Było sobie...Życie.
[13.05.2014]
To Życie nie zaczęło się ani od dwóch kresek. Ani od mdłości, przemęczenia i wzdęć.
To Życie zaczęło się na ginekologicznym tronie we Wsi Większej.
Sam na sam z Henrykiem lekarzem. Rutynowa obdukcja zewnętrzno-wewnętrzna.
Henryk wystawia pozwolenie na potomka. Pytia USG zamazanym przekazem oznajmia obecność jednej komórki gotowej na wszystko. Henryk do pozwolenia dopisuje “rozmnażanie płciowe zaleca się dziś lub jutro”.
Dziś nam się nie chciało.
[14.05]
A dzisiaj owszem.
[18.05]
Łabędziom we wsi mniejszej nomen omen powiększyła się rodzina.
Psychosomatyczne (?) napięcie w dole brzucha.
[28.05]
Popsuł mi się biometr.
Zasypiam przed kurami, wstaję przed słońcem.
[30.05]
Gdzie kupuje się testy ciążowe?
[3.06]
Wybieram opcję mniej publiczną.
W konspiracji o 7:30 rano w drogerii obok dworca Monachium Główny nabyłam pierwszy w życiu test. Właściwie dwa. Zamknęłam w wewnętrznej kieszeni plecaka, by nie wypadły w pracy na podłogę. Dopiero kawa poszłaby architektom nosem. I uszami!
A może to jednak nie ciąża?
[4.06]
Przedostatni dzień Wiewióra na etacie.
(...)
5:20 rano.
Żadne półtony i cienkie linie.
Dwie grube krechy.
Po 30 sekundach, a nie ustawowych 3 minutach.
Budzę Wiewióra i trzęsącą się ręką pokazuję mu papierek lakmusowy.
“Nic tu nie widzę.”
“Jak to?!”
“Bez okularów, nic nie widzę”.
(...)
Wiewiór - umysł matematyczny - przechodzi do czynu...w teorii:
- Będziemy musieli zastanowić się nad imieniem dla Potomka. Ale wymyśliłem sprawiedliwy sposób. Każde z nas zapisuje trzy ulubione imiona. Z tych imion tworzymy jedną listę. Każde z zgłasza veto na jedno imię. Jeśli na liście zostanie więcej niż jedno imię każdemu przysługuje kolejne veto. Te same kroki należy powtórzyć dla imion obu płci.
- Mógłbyś mi to zapisać?
[5.06.]
W stanie silnego wyparcia faktów o 4:20 rano robię kolejny test.
Wynik ten sam.
No to chyba jestem w ciąży.
[6.06.]
Nowe Życie od rana do wieczora depcze mi po żołądku.
Poranne mdłości to kłamstwo nomenklatury.
(...)
Przerwa w pracy.
Wychodzę do parku.
Po lewej menel, po prawej menel.
Oni na gazetach, ja wprost na ziemi.
Ucinamy sobie drzemki.
[7.06]
Sok jabłkowy z wodą - nie!
Gotowe, tanie (koniecznie!) kotlety w zawiesistym białym sosie - tak!
Oraz sałata, dużo sałaty utopionej w kwaśmy winegret - ave!
Winegret nigdy za dużo.
[9.06]
Może to jednak nie ciąża?
[10.06]
Z twarzy wyglądasz jak człowiek z potencjałem. Choć swą obecnością zdziwiłeś nawet samego Henryka, który studiował z lupą portfolio portretowe mojej macicy na wypadek przeoczenia twojej wprowadzki.
Jest we mnie 5 milimetrów człowieka.
Strasznie małego i nie wiadomo: nomadycznego czy jednak jednego z tych, co się osiedlają na dłużej.
Bardzo surrealistyczny wydaje mi się ten scenariusz, który ludzkość powiela od milionów lat. Kalka za kalką. Biliony razy, aż do znudzenia. Komórek grudka na orbicie mojego podbrzusza. Skąd pochodzisz, kim jesteś, dokąd zmierzasz Grudko? Czy to naprawdę Ty?
Zrobili ci zdjęcie (ku mojemu zdziwieniu), które to (ku mojemu większemu zdziwieniu) przesłano mi zaraz na maila. Kolejna sesja portretowa za cztery tygodnie. I tak będą cię do narodzin fotografować? Niedługo ta opcja będzie dostępna na Fejsbukach.
[12.06]
Podstępnie dzielę się tajemnicą z Kaczką. Ktoś spoza najbliższego kręgu rodziny musi ze mną nieść ten tobołek szaleństwa. Kaczka - prekursorka z podwójnym doświadczeniem - kompetencja patrzy jej z oczu.
Na ten przykład:
Lepiej w apfelszorle napluć,
Niźli być powodem zatruć.
Zamiast iść w Księżniczki [1] ślady,
Lepiej zjeść ze dwa obiady.
[1] tej z Cambridge
[13.06]
Odnotowuję nowe repertuary symptomów.
O zgrozo! Zielono-herbaciane zapachy od lat ulubione - śmierdzą.
- Co jeszcze?! - pytam.
[14.06]
Biust?! Już teraz!?
Błagam! Alfabetu nie starczy!
Drzyjcie polskie brafitterki!
Tymczasem Kaczka ostrzega:
Lepiej mieć miseczkę zet,
Niż wywołać Grudki gniew!
[16.06]
Jeszcze nigdy widok krwi tak mnie nie wystraszył.
Jeszcze nigdy tak się o Ciebie nie bałam.
[17.06]
Jak gdyby nigdy nic, pływasz sobie w pełnym zenie w takt już zupełnie własnego serca. Grudko komórek, embrionie najpierwszości - okopuj się! Rozpakuj walizki, zawieś obrazki, przysiądź na schodku, kostka Rubika, słone paluszki. I (niechże przymknę oko) zapal, no zapal sobie jednego. Zapewniam 9-miesięczny turnus względnego spokoju, basen, darmowy nocleg i stołówkę 24h na dobę, 7 dni w tygodniu.
- Twoja kierowniczka kolonii
….Niby się jeszcze nie znamy, a mi już tak zależy....
[18.06]
I niech nastanie noc polarna.
Dajcie mi tylko kocyk.
[20.06]
Pęcherz zaczął żyć własnym życiem.
Mam wrażenie, że niedługo usamodzielni się i wyprowadzi na swoje.
[22.06]
Kto by pomyślał, drogi Potomku, że w dwupaku z Tobą pracując w niedziele łamię teutońskie prawo pracy.
- Twoja matka-recydywistka
[24.06]
Nie każesz mi płakać na widok szczeniaków i małych dzieci.
Może to jeszcze nie ciąża?
[25.06]
Wiewiór: Szczecin to dobre imię dla chłopca. A Łódź dla dziewczynki.
[27.06]
Nadszedł ten wiekopomny dzień:
Wałek dolny brzuszny wystaje bardziej niż górny.
Potomku, już się rozpychasz łokciami?
[28.06]
Od wody też cię mdli?!
[29.06]
Kryptoreklama:
Mrożona herbata! Doprawdy?!
Lipton cytrynowa. Li i jedynie.
[30.06]
Grudka nierychliwa, ale sprawiedliwa. Nie ma nic za darmo.
Za szczęśliwe otwarcie muzeum żąda bananów (fuj!), kanapek z szynką i zniesienia kartek na sen.
[1.07]
Śmiem twierdzić, że internetowe artykuły dla przyszłych matek uwłaczają mej inteligencji. Przeistaczają ciało w pluszową masę, do której odnosić się trzeba zdrobniale: Tkwisz Potomku, bowiem, nie w moim brzuchu ani (o zgrozo!) w macicy, ale w brzuszku pod sercem. Masz też nóżki, serduszko i bawisz się pępowinką. Bawisz się? Doprawdy?!
[2.07]
Pierwsza ultradźwiękowa bariera przekroczona: 8 tygodni za Tobą Grudko Gertrudko.
Bądź damą i się nie wygłupiaj. Trwaj.
(...)
Twój ojciec twierdzi, że niebawem zacznę promienieć (promieniować?). Zwłaszcza w ciemności, co może okazać się niebywale praktyczne przy czytaniu książek nocą. Wszystko przed nami!
[3.07]
Nie znosisz ludzi, zwłaszcza perfumowanych.
[4.07]
Odhaczam kolejne symptomy z Wielkiej Księgi Rozmnażania dla Homo Sapiens.
Melony w miskach XL.
Pęcherz uprawiający wolną amerykankę.
Regularny helikopter w głowie.
Mdłości w wersji Formula Rossa (najszybsza kolejka górska świata - przyp. autorki). Oczywiście bez wymiotów, bo to takie nieeleganckie.
Małym szarym drukiem wątłe pocieszenie: jeszcze tylko 3-4 tygodnie tych atrakcji.
[6.07]
Geny Wiewióra przejmują kontrolę. Przechodzę mutację:
kotlety, banany, brokuły, ziemniaki, czarna herbata, sen, sen, sen, sen, sen, sen…..
Wiewiór ma nadzieję, że tak mi już zostanie.
[7.07]
Jesteś tam jeszcze, Potomku?
[8.07]
Klusko, Brukselko, Orzeszku włoski, Słodka Bułko z kończynami!
Nie zwiałaś z domu pod osłoną nocy, nie uprowadzili cię kosmici.
Nie dokonałaś też spontanicznego desantu, dezercji, dezintegracji.
...
Jesteś!
Miękka gula w gardle zatrzymuje mi na chwilę oddech.
Twojemu ojcu w pierwszościach doznań szklą się oczy okularów.
…..
Jesteś!
- Widziałaś?! Widziałaś jak się ruszał i machał do nas kończyną?! 3,5 centymetra Potomka! Ale widziałaś Potomka?
Widziałam.
Namacalne.
Nierealne.
(...)
Co kraj, to obyczaj. Także w ciążach.
Teutonia kraj estetów z kontroli, statystyk i porządku. Potomek, jak Heidi Klum, ma już pełny grafik do wiosny 2015: sesje zdjęciowych w takcie czterotygodniowym. Z gwarancją darmowych odbitek w skrzynce pocztowej menadżerów, z możliwością powidoków w 2-D, 3-D (podziękowaliśmy) i technikolorze. Czas założyć konto na Instagramie. I że jeszcze nie mamy prenatalnego bloga dedykowanego jedynej słusznej w tej chwili sprawie! Wstyd!
[10.07]
Naczytałam się w internetach* o wyprawkach dla niemowląt. Osłupiałam, przeszłam na drugą stronę lustra, dotknęłam absolutu i prędko wróciłam na swoją stronę. Aspiratory, laktatory, traktory, podgrzewacze, odciągacze, nawilżacze, kaftany, barchany, termosy, leżaki, przewijaki, kołyski, ko, ko, ko…..
Perwersyjnie gugluję “minimalna wyprawka dla niemowlaka”.
Zero trafień.
Z odsieczą przychodzi Kaczka-Mentorka.
Wdech, wydech.
*Odnotowuję kolejne symptomy ciąży: eratyczna irracjonalność i chroniczna naiwność.
[12.07]
Odmawiasz picia wszystkiego co przezroczyste:
wody, wódki, Eau de Colognej, malibu.
Ulubiony smak płynów: czerwony.
[16.07]
Potomek przekroczył kolejną barierę dźwięku: 12 tygodni! Można odetchnąć lewym płucem.
[17.07]
Ultra-bohaterka codzienności etatowej: Zebrałam się w sobie i uszczęśliwiłam wiadomością o Potomku własnego szefa.
Stupor.
Obietnica zmian.
I okropnego porodu.
[19.07]
Jestem człowiekiem okupowanym.
Nie rysowałam od miesiąca.
Nie pisałam od trzech tygodni.
Potomek.
Wyłącza światło przed zachodem słońca.
(...)
W ramach równowagi w przyrodzie też okupuję.
Kanapę.
[20.07]
Zielona herbata wróciła do łask!
Potomkowi niech będą dzięki.
[21.07]
Sytuacje pociągowe.
Kobieta z koszykiem na kolanach. Siadam nieopatrznie obok. W koszyku piwo, pieczywo, sztućce, owoce, jakiś ser. Pachnie szynką. Potomek poczuł mięsiwo nosem i też zażądał. Tu i teraz! Chcę! Meeeehr! Daj! Teraz! Croissanta z szynką! Im dłużej jedziemy, tym jestem bliższa porwaniu koszyka. A Potomek się domaga. Histeria, krzyki, groźby. Ponoszę pedagogiczną porażkę, nie potrafię przemówić mu do rozsądku. Docieramy jakoś do dworca głównego i zamiast do pracy, idę szukać croissantów. Bezskutecznie. Jest wszystko, czego Potomkowi nie wolno. Sery pleśniowe, szynki parmeńskie, łososie. Croissanty tylko z czekoladą. Fuj! Odeszłam dzierżąc smutnego precla z masłem, obiecując Potomkowi szynkę w weekend. Ile tylko da rady unieść.
[22.07]
Grudka, która brzydzi się czekoladą. Grudka, która ulubionym deserem ogłosiła kotlety wieprzowe. Ta sama Grudka nawiązała dzisiaj kontakt ze swym wewnętrznym cukiernikiem.
