"Zapuszczę warkocz i poczekam na ratunek" |
Czwarty tydzień roku kalendarzowego 2014 sponsoruje artykuł do arcyważnego naukowego żurnalu. Na piątek. W ramach wykorzystywania szans, które pod nos podsuwa los, oraz niepalenia ewentualnych mostów kontaktów profesjonalnych - piszę. Nieodpłatnie, za laur prestiżu i dostępu do akademickiego Olimpu. Żurnal bowiem zgłosił się z własnej inicjatywy. Wow! Doceniam, bo niejeden świeżo upieczony docent oddałby za taką możliwość nerkę.
Uczę się przy tym, w luksusie doświadczenia na własnej skórze, że rekonwalescencja po doktoracie trwa znacznie dłużej niż miesięczne wakacje w Polsce.
Rok temu poznałam człowieka w tej samej niedoli. Doktor tego i owego. Przyznał, że od roku nic nie robi. Nie pracuje. Nie bada. Nie czyta w profesji. Fizycznie nie jest w stanie. Jest zmęczony. Wtedy zupełnie nie rozumiałam, o co mu chodzi. Czym jest zmęczony? Przecież skończył wiekopomne dzieło naukowe, odebrał świadectwo z czerwonym paskiem. Powinien się cieszyć i działać płynąc na tej fali ku zawodowej tęczy. Ile można odpoczywać? Miesiąc? Dwa? Ale żeby po roku coś takiego mówić? Leni się lub popadł w depresję a najpewniej jedno i drugie.
Dzisiaj? Dzisiaj, podług ówczesnej logiki, chroniczne gnuśnieję i cierpię na galopujący spleen.
Istnieje podejrzenie, że kto przez krąg ognia nie przeszedł, ten nie zrozumie. Nigdy.
Że robienie doktoratu podsiada dziwne zbieżności z robieniem potomka*.
Jest doświadczeniem totalnym i nader indywidualnym. A przy tym męczącym.
Oraz, że Supermen potrzebuje Clarka Kenta. Do regeneracji.
* Poszerza mi się nomenklatura w temacie za sprawą "Projektu: Matka" M. Łukowiak aka zimno.Ale o tym innym razem.
No i co z tym potomkiem???? :D
OdpowiedzUsuńZ którym? :P
UsuńNie miałam okazji doświadczyć podobnych objawów. Choć w spleen wpadam i bez doktoratu, taki wyjatek ;)
OdpowiedzUsuńA nie mówiłam, że doktorat ma dużo wspólnego z macierzyństwem?!
UsuńKiedy miałam lat 17, spleen był bardzo w modzie. Baudelaire i Nirvana do poduszki. To były czasy. Zastanawiam się właśnie w ramach solidarności, czy stowarzyszenie wyznawców spleenu mogłoby wydziergać sobie na sztandarze "W kupie raźniej!"?
Oj Bebe Ty wiesz, że ja wiem?? Wiesz, nie? Przeszłam-rozumiem. Almost 3 miesiące po/ dr g.
OdpowiedzUsuńWiem, że wiesz. Ale Ty też?
UsuńTo powinno się umieszczać w kontraktach!
Bebe u mnie to juz na poczatku dr sie zaczelo, potem jakos minelo, potem Jagoda, potem buum na calego, jakos sie doczolgalam do konca i masz Ci los, mialo byc tak pieknie, a du.a :)
UsuńTylko spokój....i czekolada...i terapia zajęciowa z kredek i przeprowadzek....i morze cierpliwości....i polska kiełbasa mogą nas uratować. Rodzina mi podpowiada, coby założyć kółko otuchy i podpórek dla dotkniętych podoktoranckim tabu. Mówmy o tym.
UsuńGrunt, że zachowałaś obie nerki. To dosyć istotna kwestia dla rekonwalescenta.
OdpowiedzUsuńA galopujący spleen brzmi całkiem nieźle, zawsze to jednak ruch;)
Trzymam kciuki, oby gładko poszło.
A piątek już całkiem niedługo!
No tak ruch, zwłaszcza galopujący, to zdrowie i bron obosieczna w walce ze stresem!
UsuńKrew, pot, ale łez nie ma. Ileż można?! :)
Piątek na horyzoncie!
Ta najgrubsza to 'Listy'? :-)
OdpowiedzUsuńRapunzel, zaloz sweter, bo na gorze to zwykle przeciagi!
Listy, listy. Wysiaduję je na później, bo dwie książki w ojczystym pod rzad to za duży luksus.
UsuńSwetrów nie posiadam, Matko Polko Kaczko, jeszcze nikt takiego nie udziergał mi do twarzy.
Oj! Chyba ten doktorat sobe odpuszczę! Serdeczności.
OdpowiedzUsuńDD żartujesz?! Szlaki ci przetarłyśmy na ten Olimp. Siedzimy tu na górze z Kaczką i MamąJagody, nóżka na nóżkę i czekamy na Ciebie. Dawaj! Dawaj!
UsuńWierze w Bebe!
OdpowiedzUsuńTo "w" to przez pomyłkę, prawda? :D
UsuńRegeneruj się zatem! :*
OdpowiedzUsuńByć jak traszka grzebieniasta :)
UsuńTraszka posiada dużą zdolność regeneracji, potrafi odtwarzać utracone członki (zdrowy rozsądek?). Umiejętność ta maleje wraz z wiekiem (po trzydziestce?). Regeneracja przebiega sprawniej w tylnej części ciała zwierzęcia (przyjdzie nam poczekać).
Gdzieś mi w głowie prześwitują myśli o doktoracie, ale skoro to takie niebezpieczne dla zdrowia, to jeszcze przemyślę moją decyzję ;)
OdpowiedzUsuńGratuluję artykułu, i fajny obrazek!
Rudziku, nie biorę odpowiedzialności, umywam ręce mydłem szarym marki Biały Jeleń. Udany doktorat to delikatna mieszanka pysycho-fizyczna, która w moim wydaniu trąci lekkim zakalcem w strefie prywatnej. Mieszałam na oko i bez przepisu - powtórzyć będzie trudno.
UsuńTo normalne, naprawdę. Wiem, że nie uprzedzają. Uważam, że nieuczciwe, że nie. Ale z wyjątkiem psychopatów i osób zafiksowanych totalnie na karierę nie znam nikogo (z osób które przy robieniu doktoratu widziałam), kto by przez to nie przeszedł. Depresja doktorancka/podoktoratowa.
OdpowiedzUsuńDoradza się pracę na roli, najlepiej w charakterze pastucha - świeże powietrze i kontakt ze zwierzętami i głowa jak nowa.
Panpaniscus, pójdź no w me ramiona! Ale, czy ktoś to przeżył? A jeśli tak, to jak?
UsuńJak to dobrze, że mam wieś za płotem. Może to ogłoszenie w piekarni, że szukają końskiej niani to było do mnie?! Jadę po chleb!
Toż akuszer będzie potrzebny? Dyć!
OdpowiedzUsuń;)))
Ano dyć! :)
Usuń