Jak urządzić ekscytujący wieczór dla wybranki losu, która po nadgodzinach w kieracie wraca w noc przed otwarciem muzeum ostatnim pociągiem do domu?
Można na przykład postawić na klasykę. Zapalić świece, nakryć do stołu, przygotować cordon bleu czy inne cynaderki w sosie pieprzowym, zdekantować wino (bezalkoholowe, niestety), nalać wody do wanny i pozwolić Sade wypełnić ciszę. Można też, jak Wiewiór, zadzwonić i zarzęzić w telefon: Gdzie jesteś? Jeszcze 45 minut? Zadzwoń po karetkę, bo nie mogę się poruszać i mam problem z oddychaniem.
Z zakamarków podświadomości wykopuję numer pogotowia, dodzwaniam się do straży pożarnej, która głosem człowieka w nirwanie przyjmuje jednak zamówienie.
Współpasażerowie pociągu przezornie milczą.
Noc za oknem coraz czarniejsza.
Wyrazy książki zlewają się w jeden ciąg.
W głowie mantra: Przetrzymaj - nie wiem do kogo bardziej, Wiewióra czy siebie.
We Wsi Dużej sprint do parkingu rowerowego.
Klucze wypadają mi z rąk.
Nie czuję zupełnie oporu najcięższej przerzutki.
Dwudziestominutowy odcinek pokonuję w dziesięć.
Przetrzymaj, przetrzymaj.
Potomek współdziała.
I współodczuwa.
Pod domem, ku uldze, karetka.
W domu wszystkie światła włączone.
Nikogo.
Schodzę do karetki.
Wiewiór biały jak Szkot po zimie, podłączony do aparatury.
Zdążyłam tylko usłyszeć, że to nie serce.
Pocałować w czoło i już go powieźli.
Zostałam na ulicy z numerem telefonu szpitala w dłoni.
Zasypiam z trudem w dziwnie wielkim łóżku.
O pierwszej w nocy budzi mnie dzwonek do drzwi.
Wiewiór.
Nadal kredowy.
Wykluczywszy najgorsze (to nie zawał, proszę Pana), wręczywszy mu zapas przeciwbólowych na następne trzy dni, nie nakarmiwszy nawet szpitalnym kisielem, wypuścili go do domu.
W środku nocy.
W samym T-shircie.
Samego.
Głupia ebola - mamrotała wściekła pielęgniarka wypisując Wiewiórowi przepustkę.
Diagnoza taksówkarza:
Panie, to był atak paniki! Teraz wszyscy cierpią na stres.
Diagnoza medyków:
Niech Pan tyle nie żongluje.
Wiewiór, Przyszły Ojciec Mojego Dziecka, postanowił bowiem zaimponować Potomkowi i poszerzyć umiejętność żonglerki z trzech czymkolwiek na pięć. Jako człowiek czynu (i zapału równym Magnum Incendium Romae acz zalatującym słomą) przystąpił do działania z miejsca. Po dwóch godzinach przestał ukłuty pod żebrem. To zrobił sobie przerwę pompek kilkadziesiąt. Wątła konstrukcja mięśniowa tylko na to czekała. Rypnęła z hukiem jak Cesarstwo rzymskie, że tylko kurz, łzy, pożoga i zgliszcza.
Wniosek: Nie od razu Rzym, Kraków i Tężyznę Wielką zbudowano.
Pozytyw:
Kaczka dokonała stratyfikacji plecaka celem odnalezienia telefonu, który objawił się jednak pod szafą w towarzystwie kotów i Biskwita. Otworzyła czerwoną linię z Bawarią i przegadała ze mną całą kartę. Na odpowiedź na siedemset esemesów od innych zainteresowanych bujnym życiem Kaczki kredytów już nie starczyło. Wybaczcie!
Na otwarcie muzeum nie pojechałam.
Śmietankę spiją inni.
Jestem pewna.