- Ciasta marchewkowego! - zaskandowała w mojej drodze do pracy. - Ciasta marchewkowego z angielskiej Costy!
(...)
Konferencja telefoniczna z Przyszłym Ojcem Mojego Dziecka:
- Gdzie jesteś?
- W sklepie.
- Świetnie!
- Chcesz coś?
- Ciasto marchewkowe!
- ….
- To pomysł Potomka.
- Ok. poszukam.
(...)
Wrócił.
Bez ciasta. Bez marchewek.
Grudka is not impressed.
(...)
W tak zwanym między czasie odwiedziłam Henryka Doktora.
Okazuje się, że Potomek ma nikłe szanse na syndromy. Całe 1 na 10 699.
Statystyki nam sprzyjają. Teraz tylko przekupić palec boży.
[24.07]
Konspiracyjnie szeleszcząc torebką w porannym pociągu do Epicentrum Zdarzeń, zjadłam prowiant na cały dzień pracy. Zostałam z jedną śliwką i poczuciem winy.
Niepotrzebnie!
Przebiegły Potomek planował to od rana. Punkt druga postanowił przyłączyć się do kolegi z pracy i jak gdyby nigdy nic moimi ustami zamówić u rzeźnika smażony sznycel wieprzowy w panierce z płatków kukurydzianych.
Dobre było.
[26.07]
Lubię, że lubisz ze mną biegać.
Na wadze najniższe minusy od ćwierćwiecza.
okrągłe 64,9kg.
- 2,1 od startu
Z czego się mitozujesz?
[27.07]
Tęsknię za sobą od kredek, blogowego słowotwórstwa, wycieczek krajoznawczych, książek obrazkowych, zajętych wieczorów. Kończ się pierwszy trymestrze i daj pożyć!
[31.07 | Polska]
Podobno cię jeszcze nie widać. Podobno mi bardzo służysz. Co podobno wróży na chłopca. Podobno chcesz pić mleko zsiadłe na hektolitry i zagryzać toną małosolnych.
Witaj w kraju przodków!
[4.08]
Upał, gorąco.
Upał, gorąco.
Zaraz oszaleję.
Kręcisz mi młynkiem w głowie.
Zmuszasz do pozycji horyzontalnych najchętniej w wannie.
Usypiasz na każdej powierzchni miękkiej i cienistej.
Jak to dobrze, że są wakacje.
[6.08]
Postrzyżyny: oddałam warkocz na peruki z nadzieją, że szczecina odrośnie nawożona ciążowymi hormonami.
(...)
Mimo najszczerszych chęci i odebranych dziś obrączek, wygląda na to, że będziesz Potomku dzieckiem nieślubnym. Poszukujemy kraju, w którym biurokracja nie przysłania ołtarza.
Vegas?
[13.08]
Chwała niech będzie mleku od krowy, twarogom domowej roboty, jagodziankom, kartaczom, kiszonym!
Grudka ukontentowana słowiańskim dziedzictwem kulinarnym - zasnęła. Nie mdli, nie boli, nie gra na wewnętrznych strunach. Słowem: Daje żyć.
…...Co mnie, głupio (!), martwi.
[18.08]
Zdążyłam tylko dotknąć stopą teutońską ziemię, a Ty już w tango!
[20.08]
Ze skomplikowanych operacji algorytmicznych wynika, że dotarłaś Grudko do pierwszego kamienia milowego.
Drugi trymestr.
Już?!
[22.08]
Świat polskojęzyczny mówi o tobie per Grudka.
Świat angielskojęzyczny per Potomek.
Teutoni jeszcze o Tobie nie wiedzą.
[25.08]
Znowu.
Leżałam pod ciepłym okiem ultra dźwięku modląc się, żebyś nadal tam był.
Jesteś.
Henryk podejrzewa cię o pierwiastki kobiece.
….
córko?
[27.08]
Naogląda się przyszła-blogerka- parentingowa-z-konieczności blogów lajfstajlowych
i popadnie w popłoch a nawet depresję. Bo nie ma dla przyszłego potomka
ani wigwamu w pastelach, ani świecących kulek, ani kołyski z dziada
pradziada, ani skandynawskich mebelków, ani bambusowego kocyka z
wypustkami, ani grzechotki eko, ani suszarki do butelek, ani kuferka na
kosmetyki, ani skrzyni na pieluchy, ani czarno-białych obrazków na
ścianę, ani stojaka do wanienki, a tym bardziej samej wanienki w
opływowych kształtach, ani widoku na las w drewniano-szarym pokoju
dziecka, bo pokoju dziecka też nie posiada.
Przyszła-blogerka-parentingowa zapłacze, pogłaszcze czule planetę brzucha i wyrazi nadzieję, że kolekcja kostek Rubika, ręcznie dziergany kocyk od cioci, drewniany wielbłąd z odzysku, tona kredek i biblioteka estetycznych perełek literatury dziecięcej wystarczą.
[3.09]
Niezobowiązująca rozmowa nad hamburgerem.
Współarchitekt: Kiedy planujecie potomstwo?
Ja: Niedługo.
W: Niedługo czyli kiedy?
J: W lutym.
W: Słucham.
J: W lutym będziemy mieli potomstwo.
W: Jak to w lutym?!
J: W lutym urodzę dziecko.
W: Słucham?
J: Jestem w ciąży.
W: Słucham?!
J: Jestem w czwartym miesiącu C-I-Ą-Ż-Y.
W: Żartujesz chyba?!
[6.09]
Okazuje się, że dla dobra twej edukacyjnej przyszłości lepiej byłoby Potomku, gdybyś nie nazywał się Kevin ani Chantal. Teutońska kadra szkolna reaguje podobno na te imiona alergicznie, automatycznie obniżając wymagania i ograniczając bodźce. Jak mniemam Kevin i Chantal to teutońskie Dżesiki i Tajgery preferowane nad Wisłą.
[8.09]
Perystaltyka czy pierwszy kontakt?
[9.09]
Oglądaliśmy dzisiaj potencjalne lotnisko.
Wybacz Potomku, życie nie toczy się monotematycznie z Tobą w roli głównej. Wysyłamy jednakże życzenia do wszechświata, który nierychliwie acz rzetelnie kompletuje ci wyprawkę. Będziesz miał nawet łóżko, a nie jak przypuszczaliśmy dotychczas prowizorkę w postaci kuchennej szuflady.
[14.09]
Połowinki.
Nie nadążam.
[15.09]
U Henryka na leżance.
Więcej pytań niż odpowiedzi.
….
“Trzymam za Panią kciuki” - rozmazało mi kontury.
Przestaję oddychać.
[20.09]
4h w gabinecie prenatalnym.
3 podejścia.
1500 zdjęć, z każdej strony.
W 2D, 3D, 7D.
Jest cień. Na wardze.
I tylko tam. Tego się trzymamy. Kurczowo.
Oraz wszystkich danych wskazujących zdrowotną normę.
Nie myślę.
Czuję.
Rewers i awers na raz.
Ambiwalentnie do bólu.
(...)
Potomek też jest kobietą.
Definitywnie.
Kobietą długonogą.
Po Tatusiu.
Grudka-Gertrudka. Potomka.
Córka.
[21.09]
Produkuję na użytek własny wizję:
Normalna, zdrowa ciąża. Z małą skazą na ust koralu.
Nic więcej.
Jak już to sobie wydziergam, to się do tego przytwierdzę klejem UHU.
Amen.
[23.09]
Nagle a niespodziewanie zamiast brzucha mam planetę. Na razie to tylko Merkury mojego Układu Słonecznego. O nader silnym polu magnetycznym przyciągającym ręce. Zwłaszcza moje. Do planety pałam bowiem zaskakującą czułością.
A planeta domaga się ziemniaków! Ziemniaków na 1500 sposobów.
Zwłaszcza tych ziemniaków, których Wiewiór zapomniał kupić.
[24.09]
Rozczuliłam się o poranku nad outfitami w rozmiarze 56*.
Ludzie naprawdę rodzą się w tym rozmiarze?!
*Działy dziecięce odwiedzam nadal po kryjomu, gdy miasto jeszcze śpi.
[29.09]
Społeczeństwo twierdzi, że cię jeszcze nie widać.
Czapka niewidka? Pelerynka a'la Harry Potter?
Przecież czuję, że jesteś.
[30.09]
Uwiera cię wszystko. Zwłaszcza najfajniejsze rajtki z Calzedonii.
Idę na kompromis. Przeczuwam, że nie ostatni raz. Tonę w czerni ciążowych kalesonów.
[07.10]
I ty możesz zostać ogrodnikiem-genetykiem. Pisemka dla dorosłych (powątpiewam) donoszą:
“Twoja fasolka rośnie w zawrotnym tempie. Jest już wielkości mango”.
To mango czy fasola?
[08.10]
Rozpuściłam się dzisiaj w panice stojąc jedną nogą w świecie wózków dziecięcych, a drugą w galaktyce rowerowych przyczepek do transportu potomstwa. Proste pytanie “co wybrać?” urosło w zawrotnym tempie do rozmiarów kołomyjskiej karuzeli: Czy damy radę? Jak to będzie? Czy bez samochodu można? Nawet jeśli wszyscy mówią, że nie…. Zwłaszcza na wsi?
[10.10]
Wybacz córko brak dostaw tlenu.
Ojciec z Potencjałem, celem zaimponowania córce, postanowił poszerzyć umiejętność żonglerki z trzech czymkolwiek na pięć. Jako człowiek czynu (i zapału równym Magnum Incendium Romae acz zalatującym słomą) przystąpił do działania z miejsca. Po dwóch godzinach przestał ukłuty pod żebrem. To zrobił sobie przerwę...na pompek kilkadziesiąt. Wątła konstrukcja mięśniowa tylko na to czekała. Rypnęła z hukiem jak Cesarstwo rzymskie, że tylko kurz, łzy, pożoga i zgliszcza.
Właśnie zabrała go karetka.
[13.10]
Zacukrzona glukozą o świcie, dokonujesz akrobatyki pozując do zdjęć ze wszystkimi kończynami w ustach. ZENobio, Joginko moja! Niemal 700g czlowieka-gumy.
[18.10]
Ciotka Kaczka przybyła z darami losu: dwie torby mikro-mody.
Wyprawka, posag na nową drogę życia, czerwony dywan i transparenty powitalne. Plaster na nasze nieobeznanie w temacie. Przyjmuję dziękczynnie lecz w stuporze. Za 3,5 miesiąca będę w to wszystko ubierać niemowlę.
Nie mieszczę się w tym.
[22.10]
Jeszcze nigdy w życiu nie darzyłam swojego brzucha taką czułością. Ba! Przez 30 lat skutecznie omijałam go wzrokiem i myślą wymierzając od czasu do czasu surowe kuksańce krytyki. Krągłości planety nie da się jednak nie lubić, a tym bardziej ignorować. Kładę się na łóżku i oglądam ze zdziwieniem minuskuł wypukły - pępek mojego świata. Niech tak zostanie. Na dłużej. Także post-prenatalnie.
[27.10]
Portal dla oczekujących pociesza:
(...)
Ostatni pilates z normalnymi ludźmi.
Teraz już tylko wieczory czwartkowe z Planetami.
[28.10]
Ciasto z malinami i obcisła sukienka:
Od dziś wie o Tobie cała Teutonia. Zwłaszcza architektoniczno-biurowa utrzymująca, że domyślała się już od dwóch miesięcy. Ale kto by im tam wierzył.
[30.10]
Doceń córko, zwłaszcza w wieku lat nastu, gdy zapragniesz przechrzcić się na Pamelę, Szarlottę lub Wanessę: wykonujemy salto mortale z podwójnym tulupem w poszukiwaniach godnego Ciebie tytułu. Imienia funkcjonującego w trzech językach na raz, kojarzącego się pozytywnie w każdym z nich, nie wymagającego gimnastyki ortograficznej, a na okrasę smakującego tak twemu ojcu, jak i matce. Narazie bezskutecznie, a właściwie ze skutkiem zbyt dobrym, bo lista nam się silnie wydłuża. Konsensusu brak. Z braku ekspertyzy lingwistycznej, ewentualne wybory konsultujemy z teutońskim społeczeństwem, które bez skrupułów wykreśla niewymawialne faworyty.
Tymczasem, roboczo, jesteś: Grudką, Gertrudką, Potomką, Tomką, Joginką, Obcym, Kotletem i Mademoiselle.
[31.10]
Jest karoca! Z napędem na trzy koła, dla matek-biegaczek, kolubryna w uroczym kolorze węgla.
Przejmuję stery i nadal nie wierzę, że za chwilę będziemy tego sprzętu używać codziennie.
[2.11]
Okazało się, ku mojej cichej rozpaczy*, że w galaktyce najbliższych znajomych rozmnożyły się Planety Nadziei. Węszę spisek Państwa Teutońskiego. Dodali coś do wody czy rozpylili w powietrzu? Na nieoficjalnym zlocie kosmonautów na orbicie, poniosłam sromotną klęskę w konkursie "komu ciąża bardziej ciąży" oraz "w stanie odmiennym nie jestem w stanie...". Słuchałam, przytakiwałam i pocieszałam. Bojąc się, że zgromadzone popełnią zbiorowe seppuku, powstrzymałam się od wyznania "a ja nadal biegam". Ekhem.....
