A było to tak:
1 maja. Wiejskie obchody wniesienia majowego drzewa (czyt. pięćdziesięciu chłopa w szortach ze skóry stawia do pionu maszt na mulion pięter). Ludowe falbanki, gorsety, orkiestra dęta, kiełbasa z grilla, piwo, precle, każdy coś przynosi. Okazało się, że rodzice dzieci z ochronki dostarczają jadła do bufetu pt. ciasto i kawowa lura. Na ochotnika, rzecz jasna. Mama Grudki! Mama Grudki, Pani się jeszcze nie wpisała na listę piekących! Proszę nadrobić to przeoczenie.
Poniosłam zatem, świecką tradycją, placek z malinami.Kiedy otworzyli bufet, Wiewiór zamówił kawałek mojego, bo wielkim fanem jest. W pewnym momencie zaczyna dłubać w swym kawałku, wyjmuje zeń coś czarnego i pyta mnie co to za tajemnicza wkładka, chyba niedopieczona, bo jakoś dziwnie twarda. Studiujemy uważnie... Blednę, czerwienieję, blednę, mdleję, czerwienieję, odzyskuję głos: Chrabąszcza noga....z odwłokiem! Reszta pancerza tkwiła jeszcze między malinami. To chyba karaluch lub nadzwyczaj wyrośnięty wołek zbożowy... Wiewiór zbladł, potem zzieleniał. Zaczął prychać i pluć na wszystkie strony. Do tej chwili odmawia spożycia czegokolwiek. Mi też słabo. Zwłaszcza, gdy pomyślę, że ten, akurat ten kawałek mógł trafić się burmistrzowi Małej Wsi, który właśnie przede mną brał dwa kawałki malinowego na wynos. Przyznam, trochę mam nerwa, czy nie było ich tam więcej. Zauważyłabym przy mieszaniu, zauważyłabym prawda?!
Chujowa Pani Domu byłaby ze mnie dumna.
Top 10 moich ulubionych historii!
OdpowiedzUsuń(Placze!)
Kwiczę.
UsuńWiewiórowi (jeszcze) nieśmiesznie. Nie pozwolił mi o tym rozmawiać.... no i zdaje się tym sposobem nie muszę już piec ciasta. Przynajmniej w tym tygodniu.
Nie no, widzę w tym ewidentnie ingerencję niebieską, jeden Janioł Stróż obracał plackiem jak w ruletce, a drugi pchnął Wiewióra do bufetu w TYM właśnie momencie co potrzeba.
OdpowiedzUsuńZauważyłabyś- na bank!
Trzeci Janioł nakazał burmistrzowi kupić jednak dwa kawałki ;)
Usuń....A może był to diabeł....
Usuń:D Nie mogę się uspokoić :D
OdpowiedzUsuńKwiczysz?!
UsuńW razie potrzeby należy zachować zimną krew i wyjaśnić, że chityna krzepi.
OdpowiedzUsuńZnajoma rodziny dostała natomiast kiedyś w schronisku zupę z połową myszy. Pokazała ją. Zaproponowano jej drugą porcję tej samej zupy w ramach zadośćuczynienia.
Rżę!!!!!
Usuń(chityna)
Pokładam się na podłodze!!!
(Dokładka)
No to jest, niewatpliwie i niezaprzeczalnie, historia nie do przebicia...
UsuńOsobie proponujacej druga porcje tej zupy nalezy sie medal za brak wyobrazni - albo za odwage, bo jesli zrobil to w pelni swiadomie, to ryzykowal sporo ;)))
A może to była promocja "Dokładka za wkładkę!"
UsuńWije sie w histerycznym spazmie na podlodze! Dokladka z mysza!
UsuńCóż, skoro w pierwszej porcji była tylko połowa myszy... Nie wiem, czemu tu się dziwić :P
UsuńEch, w ramach obrzydliwych opowieści: przyniosłam żem ostatnio ze sklepu ciecierzycę. Opakowanie fabrycznie zamknięte. Otwieram. Zgodnie z pierwszym punktem przepisu na zupę (namoczyć), namaczam. I co, widzę, wypływa? Jeden robal. Drugi robal. Trzeci robal. Dzięki Ci, Boże, za namaczanie!
OdpowiedzUsuńOdwłok. Buhehehehe. Chityna też odchudza podobno.
....to ja już wiem dlaczego w przepisach jest zawsze ten denerwujący ustęp "Najpierw przesiewamy mąkę..." ;)
UsuńIdę po sitko! I będę namaczać!
Oooo to, to!
UsuńO motyla, tfu noga!!!
OdpowiedzUsuńChrabąszcza, chrabąszcza kończyna!
