Wysłałam Wiewióra do sklepu po banany, wszak dzień bez banana jest w życiu Grudki dniem zmarnowanym. Po dwóch minutach Wiewiór wraca:
Spod domu?! Naprawdę? Sielankę mojej wsi zepsuto Brakiem Bezpieczeństwa Instant.
No żeż z kur rosół na boczku!
Pierwsza fala szoku zostawiła Wiewióra z silnym imperatywem, by pojechać do Dużej Wsi na dworzec i sprawdzić tamtejszy postój dla dwukołowców. Nie kwestionowałam racjonalności tego postulatu. Wariat może mieć szczęście. Pojechał samochodem, który w piątek pożyczył od koleżanki z pracy (wszak nasz u mechanika).
W tym czasie zdążyłam znaleźć koordynaty najbliższego posterunku policji, skonsultować z Norweskim (tak, ten od Kaczki) kolejne kroki, przeszukać archiwa w poszukiwaniu danych skradzionego wierzchowca i ułożyć w głowie mowę ostrzegawczą dla sąsiadów.
Tymczasem Wiewiór....
Wiewiór pojechał na dworzec we wsi obok. Przeszukał CAŁY rowerowy postój i... o kurze guano! znalazł swój rower! Zaparkowany w tym samym miejscu, w którym Wiewiór zawsze parkuje. Dziwne. Pochylił się, otworzył zamek SWOIM kluczem... I zaczął prowadzić w stronę domu. Prowadzi, prowadzi i myśli.... no co za zbieg okoliczności, że zaparkowały skunksy poczochrane dokładnie w tym samym miejscu, co on parkuje. W sumie jak był młodym Wiewiórem, też robił takie żarty, więc może był to żart. ....
Dwa kilometry później: nastała światłość pod czaszką Wiewiórzą. W piątkowy poranek pojechał rowerem do wsi obok, zaparkował przy dworcu, pojechał pociągiem do pracy. Wrócił samochodem koleżanki. A rower od piątku rano tak tam stał. I stał.
Pozwólcie, że nie skomentuję.
Spod domu?! Naprawdę? Sielankę mojej wsi zepsuto Brakiem Bezpieczeństwa Instant.
No żeż z kur rosół na boczku!
Pierwsza fala szoku zostawiła Wiewióra z silnym imperatywem, by pojechać do Dużej Wsi na dworzec i sprawdzić tamtejszy postój dla dwukołowców. Nie kwestionowałam racjonalności tego postulatu. Wariat może mieć szczęście. Pojechał samochodem, który w piątek pożyczył od koleżanki z pracy (wszak nasz u mechanika).
W tym czasie zdążyłam znaleźć koordynaty najbliższego posterunku policji, skonsultować z Norweskim (tak, ten od Kaczki) kolejne kroki, przeszukać archiwa w poszukiwaniu danych skradzionego wierzchowca i ułożyć w głowie mowę ostrzegawczą dla sąsiadów.
Tymczasem Wiewiór....
Wiewiór pojechał na dworzec we wsi obok. Przeszukał CAŁY rowerowy postój i... o kurze guano! znalazł swój rower! Zaparkowany w tym samym miejscu, w którym Wiewiór zawsze parkuje. Dziwne. Pochylił się, otworzył zamek SWOIM kluczem... I zaczął prowadzić w stronę domu. Prowadzi, prowadzi i myśli.... no co za zbieg okoliczności, że zaparkowały skunksy poczochrane dokładnie w tym samym miejscu, co on parkuje. W sumie jak był młodym Wiewiórem, też robił takie żarty, więc może był to żart. ....
Dwa kilometry później: nastała światłość pod czaszką Wiewiórzą. W piątkowy poranek pojechał rowerem do wsi obok, zaparkował przy dworcu, pojechał pociągiem do pracy. Wrócił samochodem koleżanki. A rower od piątku rano tak tam stał. I stał.
Pozwólcie, że nie skomentuję.