*Wszak życzy sobie człowiek, że raz w życiu będzie wyjątkową niespodzianką dla zgromadzonych i wcale nie cieszy się, gdy na wieść o Potomku społeczeństwo wykrzykuje: “Naprawdę?! Ty też?!”
[4.11]
5cm w pasie i 4kg na plusie.
Wciąż dziwi mnie ten nikły przyrost.
[5.11]
Kiepski ze mnie Koszałek-Opałek Twojego żywota. Nie zauważyłam nawet, że cichaczem przekroczyłaś ostatnią barierę dźwięku. Trzeci trymestr. Trzeci i ostatni. Ostatni. Wierzysz w to?
Za sto dni spotkamy się po mojej stronie brzucha.
Przerasta mnie ta wizja.
(...)
Gdybyś mogła porozumiewać się z innymi kosmonautami na orbicie, prawdopodobnie snulibyście teorie na tematy egzystencjalne i życie po życiu, które z reguły trwałoby zaledwie dziewięć miesięcy. A potem? Armagedon, telepatyczna pustka, wszyscy święci.
[6.11]
Dzięki uprzejmości strajkujących maszynistów, zaistniałam w oczach społeczeństwa jako człowiek przy nadziei. Przynajmniej dla żeńskiej części społeczeństwa, która na mój widok zaczęła zrywać się z miejsc siedzących w przepełnionym pociągu.
[7.11]
Tymczasem w biurowych pakamerach wyznaję na głos marzenie:
- Jaka szkoda, że nie można najpierw wypróbować się w rodzicielstwie…powiedzmy tak przez pół roku, a dopiero później zdecydować czy się chce dalej bawić w te klocki czy nie.
Szef z kompetencjami (ojciec czwórki) na to:
- Gdyby to było możliwe na świecie nie byłoby ludzi!
[10.11]
Człowiekom-walizkom* urodzi się Człowiek-guma. Bardzo elastyczny, bo kto wie do czego zapakują go następnym razem. Czy to będzie blender, puszka po ciastkach czy wiekowy plecak ze stelażem. Potomka ćwiczy pozy nomen omen embrionalne. Dziś znowu pozowała z kończynami w ustach.
1200g człowieka.
Żywego.
Niepojęte.
Że to wszystko z dwóch komórek.
I ze mnie.
*Twój ojciec dostał pracę. Przeprowadzka wpisana w grafik.
Nie wiadomo tylko przed czy po Twoim lądowaniu.
(...)
Przetrwałam pierwsze zajęcia w szkole rodzenia. W zamkniętym dusznym pomieszczeniu pachnącym paczuli chodząc w kółko na palcach z rękami uniesionymi nad głową i wydychając głośno na “a”. Ja i siedem innych ciężarnych. I nie zemdlałam! Ba! Zdołałam nawet nie parsknąć śmiechem. Zwłaszcza podczas wdychania błękitu bawarskiego nieba i zbiorowego zaciskania pośladków. Całe szczęście tylko własnych.
Jeszcze tylko 14 godzin tych atrakcji.
W tym dwie z udziałem twojego ojca.
O zgrozo!
[12.11]
Dzień konia.
Jem wszystko.
W każdej ilości.
[14.11]
Już nie kopiesz. Wierzgasz!
Bawarska dziewucho żądająca precli!
[15.11]
Z repertuaru ciążowych atrakcji:
Staw kolanowy przeistoczył się w galaretkę.
Nie siedzę, nie leżę - śpię na stojąco, wydeptując ścieżkę w dywanie.
(...)
Kolejny maraton w klinice prenatalnej.
Słabo mi się robi, gdy w milczeniu obserwujemy twoje życie wewnętrzne.
Minuty jak godziny. I ta cisza.
Chowasz się za pępowiną. Odwracasz głowę. Nie współpracujesz.
Chciałabym cię przytulić.
Chciałabym się przytulić.
Cień jak był tak jest.
Skupiamy się na jego nikłości.
Kurczowo trzymamy norm całej reszty.
Następny przystanek: chirurgia plastyczna dla nienarodzonych.
[17.11]
Prawda staje mi czasem suchą bułką w gardle.
Wstydzę się wstydu. Ganię się za strach przed opinią.
Biczuję za myśli, ciemną stronę ambiwalencji.
Obawiam pierwszego spotkania.
Codzienności.
Plaster z “Innym bywa gorzej” odkleja się. Pod nim idealny obraz, z którym jeszcze się nie pożegnałam. Strasznie mi z tym głupio. Że w ogóle muszę się z czymś żegnać.
Bo przecież jesteś.
Taka jaka.
Z definicji: idealnie nieidealna.
Nasza.
Przełykam to. Jeszcze przez łzy.
[18.11]
Lubię oglądać planetę mojego brzucha, gdy urządzasz ruchy tektoniczne powierzchni. Orogeneza napędzana gwałtownym wypiętrzeniem kończyn - zbliża. Czuję cię przez skórę, dotykam nieśmiało jak Niewierny Tomasz. Zaczynam wierzyć, że za 2,5 miesiąca będziesz już po tej stronie.
[22.11]
Coraz bardziej jesteś tu z nami. Leżysz z nami na mikro-sofie, uczestniczysz w dialogach (no i cóż, że głównie jako temat), wyborach menu i cotygodniowych zakupach. Jeszcze 10 tygodni i zaczniemy wspólnie zarywać noce.
[26.11]
Kolejna wizyta w szpitalu. Oddział chirurgii dla ludzi na orbicie. Boję się wierzyć w róż scenariusza rozwiniętego przed nami. Tykam go palcem, jak bańkę mydlaną. Nie pryska. Teraz już tylko zostaje nam czekać. Oddycham.
[27.11]
Babciom udzieliły się hormony. Wiją gniazdo na odległość. Jedna nabyła leżaczek w rzucik z Serengeti. Druga - dziesięć par butów w rozmiarze “0-3 miesiące”. Różowych rzecz jasna.
[29.11]
Na nowo zaczynam cieszyć się swym stanem ciężkości.
Po prostu.
[1.12]
Zwierzyła mi się jedna z matek-to-be, że zajęcia z pilatesu są dla niej zdecydowanie za trudne. Te same zajęcia, podczas których mimo starań, nie potrafię utoczyć ani kropli potu. Światy dzielą czasem całe galaktyki.
[2.12]
Przekonana, że stan mój obecny pobłogosławi mnie aparycją wieloryba, w zdumieniu wciąż czekam na metamorfozę. I nic. Ani nie urosły mi płetwy ani nie zaczęłam odżywiać się planktonem. Symbolicznie 5kg na plusie.
[4.12]
Kolejne widzenie z Potomką lewitującą tym razem głową w dół. Prymuska! Dogoniła wszelkie normy miar i wag doprowadzając Henryka do euforii nad statystykami.
(...)
Bananów!
Śledzi!
Precli!
Pomarańczy w formie stałej i ciekłej!
- skandujesz z mego wnętrza.
[5.12]
Gubię się. Czy to aby trzeci trymestr? Czy na powrót pierwszy?
Potomka zarządziła nowy system zero-jedynkowy. Piętą w moim żołądku napędzany. Albo jestem głodna albo mi niedobrze. O 17 wyłącza mi mózg. O 21 światło.
Déjà vu z okupacji sofy.
[7.12]
Rozmazałam się w konturach. Ot tak. Spontanicznie.
[9.12]
Zobaczyłam dno mojego, jak dotąd mylnie przypuszczałam, nieskończonego pępka.
I ten świat się kończy.
[10.12]
Ostatni dzień w pracy. Zaświeciło słońce. Szef z lumbago w obojczyku nie uronił łzy. Kazał zabrać klucze, odwiedzić z Potomką, zdać szczegółowy raport z przebiegu lądowania.
Wiatr we włosach i dziwny smutek zarazem.
[11.12]
Kaczka już mnie nie lubi.
Nie dość, że nabyłam drogą kupna taki sam płaszcz. To w dodatku w rozmiarze mniejszym w ósmym stanie błogosławieństwa będąc.
[15.12]
Rozjuszyłam położną odmawiając kupna maści do masaży i gojenia ran. Jedynej najlepszej. Chińskiej z Hiszpanii. Za jedyne 9,99 ojro. Zrezygnowałam tym samym z dobroczynnego udrażniania przepływu energii i odblokowania czakr. Zapewne pożałuję.
Na wisienkę: sceptyczni jesteśmy z Przyszłym Ojcem w kwestii posiadania wanienki, a tym bardziej asyście położnej przy pierwszych ablucjach. Pewnie też pożałujemy.
[17.12]
Drugie potencjalne lotnisko po wstępnych oględzinach wychodzi na czoło peletonu.
Urodzisz się Potomko za płotem. O rzut beretem, co w perspektywie bawarskich śniegów może okazać się decydującym argumentem. Być może nawet w wannie.
[19.12]
Nadszedł i ten dzień: Ostatnia przebieżka Matki Expectans. Jak Ostatnia Wieczerza przed kosmiczną transformację w Alma Matter. Wyjątkowo świeciło słońce, sarny w równoległym sprincie, Alpy na horyzoncie. Pęcherz używany przez kogoś za poduszkę bywa z bieganiem nader niekompatybilny.
[22.12]
Henryk wróży z fusów przedwczesne lądowanie Potomki.
Przyjmujemy zakłady. Dzień Babci? Dzień Dziadka? Dzień Bez Opakowań Foliowych? Światowy Dzień Masowego Przekazu? Dzień Asystentki i Sekretarki? Dzień Dialogu z Islamem? Międzynarodowy Dzień Przytulania? Dzień Pozytywnego Myślenia, Świstaka i Niedźwiedzia? Dzień Handlowca? Święto Służby Więziennej? Dzień bezpiecznego Internetu? Dzień Pizzy? Walentynki? Dzień Kota? Dzień Singla?
(...)
Czytam “Wnuczkę do orzechów” w filharmonii twojego serca.
Taki początek naszej Jeżycjady.
(...)
Według teutońskiego prawa od dziś jestem matką.
Ave!
[24.12]
Pierwsze święta we dwoje i pół.
Nawet Mikołaj o Tobie nie zapomniał (podziękuj Kaczce - TKmax junky!).
Za rok, w ramach prezentu, damy ci rozpakować nasze.
[27.12]
A jeśli będziesz uprawiać godzinami niemowlęcy Weltschmerz a mi się skończą kredki, by rysować ci kolejną tęczę?
[28.12]
Jestem ofiarą przemocy domowej.
Pod prawym żebrem definitywnie siniak.
[29.12]
Niesiona falą około-ciążowej paniki instruktorka pilatesu odmówiła mi od stycznia udziału w zajęciach. Za długo, za trudno, za ciężko - postanowiła za mnie.
Jak to?! Nie dam się przykuć do sofy póki kulam się jeszcze bez zadyszki!
[31.12]
Zarzuca mi się miniaturowość Planety.
Protestuję!
9kg na plusie to przecież jakaś norma.
(...)
Czarny las. Piwo z bezami. Nieśmiertelne raclette.
32 dni do potencjalnego spotkania. Jakby ostatnia to już prosta.
Kosmos.
[1.01.2015]
Spotkanie z ludźmi doświadczonymi w cieniach. To się da przeżyć. Mentalnie notuję wskazówki:
Znaleźć alternatywy na czas szpitalnej mumii, czyli dla smoczka i noszenia w chuście. Cierpliwie trenować cię w konkursie na bekanie. Nie poddawać się.
[3.01]
W jakim języku będziesz prosić mnie o jabłko? Czy będziemy razem czytać Brzechwę? Oglądać Reksia? Słuchać Turnaua? Czy zrobi ci się w mózgu językowa jajecznica, którą znienawidzisz?
Jak wykorzystasz moją trójjęzyczność?
Czy starczy mi super mocy, byś mówić do ciebie po polsku? Zawsze?
[4.01]
Podstępem na “Miej litość nad Planetą” przemycamy łoże dla Potomki tranzytem autobusowo-taksówkowym z Wurstenbergii do Bawarii. Odkrywamy przy tym, że nie możesz urodzić się córko między północą a siódmą rano, gdyż w tych godzinach teletransporter między Wsią Małą a Szpitalem zamknięty na głucho.
[5.01]
Pierwszy i miejmy nadzieję jedyny dzień choroby w błogosławieństwie.
Wypacam wszystkie zarazki świata ratując galaktyki ze Stargate Atlantis.
[6.01]
Wijemy to gniazdo. Mozolnie odhaczając kolejne punkty z listy. Przyszły Ojciec zrobił miejcie w szafie. Przyszła Matka walczy z biurokracją.
[8.01]
Jeszcze nie zdążyłam nacieszyć się błogosławieństwem stanu, wydziergać obrazków w trendach czarno-bieli, najeść się korniszonów z miodem (ba! posmakować nawet!), dostać zadyszki przy wchodzeniu po schodach i spuchnąć jak Marge Dursley, a Doktor Henryk już podał mi rękę: “O ile jeszcze nie urodzisz, do zobaczenia za dwa tygodnie”.