Można na przykład postawić na klasykę. Zapalić świece, nakryć do stołu, przygotować cordon bleu czy inne cynaderki w sosie pieprzowym, zdekantować wino (bezalkoholowe, niestety), nalać wody do wanny i pozwolić Sade wypełnić ciszę. Można też, jak Wiewiór, zadzwonić i zarzęzić w telefon: Gdzie jesteś? Jeszcze 45 minut? Zadzwoń po karetkę, bo nie mogę się poruszać i mam problem z oddychaniem.
Z zakamarków podświadomości wykopuję numer pogotowia, dodzwaniam się do straży pożarnej, która głosem człowieka w nirwanie przyjmuje jednak zamówienie.
Współpasażerowie pociągu przezornie milczą.
Noc za oknem coraz czarniejsza.
Wyrazy książki zlewają się w jeden ciąg.
W głowie mantra: Przetrzymaj - nie wiem do kogo bardziej, Wiewióra czy siebie.
We Wsi Dużej sprint do parkingu rowerowego.
Klucze wypadają mi z rąk.
Nie czuję zupełnie oporu najcięższej przerzutki.
Dwudziestominutowy odcinek pokonuję w dziesięć.
Przetrzymaj, przetrzymaj.
Potomek współdziała.
I współodczuwa.
Pod domem, ku uldze, karetka.
W domu wszystkie światła włączone.
Nikogo.
Schodzę do karetki.
Wiewiór biały jak Szkot po zimie, podłączony do aparatury.
Zdążyłam tylko usłyszeć, że to nie serce.
Pocałować w czoło i już go powieźli.
Zostałam na ulicy z numerem telefonu szpitala w dłoni.
Zasypiam z trudem w dziwnie wielkim łóżku.
O pierwszej w nocy budzi mnie dzwonek do drzwi.
Wiewiór.
Nadal kredowy.
Wykluczywszy najgorsze (to nie zawał, proszę Pana), wręczywszy mu zapas przeciwbólowych na następne trzy dni, nie nakarmiwszy nawet szpitalnym kisielem, wypuścili go do domu.
W środku nocy.
W samym T-shircie.
Samego.
Głupia ebola - mamrotała wściekła pielęgniarka wypisując Wiewiórowi przepustkę.
Diagnoza taksówkarza:
Panie, to był atak paniki! Teraz wszyscy cierpią na stres.
Diagnoza medyków:
Niech Pan tyle nie żongluje.
Wiewiór, Przyszły Ojciec Mojego Dziecka, postanowił bowiem zaimponować Potomkowi i poszerzyć umiejętność żonglerki z trzech czymkolwiek na pięć. Jako człowiek czynu (i zapału równym Magnum Incendium Romae acz zalatującym słomą) przystąpił do działania z miejsca. Po dwóch godzinach przestał ukłuty pod żebrem. To zrobił sobie
Wniosek: Nie od razu Rzym, Kraków i Tężyznę Wielką zbudowano.
Pozytyw:
Kaczka dokonała stratyfikacji plecaka celem odnalezienia telefonu, który objawił się jednak pod szafą w towarzystwie kotów i Biskwita. Otworzyła czerwoną linię z Bawarią i przegadała ze mną całą kartę. Na odpowiedź na siedemset esemesów od innych zainteresowanych bujnym życiem Kaczki kredytów już nie starczyło. Wybaczcie!
Na otwarcie muzeum nie pojechałam.
Śmietankę spiją inni.
Jestem pewna.
O matusiu! Niech się Wiewiór trzyma mocno! I jeszcze ja w tym kociokwiku za swoją fanaberią!!!!!!!!!!!!!!!!!! Przepraszam!!!!!!!!!!!!!!!!! Możesz mnie zaszlachtować i zakopać pod schodami.
OdpowiedzUsuńNabierajcie sił i tężyzny! Potomek Bebiański może ważyć te kilka kilo w docelowym momencie, a żonglerka wyczerpująca!
Fanaberie dobrze robią na mózg, bo nie dają za dużo i zbyt głupio myśleć. Zatem dziękuję!
UsuńA Bebelątko może ważyć te kilka kilo.... na tych tanich kotletach i bananach hodowane :)
Na cesarstwo i toalety cesarstwa. Wryło mnie w ziemię.
UsuńCieszę się, że daliście radę wszyscy wkoło.
Uściskuję!!!!!
