie łatwiej, zobaczysz.

Menażeria

1.06.2014
Dzień Dziecka! Mam nadzieję, że Wy też czujecie, że to Wasze święto?
Pozwólcie sobie być sobą. Na tęczy i pod tęczą. Zawsze.

Z tej okazji porcja z nakolannej twórczości pociągowej, dzieła w facebookach i szkicownikach zebrane:

Widać, jakie kredki miałam właśnie w piórniku....


Nietypowe love.

Był sobie zając.....
...wilka też nie mogło zabraknąć.
Okazuje się, że misie to temat wymagający i wymagający dalszych studiów.



Zastanawiam się, co z tą menażerią począć.
Gdzie mnie ona zaprowadzi i czy przyjdzie mi otworzyć zoo?

----

Tymczasem obcojęzycznie błyszczę złotą myślą:
I'm sooo lazy. I don't do anything except work all the time.


Beberazek do nabycia

18.05.2014
Wiosna wyżem demograficznym natury. Łabędziom w wiejskim stawie obrodziło w potomstwo, a tymczasem półki polskich kiosków i Empików zaludniły się łosiami, bo łoś to też człowiek!



Wyglądajcie! Nowy Świerszczyk już w kioskach. A w nim beberazki na każdą kieszeń okraszone wyśmienitym (jak zawsze!) słowotwórstwem Magdy Kiełbowicz. Tym razem temat bardzo mi bliski: "Bagna są dobre, wiesz?" ....i arcyciekawe, a na dodatek plastycznie intrygujące. A że jestem człowiek z suwalskiego lasu, gdzie mokradeł, torfowisk, łosi i rosiczek nie brakuje - ten projekt był jak powrót do domu.Uwaga zapuszczam spoilery:

Mapa lasu...errrrm..torfowiska :)


Zbliżenie na drapieżnika



Zdradzę wam jeszcze sekret zza kulis, że numer ten rodził się w atmosferze iście morowej. Najpierw Magda kończyła tekst niemalże na szpitalnym łóżku. Potem  ilustracje kreśliłam w malignie gorączki. Co im być może na zdrowie wyszło, zważywszy lekkość w mnożeniu fauny bagiennej przed oczami i na papierze. Nawet słynne Malibu z mlekiem nie było potrzebne ;) No i czerwony autobus. Musiał być!

A Andrzej B. śpiewa: Autobus czerwony, przez ulice mego miasta mknie
mija nowe, jasne domy, i ogrodów chłodny cień.
Zapraszam zatem społeczności najdroższa!
Nabywajcie! Czytajcie! Oglądajcie!
Tymczasem redakcyjnym zwyczajem życzę Wam
Słoneczności!

Mięso w kolorze

4.05.2014

Z cyklu "A to miało być tylko tło"
(magiczny klik w obrazek powiększa dzieło do rozmiarów znaczka xxl).
 Siedzi sobie człowiek w niedzielne popołudnie i woskową kredką maże dla relaksu. Przychodzi drugi człowiek, nazwijmy go na potrzeby tej opowieści Wiewiórem. Zatem przychodzi Wiewiór, pochyla się nad bazgrołem i oświadcza:
- Ależ to piękne! Weź już nic nie rysuj na tym! Opraw! Proszę.

A miałam mieć ładny, mięsisty podkład pod wydrapywankę w tuszu kreślarskim*...

[Margines]
Niemal zawsze lubiłam kolor. Oprócz tego jednego razu, gdy średnio starsza siostra ubrała mnie całą w ten odcień czerwonego, który w latach 80-tych miały wszystkie dziecięce rajstopy. Niezapomniany dzień wizualnych tortur. Może dlatego, na przekór, do dziś preferuję zestawy kontrastowe, zieleń z pomarańczą na przykład jutro poniosę do pracy.

*Z moją adeptką rysunku wracam do przeszłości. Z szuflady doświadczeń wyjmuję i podaję dalej to, czego nauczyła mnie Moja Pani od Rysunku. Pozdrówmy kolektywnie! Gdyby nie Ona, zostałabym zapewne astronomem lub anglistą (człowiek miewał za młodu szerokie zainteresowania i o krok był od dziwnych ścieżek**). Ona też nosi w sobie kolor. A dzięki niej w pewnym mieście w Polsce powstało prywatne archiwum mojej twórczości. Macham dziękczynnie w Twoją stronę, moja droga B.Pani!

**A wy? Kim chcieliście zostać wtedy? Na przełomie maturalnym?
Mieliście w głowach wachlarz opcji czy jedną jasną dróżkę?
I którędy poszliście? Ciekawam!


Przetwory

1.05.2014
Z cyklu "Z kolana": W sam raz na wiosnę.

----
Wekuję sobie tutaj różne momenty życiowe. Na przyszłość, do spiżarni. Żeby je ciemną zimą czy w jesiennej szarudze (szaruga - fajne słowo) ściągać z półki i przy herbacie wyjadać łyżką. I to jest taki właśnie moment - na przetwory.

Jestem sobie tu i teraz. Szczęśliwym człowiekiem. Dogłębnie, podskórnie, przeponą - pierwszy raz od wielu lat. Na serio. Ta praca to puzzel błękitny. Ten, co załatał dziurę w osobistym niebie. Zaskakujące! Czasem się w tej nieśmiganej rzeczywistości nie odnajduję. Ale oddycham pełną piersią i twarz wystawiam do słońca. Wewnętrznego tego. Nie szukam już, nie wątpię. No może tylko w potrzebę bloga*. Tu i teraz jest takie dobre! 