Z gabinetu strzała do drogerii:
Pieluch 46 jest (23 pieluchy w jednym opakowaniu to molestowanie ciężarnych mózgów. Z premedytacją! Która matka in spe obliczy jaka marka nie zrobi jej z portfela leja po bombie?!)
Możesz lądować, córko.
[9.01]
Ale doprawdy nie musisz.
[10.01]
Moja kosmiczna transformacja zawisła na włosku. Położna zapadła na streptokoki.
Cukrowych kulek brak. Akupunktury brak. Kremu do masażu brak. Czy aby urodzę?
Wiewiór knuje, by przemilczeć przed nią fakt narodzin Potomki.
[11.01]
Kobiety Amiszów w pierwszej fazie porodu pieką podobno chleb dla całej rodziny.
Przyszły Ojciec zażyczył sobie orzechowo-waniliowych ciastek w postaci pułku niedźwiedzi.
[12.01]
M: Ty jakaś mobilna jesteś! Za mobilna! Jesteś pewna, że termin masz za 3 tygodnie?
K: Ani nie stękasz, ani się dziwnie nie podnosisz…podejrzane to.
Nie mam też hemoroidów, zadyszki, zgagi, opuchniętych kończyn, rozstępów. Wciąż jeżdżę rowerem, sznuruję sobie buty i obcinam paznokcie u nóg. Posiadam za to jeden stanik do karmienia. Zadziwiająco wygodny.
[14.01]
Zmęczyłam się. Czekaniem.
Na autobus.
Naburmuszoną panią w rejestracji.
Położną.
Wykresy sejsmiczne Twojego serca.
Anestezjologa.
Lekarza.
Położną raz kolejny.
Autobus.
Obce jest mi tylko czekanie na Ciebie.
Wszech panujące matek in spe niedoczekanie.
Przecież wiem, że przybędziesz.
[15.01]
Byłam u fryzjera, zrobiłam codzienne zakupy, przyjechałam rowerem do domu. Siadłam na kanapie i zapadłam w zen. Możesz Potomko lądować. Całej reszty i tak nie dam rady dopiąć nawet na przedostatni guzik.
[16.01]
Ćmią w oddali podbrzusza.
Skurczyki.
(...)
Alpy na horyzoncie. Słońce w zimowym a-zenicie. Morze polnych zieleni na lewo i prawo. Nie mogłam się powstrzymać. Potruchtałam kilkaset metrów. Wiatr zagrał we włosach. Poczułam, że żyję. No i cóż, że był to trucht ślimaka z nadwagą.
[18.01]
Węgli! Paliwa! Konkretu!
Potomka wzięła sobie do serca podróżowanie wzdłuż linii norm wagowych.
600g w dwa tygodnie? Pestka!
[19.01]
Ból ucha.
Ból głowy.
Ból gardła.
Ból istnienia.
[20.01]
Potomka zaczyna wysyłać komunikaty do Euston, że rozważa wejście w atmosferę ziemską.
Wieża kontroli daje zielone światło, wszak przyszedł dzisiaj dmuchany materac do pielęgnacji podwozia.
[22.01]
Nie, nie martwię się. Wcale. Zwłaszcza raportem o armii streptokoków, przez którą będziesz musiała się przedrzeć. Cholera jasna!
(...)
Dokonaliśmy niemożliwego.
Drogą bolesnej eliminacji wybraliśmy ci ksywkę.
[23.01]
Nie ląduj jednak. Przynajmniej póki emituję opary czosnku, a do oddychania konieczny mi kieszonkowy respirator.
[24.01]
Zaklinam - nie ląduj!
Wypociłam już całą tężyznę. Stapiam się z bielą pościeli. Wydmuchuję nosem mózg. Kaszlę resztkami przepony. Pilnie dokładam sobie udręk, nasłuchując czy ci to nie szkodzi.
[25.01]
Twoje stopy są mi najbliższe. Rozczula mnie ich wzgórek tuż pod prawym żebrem.
Jeśli są, to znaczy, że Ty jesteś.
(...)
Sądząc po outfitach dostarczanych w darach losu na rzecz Potomki, motyw owcy jest tegorocznym hitem mody. Cóż się dziwić, wszak główny producent wychodzi naprzeciw potrzebom rynku:
[26.01 - poniedziałek]
Wracam do żywych.
Powoli.
Do czwartku nie wychodź.
[27.01]
Sięgnęłam ciążowego bruku. Rozpadłam się na kawałki na serialu telewizyjnym o położnych w latach 60-tych. A dokładniej na widok czarnoskórej stopy w wersji z Szuflandii.
Za oknem Narnia. W lustrze cień mnie.
[28.01]
Skurczyki. Normalnie, bym pewnie nie zauważyła, ale leżę w łóżku i notuję resztką topniejącego mózgu funkcje fizjologiczne mojego ciała. Pojawiają się i znikają. Od przedwczoraj. Leciuchne takie. Może to nie znak, że lądowanie blisko, ale zdaje się pilotce zaczynają przelatywać przez mózg myśli, że może by tak zacząć kołować nad lotniskiem. No chyba, że sobie wzięła do serca umowę o czwartku i ćwiczy. Poza tym to takie romantyczne, powielić historię własnej matki i babki, i wyleźć tuż po awarii ogólnej inkubatora.
[29.01]
W samo południe przez zimowy landszaft z pocztówki poszłam na pocztę z myślą, że to byłby piękny dzień na poród. W domu sałatka, maile, post na bloga. Wstaję, żeby zrobić herbatę i czuję, że wylewam się ciurkiem od wewnątrz. Dzwonię do Wiewióra, który tego jednego jedynego dnia pojechał w delegację w dalsze krańce Bawarii. Jak się później okazało, współpracownicy wsadzili go do ciężarówki i na sygnale powieźli w moją stronę.
Szpital każe się spakować i niespiesznie udać w stronę porodówki.
Dzwonię po transport w postaci znajomej (matki bliźniąt bez doświadczenia porodu z naturą, co istotne jest dla dalszego rozwoju zdarzeń). Czekam na nią w butach i płaszczu. Skurczyki nabierają siły. Wdech, wydech. Witam znajomą na czworaka przeczekując falę. Znajoma wpada w panikę i dzwoni po karetkę. W końcu w drodze do szpitala na bank będzie korek. Zdejmuję płaszcz, buty. Czekamy. Wdech, wydech.
Karetka.
Dwie blondynki w pomarańczowych kamizelkach.
Kable, milion kabli podłączonych do baterii aparatur.
Wenflon, jakaś kroplówka z cukru.
Zbędne działania, bo tu się rodzi, a nie umiera człowiek.
Badanie, którego wynik słyszę już od 4 tygodni - nic mi nie mówi: Czuć główkę Proszę Pani.
Nagle świat przyspiesza.
minuta/minuta/minuta/minuta - skurcze.
Do sypialni wchodzą kolejni z pomarańczowej alternatywy.
Mam wrażenie, że rodzę na scenie łóżka w samym środku konferencji Czerwonego Krzyża zorganizowanej w naszej sypialni. Sukienka fraktalowa na mnie, ta sama w której broniłam doktoratu i chodziłam na rozmowy o pracę. Młoda dziewczyna z kroplówką nade mną. Patrzy. Cała reszta stoi w kuluarach i debatuje niespiesznie. Słyszę helikopter i myślę, że majaczę. Pomarańczowi się mnożą, a ja wybywam do własnej galaktyki. Wdech, wydech.... Znajoma biega w tę i z powrotem wykrzykując: Helikopter! Helikopter! Na trawniku przed domem! Wdech, wydech....
Na ziemię, jak odpływający w nieskończoność nieba balonik, ściąga mnie ręka Wiewióra.
Dwunastu apostołów teutońskiej służby zdrowia trwa w niezdecydowaniu.
Ktoś rozkłada gorące ręczniki na stole. Ktoś przynosi nosze. Na podłodze mozaika z błękitnych rękawiczek. Ktoś dzwoni po Perpetuę, która odmawia przyjazdu toczona lumbago. Brak położnej w na pokładzie, wspierana ewidentną nikłością pewności siebie pomarańczowych, przeważa w werdykcie:
Do karetki. Do szpitala.
Jest 16:35.
A jak nam urodzi w karetce?
To się zatrzymacie na poboczu.
Wdech, wydech.
16:50
W szpitalu puste korytarze.
Nikt na nas nie czeka.
Apostołowie zapomnieli zadzwonić z powiadomieniem, że jesteśmy w drodze.
Wdech, wydech.
A teraz wszyscy za drzwi! - pojawia się położna.
17:00
Położna: Przyj!
Bebe (w myślach): Jak to? Przecież to jeszcze nie teraz.
Położna: Nie przyj!
Bebe (w myślach): ??? Coś Wam się pomyliło, ja jeszcze nie rodzę.
Położna:A teraz przyj tylko trochę.
Bebe (w myślach): Ale, to przecież dopiero na koniec.
17:08
Wiewiór: Mamy dziecko!
Bebe (na głos): Już?!
...
Doznałam jednak kosmicznej transformacji. Udałam się w podróż do innej galaktyki. Wróciłam taka sama. Ale jakby większa wewnątrz. Z dodatkową kartą pamięci do zapisania.
[30.01 - 02.02]
Szpital powiatowy karmi nas spokojem, opieką i węglowodanami.
Pół gminy wie już o Twoim spektakularnym lądowaniu, Wiewiór nie musi się nawet przedstawiać w urzędach. Niemal nie śpię. Kontempluję. Kosmos do pojęcia mi się powiększył. Pachniesz karmelkami i opowiadasz historię życia przed życiem kocim miauczeniem na "laaa". Jest dobrze, jak na wakacjach w kurorcie. Nasz czas, święty jakiś. Dotykamy absolutu i trwamy w nirwanie. Oszołomieni.
Witamy na Planecie Świeżo Upieczonych!
A do domu wracałam tak:
Aneks:
Historie i obrazki Projekt Potomek dopełniające.
[13.05.2014]
To Życie nie zaczęło się ani od dwóch kresek. Ani od mdłości, przemęczenia i wzdęć.
To Życie zaczęło się na ginekologicznym tronie we Wsi Większej.
Sam na sam z Henrykiem lekarzem. Rutynowa obdukcja zewnętrzno-wewnętrzna.
Henryk wystawia pozwolenie na potomka. Pytia USG zamazanym przekazem oznajmia obecność jednej komórki gotowej na wszystko. Henryk do pozwolenia dopisuje “rozmnażanie płciowe zaleca się dziś lub jutro”.
Dziś nam się nie chciało.
[14.05]
A dzisiaj owszem.
[18.05]
Łabędziom we wsi mniejszej nomen omen powiększyła się rodzina.
Psychosomatyczne (?) napięcie w dole brzucha.
[28.05]
Popsuł mi się biometr.
Zasypiam przed kurami, wstaję przed słońcem.
[30.05]
Gdzie kupuje się testy ciążowe?
[3.06]
Wybieram opcję mniej publiczną.
W konspiracji o 7:30 rano w drogerii obok dworca Monachium Główny nabyłam pierwszy w życiu test. Właściwie dwa. Zamknęłam w wewnętrznej kieszeni plecaka, by nie wypadły w pracy na podłogę. Dopiero kawa poszłaby architektom nosem. I uszami!
A może to jednak nie ciąża?
[4.06]
Przedostatni dzień Wiewióra na etacie.
(...)
5:20 rano.
Żadne półtony i cienkie linie.
Dwie grube krechy.
Po 30 sekundach, a nie ustawowych 3 minutach.
Budzę Wiewióra i trzęsącą się ręką pokazuję mu papierek lakmusowy.
“Nic tu nie widzę.”
“Jak to?!”
“Bez okularów, nic nie widzę”.
(...)
Wiewiór - umysł matematyczny - przechodzi do czynu...w teorii:
- Będziemy musieli zastanowić się nad imieniem dla Potomka. Ale wymyśliłem sprawiedliwy sposób. Każde z nas zapisuje trzy ulubione imiona. Z tych imion tworzymy jedną listę. Każde z zgłasza veto na jedno imię. Jeśli na liście zostanie więcej niż jedno imię każdemu przysługuje kolejne veto. Te same kroki należy powtórzyć dla imion obu płci.
- Mógłbyś mi to zapisać?
[5.06.]
W stanie silnego wyparcia faktów o 4:20 rano robię kolejny test.
Wynik ten sam.
No to chyba jestem w ciąży.
[6.06.]
Nowe Życie od rana do wieczora depcze mi po żołądku.
Poranne mdłości to kłamstwo nomenklatury.
(...)
Przerwa w pracy.
Wychodzę do parku.
Po lewej menel, po prawej menel.
Oni na gazetach, ja wprost na ziemi.
Ucinamy sobie drzemki.
[7.06]
Sok jabłkowy z wodą - nie!
Gotowe, tanie (koniecznie!) kotlety w zawiesistym białym sosie - tak!