Mężowi mojej przyjaciółki w bardzo podobny sposób skradziono samochód na kilkupiętrowym parkingu... "Kilkupiętrowym" jest to słowem kluczowym. Reszta - wiadomo...
OdpowiedzUsuńWidzę to! Te biegi po piętrach w poszukiwaniu. Soczyste słowa. A potem jeszcze soczystsze, gdy się zguba odnalazła! :D Wiewiór nie jest sam!
UsuńO Wiewiórze, druhu w nieogarnięciu! Nawet nie wiesz Bebe jak mi ulżyło, że nie jestem sama!
OdpowiedzUsuńNieogarnięci wszystkich krajów łączcie się!
UsuńNawet przymknę na to oko: Czuj się obtulona! A jest czym obtulać, bo Wiewióra są prawie dwa metry.
Też zapominasz, gdzie stał twój pojazd?
Owszem. Znalazłam go metodą dedukcji, przypiętego do płotka pod przedszkolem. Smaku sytuacji nadał fakt że klucz do blokady tkwił w zamku tejże, wraz z resztą kluczy (również domowych, którem zdążyła już dorobić)
UsuńŚwietna historia!:)
OdpowiedzUsuńNormalnie człowiek, by takiej nie wymyślił!
Usuń:) łączę się w bólu z Wiewiórem. Tyż tak mam, mój mąż postrzega już to powoli w kategoriach jednostki chorobowej bo ja zapominam czasem po co do kuchni poszłam.
OdpowiedzUsuńLamia! Pójdź no w me ramiona! Zawsze zapominam po co poszłam do kuchni! Zawsze wracam więc z herbatą. A potem w domu odbywają się następujące dialogi:
UsuńJa: Gdzie są wszystkie kubki?!
Wiewiór: Na twoim stole....
O, jak dobrze, zes mi w ten szary dzien przypomniala te historie!
OdpowiedzUsuńU Ciebie też szarość, Kaczko droga?
Usuńo tak, nie ma to jak piękny umysł Wiewióra na popioły za oknem.
UsuńPiękna historia! :-)
OdpowiedzUsuńWiewiór jest innego zdania :D
UsuńHa, a mój Mąż jest przekonany ,że ożenił się z najbardziej odklejoną gułą w tym Układzie Słonecznym. Przedwczoraj np.poszłam na wernisaż koleżanki, o dobrej godzinie, i pod dobry adres,ale o dzień wcześniej. Jest nas legion, co nie?
OdpowiedzUsuńPrzypomnialas mi o tym, jak ja w tamtym roku poszlam na festiwal sztuki ulicznej - o miesiac za pózno :)
UsuńBebe, ale wazne, ze rower sie znalazl, co nie!
:] :] :] Wiewór jest moim bohaterem.
OdpowiedzUsuńpozwol, ze zamilkne....
OdpowiedzUsuńOch... super że rower czekał grzecznie na Wiewióra! Ja nie miałam tyle szczęścia:
OdpowiedzUsuńKiedy przeprowadziliśmy się ze wsi do miasta był początek czerwca. Rodzice stwierdzili, ze na kilka dni nie warto zmieniać mi szkoły. Miałam 8 lat i spędzała zatem popołudnia u dziadków, a rodzice urządzali niwy dom. Babcia wysłała mnie do sklepu po jakiś drobiazg. Pojechałam tam rowerem. Zbyt dużym wówczas dls mnie jubilatem, ktory należal do mamy. Cale 150 metrow od domu dziadkiw... Zrobiłam zakupy i biegiem do babci... Zapomniałam, że przyjechałam do sklepu rowerem! Po kilku godzinach mnie olśnilo; jednak przed sklepem bylo juz pusto,a jubilat się nigdy z nami nie przeprowadził do miasta...
Ech...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNo bywają takie momenty zaćmienia, bywają. Kury przeżyły, rosołu nie będzie :D.
OdpowiedzUsuń