Z notatnika podróżnika cz.5: Karwendel

12.10.2012
Trzeciego października, w dzień zjednoczenia teutońskiego wschodu z zachodem, pociągi Czarnego Lasu wypełnione są po brzegi autochtońskim przekrojem demograficznym w strojach ludowych. Dirndl z naszyjnikami w kształcie piernikowego serca siedzą na kolanach Lederhosen w koszulach w kratę. Na co dzień powściągliwy naród rżnie w karty, pije piwo, zagryza preclami, śpiewa i zalewa salwami śmiechu komunikaty konduktora z literackim polotem: Drodzy pasażerowie, ten pociąg jest ponad brzegi przepełniony.

Wjeżdżamy w fototapetę:




{...} 
Rzeka Inn przecina północny Tyrol szeroką mętną wstęgą w kolorze spranego turkusu. Powietrze jest szorstkie i czyste. Turyści uwieczniają się ze złotym gontem, a autochtoni patrzą na to widowisko z politowaniem znad Melange z Topfenstrudel (cappuccino i strucla z białym serem).

Strucla z serem, a jak!

 Tyrolczycy poza tym:
- Lubują się w potrawach z makiem (Bułeczki palce lizać).
- Kluski! Kluski!
- Mają małe głowy, może od ciśnienia.
- Śpią na małych i miękkich łóżkach.
- Wokół domów budują labirynty  z roślin, zapewne w celach zmylenia przeciwnika.


{...}
Pamiętajcie, jak się zgubicie to kierujcie się w stronę gór. One są zawsze na północy.
- Wiewiór, gdzie jesteśmy?
- Nie wiem. Ale góry są tutaj.
- Za nami też jakieś są. I tam po prawej także.
- Północ jest wszędzie?

{...}
Pierwszego ranka wychodzą z domu. Bebe czuje, że coś za nią stoi.
Odwraca się i wrzeszczy ze strachu na całe gardło.
Fototapeta do nieba. Aż szyja boli. O taka:

Ot, taki zwykły widok ulicy.
Autochtoni mieli ubaw.

{...}
Najpierw obowiązki, potem przyjemność. Wiewiór z zaprzyjaźnioną Tyrolką* zwiedzał okoliczne sklepy z zabawkami a Bebe poniosła kaganek oświaty do naukowców, jak się okazało, głównie Włochów i Holendrów. Konferencja dla pasjonatów kreatywności w muzeach wpleciona została w większą konferencję dla komputerowych maniaków, którzy skutecznie wyjadali wszystkie ciastka i desery podczas kawowych przerw. Bebe siedziała tuż za jasnowłosą Włoszką komentującą głośno każdą prezentację i zagłuszającą resztę prelekcji dzwoniącą bransoletką z miniatur architektonicznych cudów świata. Reszta zgromadzonych sprawdzała tymczasem maile, chatowała na Skypie, uaktualniała statusy na Facebooku, dokańczała własne prezentacje w Power Poincie i składała światu raporty na Twitterze. Bebe bez ekranu medytowała tymczasem nad sensem tu i teraz w dobie wifi. Podczas własnego wykładu nadepnęła umiejętnie na kabel głośnika, który dźwięcznym barytonem wybił obecnych z ekranowego letargu.Obudzili się wszyscy i wpatrzyli w Bebe jak w medalik. Dziesięć minut dla naukowego ego i wizytówka od włoskiej muzealnej Mekki. Czyżby wróżba na przyszłość w dolinie Tybru?

*Tyrolka wyglądała tak:
 Nota bene: na słupach w tyrolskich miastach pod takowymi plakatami w plastikowych tutkach znajdują się gazety. Jeśli są płatne, to pod kłódką pojawia się też puszeczka na drobne. Cóż za zaufanie do narodu!


{...}
Pasmo górskie Karwendel. Piękna nazwa, prawda? ktoś wypatrzy elfy? [Klik!] by powiększyć

By dostać się na szczyt należy:
a) pokonać klaustrofobię (Bebe) i wysiedzieć osiem minut w wagoniku pędzącym przez wnętrze góry w stylu jednostek bojowych z Seksmisji.
b) pokonać akrofobię (Wiewiór) i przeżyć w brzuchu metalowej gąsienicy wspinającej się mozolnie po linach.
c) nie zachłysnąć się pięknem okoliczności przyrody i nie wypluć płuc na przydrożne skałki. Powietrze jest tu cienkie jak opłatek (Czego nasza autochtonka nie raczyła nawet zauważyć. Lekkim krokiem, z gustowną torebusią pod pachą i komórką przy uchu zdobyła wierzchołek pierwsza. Za nią Wiewiór długonogi. Potem długo, długo, naprawdę długo nic. A na końcu Bebe Czerwony Burak).

Nagrodą za te wysiłki był Sachertorte (o nie! zapomniałam wziąć go z lodówki!) tudzież tradycyjne danie obiadowe w schronisku:

Pokarm bogów na alpejskim Olimpie: smażone kartofle z kaszanką i jajkiem sadzonym.


{...}
- Pamiętasz, jak Twoja siostra opowiadała nam o polskich sklepach w Irlandii? Że je lubi, bo taka ilość pełnych jedzenia słoików, czyni ją szczęśliwą?
- Mhm.
- Taka ilość skały w krajobrazie czyni mnie szczęśliwą.






11 komentarzy on "Z notatnika podróżnika cz.5: Karwendel"
  1. Anonimowy18:23

    Pięknie :)
    Uwiebiam Bebeluchowe słowne strzały w dziesiątkę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ognia!
      Mam wrażenie, że twój lis wodzi wzrokiem za myszką.

      Usuń
  2. My też mamy swoje labirynty, np. przed monopolowym, aby droga ze szkoły do najbliższego monopolowego miała wymaganą prawem długość - w metrach, nie w linii prostej :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Petroff rozejrzyj się, może są tam też Alpy.

      Usuń
    2. Nie, ale my tu na południu często jesteśmy myleni z góralami.

      Usuń
  3. Zazdraszczam fototapet i strucli z serem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapodaj przepis Evitaa, zwłaszcza tajemna technikę zawijania strucla.

      Usuń
  4. Taka ilość skały również uczyniłaby mnie szczęśliwą !!!Że o słońcu nie wspomnę. Paczocha

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście Karwendel otwiera się na osi wschód-zachód. Szczęściarze!

      Usuń
  5. pięknie tam... naprawde z przyjemnością się patrzy :)) A chodzi chyba z jeszcze wiekszą :))

    OdpowiedzUsuń
  6. :):):) nawet jak powietrze cienkie jak opłatek, to pewnie odpowiednio pobłogosławiony ;)

    OdpowiedzUsuń

Auto Post Signature

Auto Post  Signature