Oraz sałata, dużo sałaty utopionej w kwaśmy winegret - ave!
Winegret nigdy za dużo.
[9.06]
Może to jednak nie ciąża?
[10.06]
Z twarzy wyglądasz jak człowiek z potencjałem. Choć swą obecnością zdziwiłeś nawet samego Henryka, który studiował z lupą portfolio portretowe mojej macicy na wypadek przeoczenia twojej wprowadzki.
Jest we mnie 5 milimetrów człowieka.
Strasznie małego i nie wiadomo: nomadycznego czy jednak jednego z tych, co się osiedlają na dłużej.
Bardzo surrealistyczny wydaje mi się ten scenariusz, który ludzkość powiela od milionów lat. Kalka za kalką. Biliony razy, aż do znudzenia. Komórek grudka na orbicie mojego podbrzusza. Skąd pochodzisz, kim jesteś, dokąd zmierzasz Grudko? Czy to naprawdę Ty?
Zrobili ci zdjęcie (ku mojemu zdziwieniu), które to (ku mojemu większemu zdziwieniu) przesłano mi zaraz na maila. Kolejna sesja portretowa za cztery tygodnie. I tak będą cię do narodzin fotografować? Niedługo ta opcja będzie dostępna na Fejsbukach.
[12.06]
Podstępnie dzielę się tajemnicą z Kaczką. Ktoś spoza najbliższego kręgu rodziny musi ze mną nieść ten tobołek szaleństwa. Kaczka - prekursorka z podwójnym doświadczeniem - kompetencja patrzy jej z oczu.
Na ten przykład:
Lepiej w apfelszorle napluć,
Niźli być powodem zatruć.
Zamiast iść w Księżniczki [1] ślady,
Lepiej zjeść ze dwa obiady.
[1] tej z Cambridge
[13.06]
Odnotowuję nowe repertuary symptomów.
O zgrozo! Zielono-herbaciane zapachy od lat ulubione - śmierdzą.
- Co jeszcze?! - pytam.
[14.06]
Biust?! Już teraz!?
Błagam! Alfabetu nie starczy!
Drzyjcie polskie brafitterki!
Tymczasem Kaczka ostrzega:
Lepiej mieć miseczkę zet,
Niż wywołać Grudki gniew!
[16.06]
Jeszcze nigdy widok krwi tak mnie nie wystraszył.
Jeszcze nigdy tak się o Ciebie nie bałam.
[17.06]
Jak gdyby nigdy nic, pływasz sobie w pełnym zenie w takt już zupełnie własnego serca. Grudko komórek, embrionie najpierwszości - okopuj się! Rozpakuj walizki, zawieś obrazki, przysiądź na schodku, kostka Rubika, słone paluszki. I (niechże przymknę oko) zapal, no zapal sobie jednego. Zapewniam 9-miesięczny turnus względnego spokoju, basen, darmowy nocleg i stołówkę 24h na dobę, 7 dni w tygodniu.
- Twoja kierowniczka kolonii
….Niby się jeszcze nie znamy, a mi już tak zależy....
[18.06]
I niech nastanie noc polarna.
Dajcie mi tylko kocyk.
[20.06]
Pęcherz zaczął żyć własnym życiem.
Mam wrażenie, że niedługo usamodzielni się i wyprowadzi na swoje.
[22.06]
Kto by pomyślał, drogi Potomku, że w dwupaku z Tobą pracując w niedziele łamię teutońskie prawo pracy.
- Twoja matka-recydywistka
[24.06]
Nie każesz mi płakać na widok szczeniaków i małych dzieci.
Może to jeszcze nie ciąża?
[25.06]
Wiewiór: Szczecin to dobre imię dla chłopca. A Łódź dla dziewczynki.
[27.06]
Nadszedł ten wiekopomny dzień:
Wałek dolny brzuszny wystaje bardziej niż górny.
Potomku, już się rozpychasz łokciami?
[28.06]
Od wody też cię mdli?!
[29.06]
Kryptoreklama:
Mrożona herbata! Doprawdy?!
Lipton cytrynowa. Li i jedynie.
[30.06]
Grudka nierychliwa, ale sprawiedliwa. Nie ma nic za darmo.
Za szczęśliwe otwarcie muzeum żąda bananów (fuj!), kanapek z szynką i zniesienia kartek na sen.
[1.07]
Śmiem twierdzić, że internetowe artykuły dla przyszłych matek uwłaczają mej inteligencji. Przeistaczają ciało w pluszową masę, do której odnosić się trzeba zdrobniale: Tkwisz Potomku, bowiem, nie w moim brzuchu ani (o zgrozo!) w macicy, ale w brzuszku pod sercem. Masz też nóżki, serduszko i bawisz się pępowinką. Bawisz się? Doprawdy?!
[2.07]
Pierwsza ultradźwiękowa bariera przekroczona: 8 tygodni za Tobą Grudko Gertrudko.
Bądź damą i się nie wygłupiaj. Trwaj.
(...)
Twój ojciec twierdzi, że niebawem zacznę promienieć (promieniować?). Zwłaszcza w ciemności, co może okazać się niebywale praktyczne przy czytaniu książek nocą. Wszystko przed nami!
[3.07]
Nie znosisz ludzi, zwłaszcza perfumowanych.
[4.07]
Odhaczam kolejne symptomy z Wielkiej Księgi Rozmnażania dla Homo Sapiens.
Melony w miskach XL.
Pęcherz uprawiający wolną amerykankę.
Regularny helikopter w głowie.
Mdłości w wersji Formula Rossa (najszybsza kolejka górska świata - przyp. autorki). Oczywiście bez wymiotów, bo to takie nieeleganckie.
Małym szarym drukiem wątłe pocieszenie: jeszcze tylko 3-4 tygodnie tych atrakcji.
[6.07]
Geny Wiewióra przejmują kontrolę. Przechodzę mutację:
kotlety, banany, brokuły, ziemniaki, czarna herbata, sen, sen, sen, sen, sen, sen…..
Wiewiór ma nadzieję, że tak mi już zostanie.
[7.07]
Jesteś tam jeszcze, Potomku?
[8.07]
Klusko, Brukselko, Orzeszku włoski, Słodka Bułko z kończynami!
Nie zwiałaś z domu pod osłoną nocy, nie uprowadzili cię kosmici.
Nie dokonałaś też spontanicznego desantu, dezercji, dezintegracji.
...
Jesteś!
Miękka gula w gardle zatrzymuje mi na chwilę oddech.
Twojemu ojcu w pierwszościach doznań szklą się oczy okularów.
…..
Jesteś!
- Widziałaś?! Widziałaś jak się ruszał i machał do nas kończyną?! 3,5 centymetra Potomka! Ale widziałaś Potomka?
Widziałam.
Namacalne.
Nierealne.
(...)
Co kraj, to obyczaj. Także w ciążach.
Teutonia kraj estetów z kontroli, statystyk i porządku. Potomek, jak Heidi Klum, ma już pełny grafik do wiosny 2015: sesje zdjęciowych w takcie czterotygodniowym. Z gwarancją darmowych odbitek w skrzynce pocztowej menadżerów, z możliwością powidoków w 2-D, 3-D (podziękowaliśmy) i technikolorze. Czas założyć konto na Instagramie. I że jeszcze nie mamy prenatalnego bloga dedykowanego jedynej słusznej w tej chwili sprawie! Wstyd!
[10.07]
Naczytałam się w internetach* o wyprawkach dla niemowląt. Osłupiałam, przeszłam na drugą stronę lustra, dotknęłam absolutu i prędko wróciłam na swoją stronę. Aspiratory, laktatory, traktory, podgrzewacze, odciągacze, nawilżacze, kaftany, barchany, termosy, leżaki, przewijaki, kołyski, ko, ko, ko…..
Perwersyjnie gugluję “minimalna wyprawka dla niemowlaka”.
Zero trafień.
Z odsieczą przychodzi Kaczka-Mentorka.
“Lista dla Minimalistycznej Matki
1. Noworodek.
Wszystko inne można skompletować na bieżąco.
Kaczka nie da Grudce zginąć!
Wdech, wydech.”
Wdech, wydech.
*Odnotowuję kolejne symptomy ciąży: eratyczna irracjonalność i chroniczna naiwność.
[12.07]
Odmawiasz picia wszystkiego co przezroczyste:
wody, wódki, Eau de Colognej, malibu.
Ulubiony smak płynów: czerwony.
[16.07]
Potomek przekroczył kolejną barierę dźwięku: 12 tygodni! Można odetchnąć lewym płucem.
[17.07]
Ultra-bohaterka codzienności etatowej: Zebrałam się w sobie i uszczęśliwiłam wiadomością o Potomku własnego szefa.
Stupor.
Obietnica zmian.
I okropnego porodu.
[19.07]
Jestem człowiekiem okupowanym.
Nie rysowałam od miesiąca.
Nie pisałam od trzech tygodni.
Potomek.
Wyłącza światło przed zachodem słońca.
(...)
W ramach równowagi w przyrodzie też okupuję.
Kanapę.
[20.07]
Zielona herbata wróciła do łask!
Potomkowi niech będą dzięki.
[21.07]
Sytuacje pociągowe.
Kobieta z koszykiem na kolanach. Siadam nieopatrznie obok. W koszyku piwo, pieczywo, sztućce, owoce, jakiś ser. Pachnie szynką. Potomek poczuł mięsiwo nosem i też zażądał. Tu i teraz! Chcę! Meeeehr! Daj! Teraz! Croissanta z szynką! Im dłużej jedziemy, tym jestem bliższa porwaniu koszyka. A Potomek się domaga. Histeria, krzyki, groźby. Ponoszę pedagogiczną porażkę, nie potrafię przemówić mu do rozsądku. Docieramy jakoś do dworca głównego i zamiast do pracy, idę szukać croissantów. Bezskutecznie. Jest wszystko, czego Potomkowi nie wolno. Sery pleśniowe, szynki parmeńskie, łososie. Croissanty tylko z czekoladą. Fuj! Odeszłam dzierżąc smutnego precla z masłem, obiecując Potomkowi szynkę w weekend. Ile tylko da rady unieść.
[22.07]
Grudka, która brzydzi się czekoladą. Grudka, która ulubionym deserem ogłosiła kotlety wieprzowe. Ta sama Grudka nawiązała dzisiaj kontakt ze swym wewnętrznym cukiernikiem.
- Ciasta marchewkowego! - zaskandowała w mojej drodze do pracy. - Ciasta marchewkowego z angielskiej Costy!
(...)
Konferencja telefoniczna z Przyszłym Ojcem Mojego Dziecka:
- Gdzie jesteś?
- W sklepie.
- Świetnie!
- Chcesz coś?
- Ciasto marchewkowe!
- ….
- To pomysł Potomka.
- Ok. poszukam.
(...)
Wrócił.
Bez ciasta. Bez marchewek.
Grudka is not impressed.
(...)
W tak zwanym między czasie odwiedziłam Henryka Doktora.
Okazuje się, że Potomek ma nikłe szanse na syndromy. Całe 1 na 10 699.
Statystyki nam sprzyjają. Teraz tylko przekupić palec boży.
[24.07]
Konspiracyjnie szeleszcząc torebką w porannym pociągu do Epicentrum Zdarzeń, zjadłam prowiant na cały dzień pracy. Zostałam z jedną śliwką i poczuciem winy.
Niepotrzebnie!
Przebiegły Potomek planował to od rana. Punkt druga postanowił przyłączyć się do kolegi z pracy i jak gdyby nigdy nic moimi ustami zamówić u rzeźnika smażony sznycel wieprzowy w panierce z płatków kukurydzianych.
Dobre było.
[26.07]
Lubię, że lubisz ze mną biegać.
Na wadze najniższe minusy od ćwierćwiecza.
okrągłe 64,9kg.
- 2,1 od startu
Z czego się mitozujesz?
[27.07]
Tęsknię za sobą od kredek, blogowego słowotwórstwa, wycieczek krajoznawczych, książek obrazkowych, zajętych wieczorów. Kończ się pierwszy trymestrze i daj pożyć!
[31.07 | Polska]
Podobno cię jeszcze nie widać. Podobno mi bardzo służysz. Co podobno wróży na chłopca. Podobno chcesz pić mleko zsiadłe na hektolitry i zagryzać toną małosolnych.
Witaj w kraju przodków!
[4.08]
Upał, gorąco.
Upał, gorąco.
Zaraz oszaleję.
Kręcisz mi młynkiem w głowie.
Zmuszasz do pozycji horyzontalnych najchętniej w wannie.
Usypiasz na każdej powierzchni miękkiej i cienistej.
Jak to dobrze, że są wakacje.
[6.08]
Postrzyżyny: oddałam warkocz na peruki z nadzieją, że szczecina odrośnie nawożona ciążowymi hormonami.
(...)
Mimo najszczerszych chęci i odebranych dziś obrączek, wygląda na to, że będziesz Potomku dzieckiem nieślubnym. Poszukujemy kraju, w którym biurokracja nie przysłania ołtarza.
Vegas?
[13.08]
Chwała niech będzie mleku od krowy, twarogom domowej roboty, jagodziankom, kartaczom, kiszonym!