* [Męczy mnie ta myśl.] Blog trzymał mnie przy życiu i jasności umysłu. Trampoliną był. Pigułką na samotność. Pełny etat w pikselach nie sprzyja jednak rekreacjom ekranowym. Aplikuję sobie obligatoryjny czas z dala od monitora. Na receptę. Ciało domaga się zajęć z blogowaniem niekompatybilnych. Biegania, pilatesu, spacerów, książek, kredek. Nie wiem jak to pogodzić. Jeszcze.

Bo mimo wszystko lubię te moje myślowe konfitury i kiszonki.
Zwłaszcza te dojrzałe, wyleżakowane. Rocznik 2010, 11, 12, 13...

----
Wsiowa sytuacja

[Polna droga]

Wybiegam z lasu. Trzy metry obok dwa jelenie też chyżo. 
Przebiegamy tak razem przez łąkę. Piętnaście sekund piękna.
One w las, a ja dalej dróżką do wsi. 

[Kurtyna]

----
Tymczasem w kuluarach (potomku nie bierz poniższego do siebie)....

Bebe: Chyba nie chcę jeszcze tego potomka, wiesz....Lubię moją nową pracę.

Wiewiór: Nie przejmuj się zupełnie. Potomki dostarczają zawsze z dziewięciomiesięcznym opóźnieniem. Straszne zaległości mają w magazynie. Zresztą droga z Chin czy Tajwanu do nas długa i niebezpieczna....

Od czapy! czyli Dzień Henryka VIII

27.04.2014
Przybyłam, zobaczyłam, rzuciłam!

Okazuje się, że brzydota stroju brytyjskiego absolwenta jest wprost proporcjonalna do wysokości kwalifikacji. Moja jest dość wysoka, jak widać na załączonych obrazkach. Za jedyne 46 funtów za 3 godziny przyjemności mogłam pocić się w tradycyjnych wełnianych zwojach i z zazdrością łypać na magistrantów w bardziej twarzowych kwadratowych czapkach, jak z filmu. Ku mojej rozpaczy, oznajmiono mi dumnie podczas uroczystości, że jako absolwentka Krainy Yam Yam mam dożywotni obligatoryjny abonament  na oficjalny strój uniwersytetu macierzystego. Bez względu na docelowe miejsce akademickiej pracy! Sacreble! Kolejny powód, by jednak zostać wśród teutońskich architektów.

Materiał dowodowy poniżej:

Uwaga! Latająca Czapka!

Na szczęście, nie tylko ja wystąpiłam w wykwintnym stroju.



Ta czapka jest doprawdy od czapy. Henryk VIII był moim bratem.

A poza tym Wyspa Brr zaatakowała nas żołądkowym wirusem, który skutecznie ustrzegł wszystkich zgromadzonych przed nadprogramowymi po-wielkanocnymi kilogramami. Tym samym, wybacz Fidrygauko, zupa następnym razem.

Złota rybka

13.04.2014

Z cyklu "Z kolana": W oceanie czarnych etatowców bywam złotą rybką w czerwonych rajtkach.

Uchylam rąbka: szkicownik nakolanny w fazie silnego szkicu. Kreska pociągiem roztrzęsiona.


W tym tygodniu wyrobiłam 200% normy. Zasmakowałam soboty pracującej.
Wszystko przez Luksemburg!Więcej mi zdradzić nie wolno.
Grunt, że lubię to. Bardzo. Nawet po godzinach.

Tymczasem pakuję bagaż podręczny, biorę Wiewióra pod pachę i lecę!
Na Wyspy Brr. Do Krainy Yam-Yam (patrz na dole).
Będę nosić szkarłatną togę i rzucać doktorską czapką wzwyż.
Oraz dopisywać ostatnie zdania doświadczeń do tego, jakże wiekopomnego, rozdziału mojego życia.
Ufff!

p.s. Fidrygauko, z okazji bliskości, wpaść z zupa cytrynową? Tylko niech Kaczkę wystosuję czarterem.

Na patyku

6.04.2014
Uwaga! Post zawiera celowe lokowanie produktu! Takie produkty mogłabym lokować codziennie.

Trzy sztuki, po jednej na każdą dekadę.
Nowy rok z trzydziestką na karku zaczęliśmy z uśmiechem*

*Uśmiechy zaraźliwe są, bo w całości jadalne. Patent stulecia: Kruche cytrynowe ciastka na patyku. Minus: Szkoda spożywać, tak grzeją serce widokiem. Przybyły z Warszawy od siostry tęczową nitką przyszywanej (fanfary! fanfary!). Pochodzą podobno z maleńkiej cukierenki, gdzie czas nadal gra rock'n'roll a pani Wiesława tańczy do Presley'a. My razem z nią. 

Takie to wszystko słońcem nagrzane, że żal się nie podzielić. Zatem bierzcie, klikajcie, ściągajcie i ćwiczcie mięśnie twarzy. Codziennie. Do siebie zwłaszcza.

Obrazek do wzięcia. Do powiększenia tylko jeden klik.

(...)
Bebe do Wiewióra nad okolicznościowym kieliszkiem malibu z mlekiem:
- Najlepiej byłoby, gdyby potencjalny potomek urodził się nam z końcem marca - dokładnie po środku, między mną a tobą.

(...)
Świętowaliśmy w licznym gronie:


Wiewiór: Can we have a baby elephant, please?
Niektórym przysnęło się w kącie.
(...)
Tymczasem na bawarskim moście zakochanych:
Florian korzysta z życia



Auto Post Signature

Auto Post  Signature