Kobieta z PMS w tęsknocie za ukochanym mężczyzną wstaje w sobotni poranek i już płacze. Płacze nad rozlanym w kawie zbożowej mlekiem, nad kanapką z serem kozim i brudnymi naczyniami, których nikt poza nią nie chce zmywać. Płacze w wannie, na sofie i w garderobie. Płacze otulając się szalem od niego, idąc po zakupy i taszcząc samotnie kalafiora w drodze powrotnej do pustego domu. Płacze nad książką, ciastkiem i odkurzaczem. Płacze całą sobą.
Podobno ruch jest dobry na chandrę. Kobieta z PMS lecz bez przekonania idzie zatem biegać. Ciężko się biega, płacząc. Widoczność jest ograniczona, nos z konieczności trzeba wycierać w rękaw. Cały świat jest wyjątkowo pod górkę. Korzenie wyskakują pod nogi, chmury czarne i ciężkie nad głową, wiatr z premedytacją omija plecy, zapierając skutecznie oddech, a mp3 puszcza wyjątkowo melancholijne kawałki, z tej co zawsze biegowej kompilacji.
W chwili desperacji kobieta z PMS w tęsknocie postanawia pomóc sobie siłą podświadomości. Wymyśliła, że nie ma nad czym płakać, bo mężczyzna ukochany nie istnieje. Nie ma go, nie było, i nigdy nie będzie. Odetchnęła z ulgą nad wizją świata z Seksmisji, ale do czasu. Do czasu, gdy mózg w PMSie zarejestrował brak, ścisnął serce i stanął samotną rzeczywistością w gardle. To już nie był płacz. Jak ten strach na wróble, stanęła na środku zaoranego pola i ryczała. Ryczała, bo nie wie, jak ma o tym powiadomić rodzinę; bo przerasta ją załatwianie spraw w urzędach. Ryczała, że nikt jej już nigdy nie pokocha, a ona tym bardziej nikogo. Nawet zaczęła obmyślać, do kogo by pojechać, żeby przetrwać najcięższy czas żałoby. Ale, że mieszka na wyspach i do wszystkich ma daleko, na polnym kamieniu usiadła i płakała.
Wieczorem mężczyzna kobiety z PMSem zadzwonił z kafejki internetowej. Żyje, kocha, i przyjeżdża za dwa tygodnie. PMS jak ręką odjął.
Podobno ruch jest dobry na chandrę. Kobieta z PMS lecz bez przekonania idzie zatem biegać. Ciężko się biega, płacząc. Widoczność jest ograniczona, nos z konieczności trzeba wycierać w rękaw. Cały świat jest wyjątkowo pod górkę. Korzenie wyskakują pod nogi, chmury czarne i ciężkie nad głową, wiatr z premedytacją omija plecy, zapierając skutecznie oddech, a mp3 puszcza wyjątkowo melancholijne kawałki, z tej co zawsze biegowej kompilacji.
W chwili desperacji kobieta z PMS w tęsknocie postanawia pomóc sobie siłą podświadomości. Wymyśliła, że nie ma nad czym płakać, bo mężczyzna ukochany nie istnieje. Nie ma go, nie było, i nigdy nie będzie. Odetchnęła z ulgą nad wizją świata z Seksmisji, ale do czasu. Do czasu, gdy mózg w PMSie zarejestrował brak, ścisnął serce i stanął samotną rzeczywistością w gardle. To już nie był płacz. Jak ten strach na wróble, stanęła na środku zaoranego pola i ryczała. Ryczała, bo nie wie, jak ma o tym powiadomić rodzinę; bo przerasta ją załatwianie spraw w urzędach. Ryczała, że nikt jej już nigdy nie pokocha, a ona tym bardziej nikogo. Nawet zaczęła obmyślać, do kogo by pojechać, żeby przetrwać najcięższy czas żałoby. Ale, że mieszka na wyspach i do wszystkich ma daleko, na polnym kamieniu usiadła i płakała.
Wieczorem mężczyzna kobiety z PMSem zadzwonił z kafejki internetowej. Żyje, kocha, i przyjeżdża za dwa tygodnie. PMS jak ręką odjął.
p.s.
Głosowanie na literacki blog roku nadal trwa. Blog Bebeluszka startuje pod adresem:
http://www.literackiblogroku.pl/zaglosuj,193
Ehh Bebe...ale mi sie na wspomnienia zebralo przez Ciebie :) tez tak mialam...pamietam jak dzis...jak to uparcie i nieskutecznie chcialam sobie kilku Panow z glowy wymazac...usunac...wyciac...ale sie nie dalo - albo bardziej - nie chcialo :) jakie to szczescie miec u boku teraz dnia kazdego swojego wlasnego meza...a ja glupia balam sie ze slub wszystko zmieni...a my kochamy sie jeszcze bardziej jak dzieci :P
OdpowiedzUsuń