Grudka ukontentowana słowiańskim dziedzictwem kulinarnym - zasnęła. Nie mdli, nie boli, nie gra na wewnętrznych strunach. Słowem: Daje żyć.
…...Co mnie, głupio (!), martwi.
[18.08]
Zdążyłam tylko dotknąć stopą teutońską ziemię, a Ty już w tango!
[20.08]
Ze skomplikowanych operacji algorytmicznych wynika, że dotarłaś Grudko do pierwszego kamienia milowego.
Drugi trymestr.
Już?!
[22.08]
Świat polskojęzyczny mówi o tobie per Grudka.
Świat angielskojęzyczny per Potomek.
Teutoni jeszcze o Tobie nie wiedzą.
[25.08]
Znowu.
Leżałam pod ciepłym okiem ultra dźwięku modląc się, żebyś nadal tam był.
Jesteś.
Henryk podejrzewa cię o pierwiastki kobiece.
….
córko?
[27.08]
Naogląda się przyszła-blogerka-
Przyszła-blogerka-parentingowa zapłacze, pogłaszcze czule planetę brzucha i wyrazi nadzieję, że kolekcja kostek Rubika, ręcznie dziergany kocyk od cioci, drewniany wielbłąd z odzysku, tona kredek i biblioteka estetycznych perełek literatury dziecięcej wystarczą.
[3.09]
Niezobowiązująca rozmowa nad hamburgerem.
Współarchitekt: Kiedy planujecie potomstwo?
Ja: Niedługo.
W: Niedługo czyli kiedy?
J: W lutym.
W: Słucham.
J: W lutym będziemy mieli potomstwo.
W: Jak to w lutym?!
J: W lutym urodzę dziecko.
W: Słucham?
J: Jestem w ciąży.
W: Słucham?!
J: Jestem w czwartym miesiącu C-I-Ą-Ż-Y.
W: Żartujesz chyba?!
[6.09]
Okazuje się, że dla dobra twej edukacyjnej przyszłości lepiej byłoby Potomku, gdybyś nie nazywał się Kevin ani Chantal. Teutońska kadra szkolna reaguje podobno na te imiona alergicznie, automatycznie obniżając wymagania i ograniczając bodźce. Jak mniemam Kevin i Chantal to teutońskie Dżesiki i Tajgery preferowane nad Wisłą.
[8.09]
Perystaltyka czy pierwszy kontakt?
[9.09]
Oglądaliśmy dzisiaj potencjalne lotnisko.
Wybacz Potomku, życie nie toczy się monotematycznie z Tobą w roli głównej. Wysyłamy jednakże życzenia do wszechświata, który nierychliwie acz rzetelnie kompletuje ci wyprawkę. Będziesz miał nawet łóżko, a nie jak przypuszczaliśmy dotychczas prowizorkę w postaci kuchennej szuflady.
[14.09]
Połowinki.
Nie nadążam.
[15.09]
U Henryka na leżance.
Więcej pytań niż odpowiedzi.
….
“Trzymam za Panią kciuki” - rozmazało mi kontury.
Przestaję oddychać.
[20.09]
4h w gabinecie prenatalnym.
3 podejścia.
1500 zdjęć, z każdej strony.
W 2D, 3D, 7D.
Jest cień. Na wardze.
I tylko tam. Tego się trzymamy. Kurczowo.
Oraz wszystkich danych wskazujących zdrowotną normę.
Nie myślę.
Czuję.
Rewers i awers na raz.
Ambiwalentnie do bólu.
(...)
Potomek też jest kobietą.
Definitywnie.
Kobietą długonogą.
Po Tatusiu.
Grudka-Gertrudka. Potomka.
Córka.
[21.09]
Produkuję na użytek własny wizję:
Normalna, zdrowa ciąża. Z małą skazą na ust koralu.
Nic więcej.
Jak już to sobie wydziergam, to się do tego przytwierdzę klejem UHU.
Amen.
[23.09]
Nagle a niespodziewanie zamiast brzucha mam planetę. Na razie to tylko Merkury mojego Układu Słonecznego. O nader silnym polu magnetycznym przyciągającym ręce. Zwłaszcza moje. Do planety pałam bowiem zaskakującą czułością.
A planeta domaga się ziemniaków! Ziemniaków na 1500 sposobów.
Zwłaszcza tych ziemniaków, których Wiewiór zapomniał kupić.
[24.09]
Rozczuliłam się o poranku nad outfitami w rozmiarze 56*.
Ludzie naprawdę rodzą się w tym rozmiarze?!
*Działy dziecięce odwiedzam nadal po kryjomu, gdy miasto jeszcze śpi.
[29.09]
Społeczeństwo twierdzi, że cię jeszcze nie widać.
Czapka niewidka? Pelerynka a'la Harry Potter?
Przecież czuję, że jesteś.
[30.09]
Uwiera cię wszystko. Zwłaszcza najfajniejsze rajtki z Calzedonii.
Idę na kompromis. Przeczuwam, że nie ostatni raz. Tonę w czerni ciążowych kalesonów.
[07.10]
I ty możesz zostać ogrodnikiem-genetykiem. Pisemka dla dorosłych (powątpiewam) donoszą:
“Twoja fasolka rośnie w zawrotnym tempie. Jest już wielkości mango”.
To mango czy fasola?
[08.10]
Rozpuściłam się dzisiaj w panice stojąc jedną nogą w świecie wózków dziecięcych, a drugą w galaktyce rowerowych przyczepek do transportu potomstwa. Proste pytanie “co wybrać?” urosło w zawrotnym tempie do rozmiarów kołomyjskiej karuzeli: Czy damy radę? Jak to będzie? Czy bez samochodu można? Nawet jeśli wszyscy mówią, że nie…. Zwłaszcza na wsi?
[10.10]
Wybacz córko brak dostaw tlenu.
Ojciec z Potencjałem, celem zaimponowania córce, postanowił poszerzyć umiejętność żonglerki z trzech czymkolwiek na pięć. Jako człowiek czynu (i zapału równym Magnum Incendium Romae acz zalatującym słomą) przystąpił do działania z miejsca. Po dwóch godzinach przestał ukłuty pod żebrem. To zrobił sobie przerwę...na pompek kilkadziesiąt. Wątła konstrukcja mięśniowa tylko na to czekała. Rypnęła z hukiem jak Cesarstwo rzymskie, że tylko kurz, łzy, pożoga i zgliszcza.
Właśnie zabrała go karetka.
[13.10]
Zacukrzona glukozą o świcie, dokonujesz akrobatyki pozując do zdjęć ze wszystkimi kończynami w ustach. ZENobio, Joginko moja! Niemal 700g czlowieka-gumy.
[18.10]
Ciotka Kaczka przybyła z darami losu: dwie torby mikro-mody.
Wyprawka, posag na nową drogę życia, czerwony dywan i transparenty powitalne. Plaster na nasze nieobeznanie w temacie. Przyjmuję dziękczynnie lecz w stuporze. Za 3,5 miesiąca będę w to wszystko ubierać niemowlę.
Nie mieszczę się w tym.
[22.10]
Jeszcze nigdy w życiu nie darzyłam swojego brzucha taką czułością. Ba! Przez 30 lat skutecznie omijałam go wzrokiem i myślą wymierzając od czasu do czasu surowe kuksańce krytyki. Krągłości planety nie da się jednak nie lubić, a tym bardziej ignorować. Kładę się na łóżku i oglądam ze zdziwieniem minuskuł wypukły - pępek mojego świata. Niech tak zostanie. Na dłużej. Także post-prenatalnie.
[27.10]
Portal dla oczekujących pociesza:
“Dwudziesty szósty tydzień to ostatni pełny tydzień drugiego trymestru. Ciesz się błogosławionym stanem póki możesz – od tej chwili będzie tylko gorzej. “
(...)
Ostatni pilates z normalnymi ludźmi.
Teraz już tylko wieczory czwartkowe z Planetami.
[28.10]
Ciasto z malinami i obcisła sukienka:
Od dziś wie o Tobie cała Teutonia. Zwłaszcza architektoniczno-biurowa utrzymująca, że domyślała się już od dwóch miesięcy. Ale kto by im tam wierzył.
[30.10]
Doceń córko, zwłaszcza w wieku lat nastu, gdy zapragniesz przechrzcić się na Pamelę, Szarlottę lub Wanessę: wykonujemy salto mortale z podwójnym tulupem w poszukiwaniach godnego Ciebie tytułu. Imienia funkcjonującego w trzech językach na raz, kojarzącego się pozytywnie w każdym z nich, nie wymagającego gimnastyki ortograficznej, a na okrasę smakującego tak twemu ojcu, jak i matce. Narazie bezskutecznie, a właściwie ze skutkiem zbyt dobrym, bo lista nam się silnie wydłuża. Konsensusu brak. Z braku ekspertyzy lingwistycznej, ewentualne wybory konsultujemy z teutońskim społeczeństwem, które bez skrupułów wykreśla niewymawialne faworyty.
Tymczasem, roboczo, jesteś: Grudką, Gertrudką, Potomką, Tomką, Joginką, Obcym, Kotletem i Mademoiselle.
[31.10]
Jest karoca! Z napędem na trzy koła, dla matek-biegaczek, kolubryna w uroczym kolorze węgla.
Przejmuję stery i nadal nie wierzę, że za chwilę będziemy tego sprzętu używać codziennie.
[2.11]
Okazało się, ku mojej cichej rozpaczy*, że w galaktyce najbliższych znajomych rozmnożyły się Planety Nadziei. Węszę spisek Państwa Teutońskiego. Dodali coś do wody czy rozpylili w powietrzu? Na nieoficjalnym zlocie kosmonautów na orbicie, poniosłam sromotną klęskę w konkursie "komu ciąża bardziej ciąży" oraz "w stanie odmiennym nie jestem w stanie...". Słuchałam, przytakiwałam i pocieszałam. Bojąc się, że zgromadzone popełnią zbiorowe seppuku, powstrzymałam się od wyznania "a ja nadal biegam". Ekhem.....
*Wszak życzy sobie człowiek, że raz w życiu będzie wyjątkową niespodzianką dla zgromadzonych i wcale nie cieszy się, gdy na wieść o Potomku społeczeństwo wykrzykuje: “Naprawdę?! Ty też?!”
[4.11]
5cm w pasie i 4kg na plusie.
Wciąż dziwi mnie ten nikły przyrost.
[5.11]
Kiepski ze mnie Koszałek-Opałek Twojego żywota. Nie zauważyłam nawet, że cichaczem przekroczyłaś ostatnią barierę dźwięku. Trzeci trymestr. Trzeci i ostatni. Ostatni. Wierzysz w to?
Za sto dni spotkamy się po mojej stronie brzucha.
Przerasta mnie ta wizja.
(...)
Gdybyś mogła porozumiewać się z innymi kosmonautami na orbicie, prawdopodobnie snulibyście teorie na tematy egzystencjalne i życie po życiu, które z reguły trwałoby zaledwie dziewięć miesięcy. A potem? Armagedon, telepatyczna pustka, wszyscy święci.
[6.11]
Dzięki uprzejmości strajkujących maszynistów, zaistniałam w oczach społeczeństwa jako człowiek przy nadziei. Przynajmniej dla żeńskiej części społeczeństwa, która na mój widok zaczęła zrywać się z miejsc siedzących w przepełnionym pociągu.
[7.11]
Tymczasem w biurowych pakamerach wyznaję na głos marzenie:
- Jaka szkoda, że nie można najpierw wypróbować się w rodzicielstwie…powiedzmy tak przez pół roku, a dopiero później zdecydować czy się chce dalej bawić w te klocki czy nie.
Szef z kompetencjami (ojciec czwórki) na to:
- Gdyby to było możliwe na świecie nie byłoby ludzi!
[10.11]
Człowiekom-walizkom* urodzi się Człowiek-guma. Bardzo elastyczny, bo kto wie do czego zapakują go następnym razem. Czy to będzie blender, puszka po ciastkach czy wiekowy plecak ze stelażem. Potomka ćwiczy pozy nomen omen embrionalne. Dziś znowu pozowała z kończynami w ustach.
1200g człowieka.
Żywego.
Niepojęte.
Że to wszystko z dwóch komórek.
I ze mnie.
*Twój ojciec dostał pracę. Przeprowadzka wpisana w grafik.
Nie wiadomo tylko przed czy po Twoim lądowaniu.
(...)
Przetrwałam pierwsze zajęcia w szkole rodzenia. W zamkniętym dusznym pomieszczeniu pachnącym paczuli chodząc w kółko na palcach z rękami uniesionymi nad głową i wydychając głośno na “a”. Ja i siedem innych ciężarnych. I nie zemdlałam! Ba! Zdołałam nawet nie parsknąć śmiechem. Zwłaszcza podczas wdychania błękitu bawarskiego nieba i zbiorowego zaciskania pośladków. Całe szczęście tylko własnych.
Jeszcze tylko 14 godzin tych atrakcji.
W tym dwie z udziałem twojego ojca.
O zgrozo!
[12.11]
Dzień konia.
Jem wszystko.