Dziwnie w podobnych okolicznosciach przyrody czlowiek rade daje jakby z automatu. Myslenie wylaczone, dzialanie na pelnym gazie. Wdech, wydech - nawet jesli na bezdechu.
UsuńUfff.
Domyślam się zatem, że Wiewiórowi żonglerki się już odechciało.
OdpowiedzUsuńZdrowia dla Was całej trójki życzę :)
Odechce mu sie nomen omen po trupie.
UsuńRubika, zonglerka, szachy, nonogramy - obaiam sie, ze to dziedziczne.
Uważam, że powinnaś go zbić. Np. ręcznikiem, zwinietym w marchewę.
OdpowiedzUsuńA ja w tym czasie potrzymam kciuki :)
Ale jak podniesc reke na te oczeta Cocker spaniela?
UsuńMarchewka moge jedynie karmic.
A ja podejrzewam, ze Wiewior sie nadwyrezyl restaurujac mebel dla Dyni. I choc nie byla to szafa gdanska to gniota nas wyrzuty sumienia!
OdpowiedzUsuńNie chce cie Kaczko pograzac, ale nie jest wykluczone, ze po tych zonglerkach i pompkach zasiadl byl rzeczony i papierem sciernym godzinami zdzieral historie z mebla.
UsuńWyrzutom sumienia mowimy jednak kategoryczne nie!
Czlowiek czynu sam podjal byl decyzje.
Odplacicie sie partyjka gry w "Roboty".
O, Ciebie też Kaczko gniotą. Miło, że nie tylko mię!
UsuńCo tam śmietanka, tylko by w biodra poszła ;) Zdrowia dla Przyszłego Ojca Potomka życzę. I tej kolacji przy świecach mimo wszystko :)
OdpowiedzUsuńKolacji przy świecach nie przewiduję. Przyszły Ojciec krótkowzroczny przy świecach zapada na kurzą ślepotę i irytuje się brakiem doznań wizualnych.
UsuńKu pokrzepieniu, moja rozmowa telefoniczna z mamą:
OdpowiedzUsuńMama: WIesz, twoja ciotka Mery (młodsza siostra mamay, lat 64) miała operację. Siatkówkajej się odkleiła.
Ja: ojej! Ale co się stało? Dlaczego? Bo ja wiem tylko, że takie rzeczy to się zdarzają przy dużym wysiłku...
Mama: kupiła sobie nowe hantle.
Czuje się pokrzepiona (no dobra, parsknęłam sobie w monitor na koszt biednej ciotki) :*
UsuńSport bywa niebezpieczny. Zwłaszcza dla niewtajemniczonych, ale z zapałem.
Ajajaj... poczułam to.
OdpowiedzUsuńOby jak najmniej takich atrakcji.
Ściskam mocno i dużo zdrowia dla całej trójki!
:*
UsuńA ja naiwna myślałam, że wyjazd do stolycy w towarzystwie nastoletnich córek, bez mapy i sprawnego lokalizatora( bez znajomości terenu) na spotkanie z Czarodziejką i po odebranie Kibica z narodowego to wyczyn jest ... Bebe wobec Twoich przeżyć weekendowych moje przygody to malutkie są jak ziarnko maku ... spokojniejszych tych weekendów i dni życzę Wam pozdrawiając ciepło :**
OdpowiedzUsuńZ TĄ Czarodziejką się widziałaś? Ciemnowłosą z grzywką? :D
UsuńA stolica dała przeżyć?
Taaa z Tą oto właśnie :)) ech rekompensatą to było wielką - ten czas z roześmianą M !!! za te moje jazdą zszarpane nerwy ;)))
UsuńDała, dała, przeżuła, zgryzła i wypluła ;))
Dla M warto sie szarpnac! :)
UsuńDane mi bylo pijac z nia herbate - plaster na dusze istny!
ufff, odetchlam! bo po pierwszych akapitach mnie samej juz serce zaczynalo stawac. Duzo zdrowia, dla was wszystkich!
OdpowiedzUsuńOddychamy zatem wszyscy. Wiewiór tylko lewym płucem, ale głębiej ;)
Usuń