UsuńHihihuhuhuhuhhahhahahah hihihuhhhjuhhhhhuhuhu hahahahahahhahahahhahhhahehehhehhhhe.... biedny Wiewiór...
OdpowiedzUsuńWiewiórowi nadal nie jest śmieszno. Dziwny jakiś.
UsuńBebe, łkam i wizualizuję!
OdpowiedzUsuńGrudka będzie miała boską historię w posagu :))
Moja koleżanka melancholijnie opowiedziała kiedyś o prostej sałatce, jaką machnęła narzeczonemu na kolację. Na sałatkę składały się pomidory, solennie pokrojony gruby szczypiorek, a także, jak koleżanka zorientowała się, gdy narzeczony spożywał ze smakiem kolację, odkrojony wraz ze szczypiorkiem fantazyjny paznokieć koleżanki. Nie powiedziała ani słowa, co przypłaca regularną falą wyrzutów sumienia :)
O fuuuuuuuj!!!!!!! Pozdrawiamy koleżankę!!!!
UsuńJeden wkłada w wypiek całe serce a inny żuczka domowego albo co tam ma pod ręką. Mężowi należy współczuć, mężowie to chyba mają generalnie pecha do "wkładek" - mój dostał od (przyszłej) teściowej żywego ślimaka (zamiennik czarnej polewki chyba).
OdpowiedzUsuńPrzyznam, w malignie przy mieszaniu ciasta miałam utrudnioną wizję, ale żeby TAKIEGO okazu nie zauważyć.... Zaćmiła mnie chyba ta miłość do pieczenia.
UsuńMężowi ślimak wyszedł z talerza?
Potraktował ślimaka po francusku czyli schrupał.
UsuńZnając germańskie ochronki czasu na wypiek było mało i dzieło wiekopomne z węglowodanów powstawało po nocy? Ja byłam przeważnie tak zmęczona, że wmieszałabym słonia i tego nie zauważyła nic a nic...
uuuhhhh...... Bardzom ciekawa, czy burmistrz tez dostal w przydziale kawalek odwloka :D Wypatrujcie listu z upomnieniem na papierze firmowym ;)
OdpowiedzUsuńA ja kiedys ugryzlam bulke zwykla pszenna, a tam, w babelku powietrza, mucha. Czarna, duza i ochydna.
Mialam szczescie, bo JESZCZE akurat w tym kawalku bulki, który mialam w rece.
Mam nadzieję, że Burmistrz został oszczędzony. Choć może dosięgłaby go w ten sposób karma. Nie dalej jak przedwczoraj na widok naszego auta uwięzionego kołem między krawężnikami na parkingu jedynego wiejskiego sklepu (errrrrmmmm...to inna historia), burmistrz przykucnął, popatrzył, stwierdził, że pomoc drogową trzeba wzywać i poszedł po bułki.
UsuńNa szczęście napatoczyło się kilku rolników, którzy siłą swych muskułów wyciągnęli nam powóz z dołka i uchronili przed odchudzeniem portfeli.
Parkowanie to bardzo trudna sztuka! Rysuj nam te historie!
Usuń... oraz mowia, ze czlowiek spozywa w ciagu swego zywota okolo 20 pajakow? Czas zbadac kwestie chraboszczakow!
OdpowiedzUsuń(Widze, widze tego Wiewiora z udzcem w zebach i nie moge sie uspokoic!)
Mamy otóż w Polszcze firmę produkującą słodycze ze świerszczy. Przemielonych zdaje się, więc zapewne odnóży nie widać ;-). I otóż oni twierdzą, że każdy zjada przynajmniej kilo insektów ROCZNIE, więc Wiewiór nie musi się martwić :D.
UsuńAleż mi zrobiłaś dzień! Od razu człowiekowi lepiej, kiedy pomyśli, że są na świecie jeszcze bardziej utalentowane panie domu niż ja sama:-))) Buahaha! No nie mogę!:-))) (Oraz ja też brzydzę się wołków i innych im podobnych. Chociaż żadnego wołka jeszcze nie widziałam. Szczerze współczuję Wiewiórowi. Ha ha ha ha!:))))
OdpowiedzUsuńPonad dwie dekady temu u kuzynki, podczas ferii, jedliśmy płatki przysłane przez jej tatę z USA. Jedne z nich były z rodzynkami, inne z suszonymi malinami. I właśnie po otwarciu tych z malinami ukazał się naszym oczom ruchliwy biały robaczek. Ten to miał zacięcie na życie, przetrwał suszenie, pakowanie, podróż lotniczą etc. tylko po to, by skutecznie nas zniechęcić do dalszego spożywania ulubionych (i niedostępnych wówczas w Polsce) przysmaków.
OdpowiedzUsuń