W każdej ilości.
[14.11]
Już nie kopiesz. Wierzgasz!
Bawarska dziewucho żądająca precli!
[15.11]
Z repertuaru ciążowych atrakcji:
Staw kolanowy przeistoczył się w galaretkę.
Nie siedzę, nie leżę - śpię na stojąco, wydeptując ścieżkę w dywanie.
(...)
Kolejny maraton w klinice prenatalnej.
Słabo mi się robi, gdy w milczeniu obserwujemy twoje życie wewnętrzne.
Minuty jak godziny. I ta cisza.
Chowasz się za pępowiną. Odwracasz głowę. Nie współpracujesz.
Chciałabym cię przytulić.
Chciałabym się przytulić.
Cień jak był tak jest.
Skupiamy się na jego nikłości.
Kurczowo trzymamy norm całej reszty.
Następny przystanek: chirurgia plastyczna dla nienarodzonych.
[17.11]
Prawda staje mi czasem suchą bułką w gardle.
Wstydzę się wstydu. Ganię się za strach przed opinią.
Biczuję za myśli, ciemną stronę ambiwalencji.
Obawiam pierwszego spotkania.
Codzienności.
Plaster z “Innym bywa gorzej” odkleja się. Pod nim idealny obraz, z którym jeszcze się nie pożegnałam. Strasznie mi z tym głupio. Że w ogóle muszę się z czymś żegnać.
Bo przecież jesteś.
Taka jaka.
Z definicji: idealnie nieidealna.
Nasza.
Przełykam to. Jeszcze przez łzy.
[18.11]
Lubię oglądać planetę mojego brzucha, gdy urządzasz ruchy tektoniczne powierzchni. Orogeneza napędzana gwałtownym wypiętrzeniem kończyn - zbliża. Czuję cię przez skórę, dotykam nieśmiało jak Niewierny Tomasz. Zaczynam wierzyć, że za 2,5 miesiąca będziesz już po tej stronie.
[22.11]
Coraz bardziej jesteś tu z nami. Leżysz z nami na mikro-sofie, uczestniczysz w dialogach (no i cóż, że głównie jako temat), wyborach menu i cotygodniowych zakupach. Jeszcze 10 tygodni i zaczniemy wspólnie zarywać noce.
[26.11]
Kolejna wizyta w szpitalu. Oddział chirurgii dla ludzi na orbicie. Boję się wierzyć w róż scenariusza rozwiniętego przed nami. Tykam go palcem, jak bańkę mydlaną. Nie pryska. Teraz już tylko zostaje nam czekać. Oddycham.
[27.11]
Babciom udzieliły się hormony. Wiją gniazdo na odległość. Jedna nabyła leżaczek w rzucik z Serengeti. Druga - dziesięć par butów w rozmiarze “0-3 miesiące”. Różowych rzecz jasna.
[29.11]
Na nowo zaczynam cieszyć się swym stanem ciężkości.
Po prostu.
[1.12]
Zwierzyła mi się jedna z matek-to-be, że zajęcia z pilatesu są dla niej zdecydowanie za trudne. Te same zajęcia, podczas których mimo starań, nie potrafię utoczyć ani kropli potu. Światy dzielą czasem całe galaktyki.
[2.12]
Przekonana, że stan mój obecny pobłogosławi mnie aparycją wieloryba, w zdumieniu wciąż czekam na metamorfozę. I nic. Ani nie urosły mi płetwy ani nie zaczęłam odżywiać się planktonem. Symbolicznie 5kg na plusie.
[4.12]
Kolejne widzenie z Potomką lewitującą tym razem głową w dół. Prymuska! Dogoniła wszelkie normy miar i wag doprowadzając Henryka do euforii nad statystykami.
(...)
Bananów!
Śledzi!
Precli!
Pomarańczy w formie stałej i ciekłej!
- skandujesz z mego wnętrza.
[5.12]
Gubię się. Czy to aby trzeci trymestr? Czy na powrót pierwszy?
Potomka zarządziła nowy system zero-jedynkowy. Piętą w moim żołądku napędzany. Albo jestem głodna albo mi niedobrze. O 17 wyłącza mi mózg. O 21 światło.
Déjà vu z okupacji sofy.
[7.12]
Rozmazałam się w konturach. Ot tak. Spontanicznie.
[9.12]
Zobaczyłam dno mojego, jak dotąd mylnie przypuszczałam, nieskończonego pępka.
I ten świat się kończy.
[10.12]
Ostatni dzień w pracy. Zaświeciło słońce. Szef z lumbago w obojczyku nie uronił łzy. Kazał zabrać klucze, odwiedzić z Potomką, zdać szczegółowy raport z przebiegu lądowania.
Wiatr we włosach i dziwny smutek zarazem.
[11.12]
Kaczka już mnie nie lubi.
Nie dość, że nabyłam drogą kupna taki sam płaszcz. To w dodatku w rozmiarze mniejszym w ósmym stanie błogosławieństwa będąc.
[15.12]
Rozjuszyłam położną odmawiając kupna maści do masaży i gojenia ran. Jedynej najlepszej. Chińskiej z Hiszpanii. Za jedyne 9,99 ojro. Zrezygnowałam tym samym z dobroczynnego udrażniania przepływu energii i odblokowania czakr. Zapewne pożałuję.
Na wisienkę: sceptyczni jesteśmy z Przyszłym Ojcem w kwestii posiadania wanienki, a tym bardziej asyście położnej przy pierwszych ablucjach. Pewnie też pożałujemy.
[17.12]
Drugie potencjalne lotnisko po wstępnych oględzinach wychodzi na czoło peletonu.
Urodzisz się Potomko za płotem. O rzut beretem, co w perspektywie bawarskich śniegów może okazać się decydującym argumentem. Być może nawet w wannie.
[19.12]
Nadszedł i ten dzień: Ostatnia przebieżka Matki Expectans. Jak Ostatnia Wieczerza przed kosmiczną transformację w Alma Matter. Wyjątkowo świeciło słońce, sarny w równoległym sprincie, Alpy na horyzoncie. Pęcherz używany przez kogoś za poduszkę bywa z bieganiem nader niekompatybilny.
[22.12]
Henryk wróży z fusów przedwczesne lądowanie Potomki.
Przyjmujemy zakłady. Dzień Babci? Dzień Dziadka? Dzień Bez Opakowań Foliowych? Światowy Dzień Masowego Przekazu? Dzień Asystentki i Sekretarki? Dzień Dialogu z Islamem? Międzynarodowy Dzień Przytulania? Dzień Pozytywnego Myślenia, Świstaka i Niedźwiedzia? Dzień Handlowca? Święto Służby Więziennej? Dzień bezpiecznego Internetu? Dzień Pizzy? Walentynki? Dzień Kota? Dzień Singla?
(...)
Czytam “Wnuczkę do orzechów” w filharmonii twojego serca.
Taki początek naszej Jeżycjady.
(...)
Według teutońskiego prawa od dziś jestem matką.
Ave!
[24.12]
Pierwsze święta we dwoje i pół.
Nawet Mikołaj o Tobie nie zapomniał (podziękuj Kaczce - TKmax junky!).
Za rok, w ramach prezentu, damy ci rozpakować nasze.
[27.12]
A jeśli będziesz uprawiać godzinami niemowlęcy Weltschmerz a mi się skończą kredki, by rysować ci kolejną tęczę?
[28.12]
Jestem ofiarą przemocy domowej.
Pod prawym żebrem definitywnie siniak.
[29.12]
Niesiona falą około-ciążowej paniki instruktorka pilatesu odmówiła mi od stycznia udziału w zajęciach. Za długo, za trudno, za ciężko - postanowiła za mnie.
Jak to?! Nie dam się przykuć do sofy póki kulam się jeszcze bez zadyszki!
[31.12]
Zarzuca mi się miniaturowość Planety.
Protestuję!
9kg na plusie to przecież jakaś norma.
(...)
Czarny las. Piwo z bezami. Nieśmiertelne raclette.
32 dni do potencjalnego spotkania. Jakby ostatnia to już prosta.
Kosmos.
[1.01.2015]
Spotkanie z ludźmi doświadczonymi w cieniach. To się da przeżyć. Mentalnie notuję wskazówki:
Znaleźć alternatywy na czas szpitalnej mumii, czyli dla smoczka i noszenia w chuście. Cierpliwie trenować cię w konkursie na bekanie. Nie poddawać się.
[3.01]
W jakim języku będziesz prosić mnie o jabłko? Czy będziemy razem czytać Brzechwę? Oglądać Reksia? Słuchać Turnaua? Czy zrobi ci się w mózgu językowa jajecznica, którą znienawidzisz?
Jak wykorzystasz moją trójjęzyczność?
Czy starczy mi super mocy, byś mówić do ciebie po polsku? Zawsze?
[4.01]
Podstępem na “Miej litość nad Planetą” przemycamy łoże dla Potomki tranzytem autobusowo-taksówkowym z Wurstenbergii do Bawarii. Odkrywamy przy tym, że nie możesz urodzić się córko między północą a siódmą rano, gdyż w tych godzinach teletransporter między Wsią Małą a Szpitalem zamknięty na głucho.
[5.01]
Pierwszy i miejmy nadzieję jedyny dzień choroby w błogosławieństwie.
Wypacam wszystkie zarazki świata ratując galaktyki ze Stargate Atlantis.
[6.01]
Wijemy to gniazdo. Mozolnie odhaczając kolejne punkty z listy. Przyszły Ojciec zrobił miejcie w szafie. Przyszła Matka walczy z biurokracją.
[8.01]
Jeszcze nie zdążyłam nacieszyć się błogosławieństwem stanu, wydziergać obrazków w trendach czarno-bieli, najeść się korniszonów z miodem (ba! posmakować nawet!), dostać zadyszki przy wchodzeniu po schodach i spuchnąć jak Marge Dursley, a Doktor Henryk już podał mi rękę: “O ile jeszcze nie urodzisz, do zobaczenia za dwa tygodnie”.
Z gabinetu strzała do drogerii:
Pieluch 46 jest (23 pieluchy w jednym opakowaniu to molestowanie ciężarnych mózgów. Z premedytacją! Która matka in spe obliczy jaka marka nie zrobi jej z portfela leja po bombie?!)
Możesz lądować, córko.
[9.01]
Ale doprawdy nie musisz.
[10.01]
Moja kosmiczna transformacja zawisła na włosku. Położna zapadła na streptokoki.
Cukrowych kulek brak. Akupunktury brak. Kremu do masażu brak. Czy aby urodzę?
Wiewiór knuje, by przemilczeć przed nią fakt narodzin Potomki.
[11.01]
Kobiety Amiszów w pierwszej fazie porodu pieką podobno chleb dla całej rodziny.
Przyszły Ojciec zażyczył sobie orzechowo-waniliowych ciastek w postaci pułku niedźwiedzi.
[12.01]
M: Ty jakaś mobilna jesteś! Za mobilna! Jesteś pewna, że termin masz za 3 tygodnie?
K: Ani nie stękasz, ani się dziwnie nie podnosisz…podejrzane to.
Nie mam też hemoroidów, zadyszki, zgagi, opuchniętych kończyn, rozstępów. Wciąż jeżdżę rowerem, sznuruję sobie buty i obcinam paznokcie u nóg. Posiadam za to jeden stanik do karmienia. Zadziwiająco wygodny.
[14.01]
Zmęczyłam się. Czekaniem.
Na autobus.
Naburmuszoną panią w rejestracji.
Położną.
Wykresy sejsmiczne Twojego serca.
Anestezjologa.
Lekarza.
Położną raz kolejny.
Autobus.
Obce jest mi tylko czekanie na Ciebie.
Wszech panujące matek in spe niedoczekanie.
Przecież wiem, że przybędziesz.
[15.01]
Byłam u fryzjera, zrobiłam codzienne zakupy, przyjechałam rowerem do domu. Siadłam na kanapie i zapadłam w zen. Możesz Potomko lądować. Całej reszty i tak nie dam rady dopiąć nawet na przedostatni guzik.
[16.01]
Ćmią w oddali podbrzusza.
Skurczyki.
(...)
Alpy na horyzoncie. Słońce w zimowym a-zenicie. Morze polnych zieleni na lewo i prawo. Nie mogłam się powstrzymać. Potruchtałam kilkaset metrów. Wiatr zagrał we włosach. Poczułam, że żyję. No i cóż, że był to trucht ślimaka z nadwagą.
[18.01]
Węgli! Paliwa! Konkretu!
Potomka wzięła sobie do serca podróżowanie wzdłuż linii norm wagowych.
600g w dwa tygodnie? Pestka!
[19.01]
Ból ucha.
Ból głowy.
Ból gardła.
Ból istnienia.
[20.01]
Potomka zaczyna wysyłać komunikaty do Euston, że rozważa wejście w atmosferę ziemską.
Wieża kontroli daje zielone światło, wszak przyszedł dzisiaj dmuchany materac do pielęgnacji podwozia.
[22.01]
Nie, nie martwię się. Wcale. Zwłaszcza raportem o armii streptokoków, przez którą będziesz musiała się przedrzeć. Cholera jasna!
