Pierwszy maja w Bawarii.
Lokalna orkiestra dęta, sukienki z gorsetem, dziane na grubo sweterki, spodenki ze skóry, dziergane ocieplacze męskich łydek, kapelusze z piórkiem, tańce z szarfą, morze piwa, precle giganty, prosię z rożna.... A nade wszystko (nomen omen) błękitny piętnastometrowy totem, zwany majowym drzewem. Totem młodzież tubylcza stawia przez dwie godziny do pionu za pomocą długich drewnianych pali i mocy mięśni własnych.
Społeczność lokalna przygotowuje się do tego wydarzenia przez cały kwiecień.
Rada rodziców postanowiła wykorzystać masy ludzkie i zorganizować słodki bufet do kawy, a zebrane środki przeznaczyć oczywiście "dla dobra naszych dzieci". Rada organizuje, ale ktoś musi przecież piec. Przez trzy tygodnie Bebe nie mogła spokojnie przejść przez przedszkolny korytarz, bo z kąta garderoby w każdej chwili mogła wyskoczyć Brunhilda z listą ochotniczych cukierników i zapytaniem "Dlaczego Cię Bebe jeszcze na tej liście nie ma? I co upieczesz ciasto, tort czy może coś wytrawnego?" Uległam.
Z braku czasu, a napędzana poczuciem winy z powodu zaniechania, zaczęłam nawet rozważać, które ciasto z zamrażarki supermarketu mogłoby przejść za wypiek domowy, zwłaszcza jeśli upuścić by je przypadkowo na ziemię dla lepszego efektu. Ale koniec końców poszłam na kompromis i zawinęłam w gotowe ciasto francuskie szynkę z serem. Wiewiór był zachwycony. Na tyle, że wykupił całą baterię szynkowych ślimaków. Tym samym pomógł przekroczyć najśmielsze oczekiwania Rady Rodziców względem "dobra naszych dzieci" i stał się na chwilę lokalnym bohaterem. Na chwilę, póki inny ojciec nie wykupił dwóch tortów, na wynos.
Zatem siedzieliśmy na trawie, jedliśmy słodkie i wytrawne, słuchaliśmy trąbek i puzonów i nie mogłam przestać myśleć o jednym. Jakby to było, gdyby w Polsce ludzie na takie okazje ubierali się w stroje ludowe. Wyobraźcie sobie warszawskie metro zapełnione ludźmi w folkowych outfitach! No widzę to! I uśmiecha mnie ten powidok.
Post Comment
Prześlij komentarz