(...)
Piękno bloga polega na tym, że można, wzorem Doctora Who lecz bez skutków ubocznych, podróżować w czasie. Zatem cofnijmy się do października 2016. Bawaria, Mała Wieś pod Wielkim Miastem. 20:33 czasu lokalnego, środek tygodnia.
NaszPanie czytają Wielką Księgę Zasad. Nie jest to zajmująca lektura. Połowa zgromadzonych wyjęła zapałki i zaczyna budować konstrukcje dla powiek. Ku mojemu ubolewaniu odczyt nie zaprasza do dyskusji. Omija mnie zatem spektakularnym łukiem rozważanie spraw egzystencjalnie ważkich, jak na przykład: "Czy urodzinowe menu powinno zawierać parówki czy pizzę?", "Jaką czekoladę kupimy NaszPaniom na Dzień nauczyciela (Milkę XXL, Lindt deluxe czy AlMatura Eko-Bio-Ohne Gentechnik)?" oraz "Dlaczego mama Grudki wciąż nie wpisała swojego imienia na listę wolontariuszy pięknych ciasta na doroczne święto ochronki?***" Wielka Księga Zasad nie zaprasza do dyskusji, bo Wielka Księga Zasad dyskusji nie podlega.
Na koniec idziemy gęsiego za płot do ochronki dla większych kurdupli. Siadamy w jeszcze większym gronie w równie małym pomieszczeniu na równie małych meblach. Wybory nowej Rady Rodziców. Szykuję się mentalnie, że przed dwudziestą drugą stąd nie wyjdę. Stara Rada Rodziców niemal w całości abdykuje podając mniej lub bardziej wymyślne wyjaśnienia, których tak naprawdę nikt nie słucha, bo większość wtuliwszy się w puchowe kurtki śpi pod przykrywką kontemplowania karty wyborczej wręczonej przez Derekcję. Mimo wszystko na białej tablicy pojawiają się nazwiska czujących powołanie matek i jednego ojca. Derekcja podlicza i ogłasza: Skoro zgłosiło się tyle osób ile miejsc w radzie, czy zgadzają się państwo, by bez głosowania wybrać te osoby i tym samym zakończyć to zebranie?
[Okrzyki, owacje, kawior, konfetti, fanfary]
Matka obok zaczyna cicho chrapać.
Matka obok zaczyna cicho chrapać.
Nie. Nie było mnie na liście ochotników. Proszę docenić moją silną wolę (prymuskę musiałam trzymać za warkocze - odpłaciła mi pięciominutowym poczuciem winy na rzecz obowiązkowości wobec lokalnego społeczeństwa). Nie żałuję. Od pieczenia ciasta nie udało mi się wymigać*.
*** No dlaczego? Dlaczego? Przecież wszyscy wiedzą dlaczego!
* Tym razem wyszłam z opresji z godnością, bo Los zechciał podmuchać mi w plecy przysyłając w odwiedziny znajomą Niemkę-Skorą-Do-Pieczenia. Czekoladowy tort wyszedł jej taki, że sprzedał się na festynie zanim zdążyłam w popłochu opuścić salę.
*** No dlaczego? Dlaczego? Przecież wszyscy wiedzą dlaczego!
* Tym razem wyszłam z opresji z godnością, bo Los zechciał podmuchać mi w plecy przysyłając w odwiedziny znajomą Niemkę-Skorą-Do-Pieczenia. Czekoladowy tort wyszedł jej taki, że sprzedał się na festynie zanim zdążyłam w popłochu opuścić salę.
Bebe, dajże prymusce szansę! Może być ciekawie!
OdpowiedzUsuńJuż po ptakach. Następne wybory za rok.
UsuńAle szansa na upieczenie kolejnego ciasta z wkładką już po nowym roku!
Teraz gorzej o wkładki, hm.
OdpowiedzUsuńAle na Trzech Króli to nawet wypada, żeby było z wkładką!
Moje wkładki są całoroczne, ponad sezonowe. Wszak mrożone maliny można kupic cały rok ;)
UsuńChrzaszcz zahibernowany! Moja fantazja zrywa sie ze smyczy! I on sie tak rozmraza, mutuje pod wplywem maki ohne-Gentechnik, wylazi z ciasta i zjada wszystkich, ktorzy nie zdazyli uciec, a potem przekasza wielka ksiega zasad, a nastepnie rusza w miasto (ok, wies) jak Godzilla. Chrzaszczylla?
OdpowiedzUsuńMoglabys to narysowac?
Ten chrząszcz nie będzie mi zapomniany, prawda?
UsuńWidzę to!
OdpowiedzUsuńW szatni? Przebóg, cóz za oryginalny pomysl... No ale przynajmniej mozna bylo sie przekimac pod kurtka.
OdpowiedzUsuń