(...)
Dokonaliśmy niemożliwego.
Drogą bolesnej eliminacji wybraliśmy ci ksywkę.
[23.01]
Nie ląduj jednak. Przynajmniej póki emituję opary czosnku, a do oddychania konieczny mi kieszonkowy respirator.
[24.01]
Zaklinam - nie ląduj!
Wypociłam już całą tężyznę. Stapiam się z bielą pościeli. Wydmuchuję nosem mózg. Kaszlę resztkami przepony. Pilnie dokładam sobie udręk, nasłuchując czy ci to nie szkodzi.
[25.01]
Twoje stopy są mi najbliższe. Rozczula mnie ich wzgórek tuż pod prawym żebrem.
Jeśli są, to znaczy, że Ty jesteś.
(...)
Sądząc po outfitach dostarczanych w darach losu na rzecz Potomki, motyw owcy jest tegorocznym hitem mody. Cóż się dziwić, wszak główny producent wychodzi naprzeciw potrzebom rynku:
“Chiński rok Kozy (Owcy) rozpocznie się dnia 19 lutego 2015 r. (według kalendarza księżycowego), a zakończy się dnia 07 lutego 2016 r. Koza (Owca) patronuje w chińskim zodiaku rozwojowi sztuki, nowym trendom w modzie. Jest to znak artystów i kreatywności.”
[26.01 - poniedziałek]
Wracam do żywych.
Powoli.
Do czwartku nie wychodź.
[27.01]
Sięgnęłam ciążowego bruku. Rozpadłam się na kawałki na serialu telewizyjnym o położnych w latach 60-tych. A dokładniej na widok czarnoskórej stopy w wersji z Szuflandii.
Za oknem Narnia. W lustrze cień mnie.
[28.01]
Skurczyki. Normalnie, bym pewnie nie zauważyła, ale leżę w łóżku i notuję resztką topniejącego mózgu funkcje fizjologiczne mojego ciała. Pojawiają się i znikają. Od przedwczoraj. Leciuchne takie. Może to nie znak, że lądowanie blisko, ale zdaje się pilotce zaczynają przelatywać przez mózg myśli, że może by tak zacząć kołować nad lotniskiem. No chyba, że sobie wzięła do serca umowę o czwartku i ćwiczy. Poza tym to takie romantyczne, powielić historię własnej matki i babki, i wyleźć tuż po awarii ogólnej inkubatora.
[29.01]
W samo południe przez zimowy landszaft z pocztówki poszłam na pocztę z myślą, że to byłby piękny dzień na poród. W domu sałatka, maile, post na bloga. Wstaję, żeby zrobić herbatę i czuję, że wylewam się ciurkiem od wewnątrz. Dzwonię do Wiewióra, który tego jednego jedynego dnia pojechał w delegację w dalsze krańce Bawarii. Jak się później okazało, współpracownicy wsadzili go do ciężarówki i na sygnale powieźli w moją stronę.
Szpital każe się spakować i niespiesznie udać w stronę porodówki.
Dzwonię po transport w postaci znajomej (matki bliźniąt bez doświadczenia porodu z naturą, co istotne jest dla dalszego rozwoju zdarzeń). Czekam na nią w butach i płaszczu. Skurczyki nabierają siły. Wdech, wydech. Witam znajomą na czworaka przeczekując falę. Znajoma wpada w panikę i dzwoni po karetkę. W końcu w drodze do szpitala na bank będzie korek. Zdejmuję płaszcz, buty. Czekamy. Wdech, wydech.
Karetka.
Dwie blondynki w pomarańczowych kamizelkach.
Kable, milion kabli podłączonych do baterii aparatur.
Wenflon, jakaś kroplówka z cukru.
Zbędne działania, bo tu się rodzi, a nie umiera człowiek.
Badanie, którego wynik słyszę już od 4 tygodni - nic mi nie mówi: Czuć główkę Proszę Pani.
Nagle świat przyspiesza.
minuta/minuta/minuta/minuta - skurcze.
Do sypialni wchodzą kolejni z pomarańczowej alternatywy.
Mam wrażenie, że rodzę na scenie łóżka w samym środku konferencji Czerwonego Krzyża zorganizowanej w naszej sypialni. Sukienka fraktalowa na mnie, ta sama w której broniłam doktoratu i chodziłam na rozmowy o pracę. Młoda dziewczyna z kroplówką nade mną. Patrzy. Cała reszta stoi w kuluarach i debatuje niespiesznie. Słyszę helikopter i myślę, że majaczę. Pomarańczowi się mnożą, a ja wybywam do własnej galaktyki. Wdech, wydech.... Znajoma biega w tę i z powrotem wykrzykując: Helikopter! Helikopter! Na trawniku przed domem! Wdech, wydech....
Na ziemię, jak odpływający w nieskończoność nieba balonik, ściąga mnie ręka Wiewióra.
Dwunastu apostołów teutońskiej służby zdrowia trwa w niezdecydowaniu.
Ktoś rozkłada gorące ręczniki na stole. Ktoś przynosi nosze. Na podłodze mozaika z błękitnych rękawiczek. Ktoś dzwoni po Perpetuę, która odmawia przyjazdu toczona lumbago. Brak położnej w na pokładzie, wspierana ewidentną nikłością pewności siebie pomarańczowych, przeważa w werdykcie:
Do karetki. Do szpitala.
Jest 16:35.
A jak nam urodzi w karetce?
To się zatrzymacie na poboczu.
Wdech, wydech.
16:50
W szpitalu puste korytarze.
Nikt na nas nie czeka.
Apostołowie zapomnieli zadzwonić z powiadomieniem, że jesteśmy w drodze.
Wdech, wydech.
A teraz wszyscy za drzwi! - pojawia się położna.
17:00
Położna: Przyj!
Bebe (w myślach): Jak to? Przecież to jeszcze nie teraz.
Położna: Nie przyj!
Bebe (w myślach): ??? Coś Wam się pomyliło, ja jeszcze nie rodzę.
Położna:A teraz przyj tylko trochę.
Bebe (w myślach): Ale, to przecież dopiero na koniec.
17:08
Wiewiór: Mamy dziecko!
Bebe (na głos): Już?!
...
Doznałam jednak kosmicznej transformacji. Udałam się w podróż do innej galaktyki. Wróciłam taka sama. Ale jakby większa wewnątrz. Z dodatkową kartą pamięci do zapisania.
[30.01 - 02.02]
Szpital powiatowy karmi nas spokojem, opieką i węglowodanami.
Pół gminy wie już o Twoim spektakularnym lądowaniu, Wiewiór nie musi się nawet przedstawiać w urzędach. Niemal nie śpię. Kontempluję. Kosmos do pojęcia mi się powiększył. Pachniesz karmelkami i opowiadasz historię życia przed życiem kocim miauczeniem na "laaa". Jest dobrze, jak na wakacjach w kurorcie. Nasz czas, święty jakiś. Dotykamy absolutu i trwamy w nirwanie. Oszołomieni.
Witamy na Planecie Świeżo Upieczonych!
A do domu wracałam tak:
Aneks:
Historie i obrazki Projekt Potomek dopełniające.
"Tonę w czerni ciążowych kalesonów" to fraza godna muzycznego przeboju.
OdpowiedzUsuńBebe- tak się cieszę!!!
Pocałuj proszę Potomczynię w tę miękką niechodzoną piętę.
Przeczytałam! Z TAKIM uśmiechem. Piękna opowieść. I te emocje, ten finisz <3
OdpowiedzUsuńPS A na zdjęciu - czy to... japonki?
Japonki!
UsuńZapomnieliśmy bowiem, że do karetki nikt butów nie zabrał.
Co za najpiękniejsza historia, wypiek mam na policzku rumiankowy, całuję Was w dwie głowy. Córeczkę i mamę. O ja. Jakbyś ją sobie najlepszymi kredkami zaczarowanymi narysowała. I jest.
OdpowiedzUsuńAach, piękne! Czytałam z łzami w oczach nie mogąc się oderwać. I dużo mi się poprzypominało... jak kolega w pracy w podobny sposób o ciąży się dowiedział (ale mnie głowa boli? głowa- a co w ciąży jesteś? No jestem ;) Cooo? ;). Pierwszy trymestr to jakiś kosmos- do pracy przynosiłam sobie codziennie bułki, ser topiony i polewałam to keczupem, dzień w dzień, ponad 2 miesiące. Zapijałam herbatkami z różą/hibiskusem/owoce czerwone- musisz wiedzieć, że nie znoszą tych herbat, to był kosmos, równo po 13 tygodniu wstręt mi wrócił, zostałam z zapasami z Herbapolu ;) Bebe, piękny opis i ekspresowy poród! Z taaakimi emocjami! Gratulacje. No i już, mamą jesteś! :)
OdpowiedzUsuńNiesamowita kosmiczna przygoda na krańce i z powrotem. Podróż wgłąb.
OdpowiedzUsuńCałuję! Gratuluję! Cieszę się, że mogłam jako satelita podpatrzeć tutaj to zjawisko!!!! ♥
I od cioci Zuzanki w piętkę, niech dziewczyna zdrowo się rozwija.
OdpowiedzUsuńWzruszyłam się bardzo.
Ale jakie imi_
:) Opowieść magiczna, jako ten cud istnienia, który nastał ..i jest - witamy :)
OdpowiedzUsuńnajpiękniejsze co być może
gratulacje
i szybkiego powrotu w ulubione rajtki!
Karmelkowy kosmos niech Was otula ciepło!
OdpowiedzUsuńTak się cieszę!
Ściskam Was mocno na progu Nowego :-)
Bebe, ja Cię przełożę przez kolano za te biegi i pilatesy, słowo humoru.
OdpowiedzUsuńJakież emocje przeżyłam, chociaż wiedziałam, że jest happy end!
To już się nie będę przyznawać, że jeszcze kilka dni przed faktem pojechałam rowerem do lekarza na badanie :) te 5km ze wsi do wsi.
UsuńRower jeszcze Ci daruję. Ja dopiero w trzeciej ciąży dostałam szlaban na jednoślady.
UsuńJak dobrze, że Henryk szlabanom nieprzychylny.
UsuńMEGA GRATULACJE!!! Pozdrawiam Berry,my czekamy kwietnia :-)
OdpowiedzUsuńJej! W jakiej chwili dołączyłam! Cudna opowieść! GRATULACJE :))))
OdpowiedzUsuńBebe, jakie szczęście, że się na tym poboczu nie musieli zatrzymywać. Gratulacje! Zapach karmelkowy, ach!
OdpowiedzUsuńAch, jakie mi tu referencje wystawilas Pani Matko. Mwah!
OdpowiedzUsuńA lubie nadal... sobie wytlumaczylam, ze musialam kupic wdzianko w wiekszym rozmiarze, bo mniejsze na pewno siegaloby mi jedynie do nerek. Wyzszam od ciebie nanananana...
I, ha!, ludnosc nagabuje mnie na ulicy: skad, gdzie, od jakiego dizajnera takie piekne wdzianko, wiec no wiesz! trendsetterki!
A czy to to różowawe z fotki z japonkami? To może szepły byście słówko, co, gdzie, za ile??? !
UsuńTak :-) Rozowe odzienie! Plaszcz Tatonka o taki http://www.amazon.de/Tatonka-Damen-Mantel-Kelowna-raspberry/dp/B002OB51VQ
UsuńTo musi byc jakas stara seria, bosmy sie zaopatrywaly w TkMaxx, na wyprzedazach.
Fakt faktem - kurduplem bywam przy Tobie....niemal w każdym wymiarze. O miszczu!
UsuńKolorowego życia dla całej Trójki. Szczęścia bezmiaru!
OdpowiedzUsuńbenia
Piękna opowieść, dalej niech będzie tylko piękniej! Rośnijcie zdrowo!
OdpowiedzUsuńNie mogłam przestać czytać :)
OdpowiedzUsuńNa szczęście to opowieść skończona, nawet jakimś happy endem.
UsuńJejku!!! Skandal!!!! Kaczka mnie tu wysłąła bo konkurs Świerszczykowy. a tu się okazuje!! Że ja tu nie byłam od jakoś póltora roku!!!! szukałąm wtedy ilustratorek - mam - cholercia...nie wpasowałaś się boś nie mama była. A potem przestałąm bywac blogowo-netowo bo u mnie 3 cud-potomkini się pojawił... a tu tAAAAAka niespodzianka GRATULACJE!!!! gratulacje wielkie!!!
OdpowiedzUsuń:* Dziękuję i pozdrawiam z Planety Matek! Co się odwlecze, to nie uciecze. Zawsze możemy skręcić nowy Ilu-matko-projekt! Kredki mam zaostrzone i w blokach startowych :) Obtulam!
UsuńA o Świerszczyka grajcie - obowiązkowo!
Zabłąkałam się tu i wyjść nie mogę. Podróż z moim Kosmitą stanęła mi przed oczyma jakby to było wczoraj. A to już ponad sześć lat tej niesłychanej przygody bycia mamą. I kocham wciąż bardziej i bardziej. Tego też życzę Autorce.
OdpowiedzUsuń