[Po 4 tygodniach ze streptokokami...]
Prolog: Rok temu "wypadł" mi dysk i do dziś hula gdzieś w okolicach krzyżowych.
Dane mi było zaznać życia rencistki i 4 tygodnie lata spędzić na półkoloniach w centrum rehabilitacji w Wielkim Mieście Wojewódzkim. Codziennie rano, dostarczywszy uprzednio Grudkę do ochronki*, stawiałam się w sportowym outficie w przybytku zdrowia uzbrojona w bidon, dwa ręczniki i kostium kąpielowy.
Mój indywidualny plan dnia zawierał niemal wszystko. Od klasycznych masaży, przez ćwiczenia równowagi, egzotyczne łóżka wodne, pantomimę rowerową w basenie, progresywną relaksację, po wykłady z prawa socjalnego dla rencistów, feng shui w biurze i psychologii bólu. Holistyczne podejście do problemu mile mnie zaskoczyło.
Jednak, wbrew początkowym oczekiwaniom, okazało się, że rehabilitacja to jednak nie urlop. Lwią część dnia stanowiły czynności wyciskające ze mnie siedemnaste poty. Co w sumie nie było trudne, zważywszy, że właśnie w Bawarii odnotowywano - jak co roku - falę upałów stulecia. Nietrudno było stracić też w tym procesie trzy kilo żywej wagi. Zwłaszcza, że stołówka kurtuazyjnie zapominała o duecie mych nietolerancji i częściej niż rzadziej w ofercie miała dla mnie jedynie talerz sałaty, w dobrym dniu - okraszony surową marchewką.
Czy pomogło? Pomogło! Zwłaszcza ten trzeci tydzień, gdy Grudka zachorowała na ospę* i kiblowała z ojcem w domu, a mi odpadły liczne obowiązki i odpowiedzialności. Człowiek (ja!) jednak dużo nosi w głowie. Człowiek (ja) może się nauczyć, że dla swojego ego chce i może zrobić wiele (20 sekund plank w najtrudniejszym wariancie! A co to dla mnie!), ale może tym sobie bardziej zaszkodzić niż pomóc. Człowiek (ja) może być zmuszony uznać, że zajmowanie się sobą to nie luksus, a konieczność.
Człowiek (ja) może też odkryć, że nie trzeba tej cytryny życia cisnąć do ostatniej kropli. Że można z tej cytryny zrobić też lemoniadę. Tylko trzeba sobie dosypać cukru.
"Radykalnie zwolnić i odpuścić" odnotowano mi czerwonym flamastrem na podsumowaniu.
Idę kupić cukier.
[...]
Tymczasem Grudka przeskoczyła przez płot ochronki i w sąsiadującym przybytku awansowała do miana przedszkolaka. Pół dnia w grupie Uszatków przeczesuje mej Potomce mózg na tyle, że na własne życzenie latorośl dokonuje wieczornych ablucji już w czasie Teleexpressu. Życie byłoby piękne, gdyby nie jej spontaniczne pobudki między 4:30 a 5:30. Niestety, Grudka uznaje, że wstawanie to zajęcie grupowe. Od dwóch tygodni cieszymy się, gdy budzik o 6:20 zastaje nas jeszcze w łóżkach.
* Co odnotowuję na wypadek, gdyby kiedyś historia próbowała się powtórzyć, a moja córka w panice perspektywy rychłego rozmnożenia dowiedzieć, jakie choroby zakaźne udało jej się zaliczyć.
Prolog: Rok temu "wypadł" mi dysk i do dziś hula gdzieś w okolicach krzyżowych.
Dane mi było zaznać życia rencistki i 4 tygodnie lata spędzić na półkoloniach w centrum rehabilitacji w Wielkim Mieście Wojewódzkim. Codziennie rano, dostarczywszy uprzednio Grudkę do ochronki*, stawiałam się w sportowym outficie w przybytku zdrowia uzbrojona w bidon, dwa ręczniki i kostium kąpielowy.
Mój indywidualny plan dnia zawierał niemal wszystko. Od klasycznych masaży, przez ćwiczenia równowagi, egzotyczne łóżka wodne, pantomimę rowerową w basenie, progresywną relaksację, po wykłady z prawa socjalnego dla rencistów, feng shui w biurze i psychologii bólu. Holistyczne podejście do problemu mile mnie zaskoczyło.
Jednak, wbrew początkowym oczekiwaniom, okazało się, że rehabilitacja to jednak nie urlop. Lwią część dnia stanowiły czynności wyciskające ze mnie siedemnaste poty. Co w sumie nie było trudne, zważywszy, że właśnie w Bawarii odnotowywano - jak co roku - falę upałów stulecia. Nietrudno było stracić też w tym procesie trzy kilo żywej wagi. Zwłaszcza, że stołówka kurtuazyjnie zapominała o duecie mych nietolerancji i częściej niż rzadziej w ofercie miała dla mnie jedynie talerz sałaty, w dobrym dniu - okraszony surową marchewką.
Czy pomogło? Pomogło! Zwłaszcza ten trzeci tydzień, gdy Grudka zachorowała na ospę* i kiblowała z ojcem w domu, a mi odpadły liczne obowiązki i odpowiedzialności. Człowiek (ja!) jednak dużo nosi w głowie. Człowiek (ja) może się nauczyć, że dla swojego ego chce i może zrobić wiele (20 sekund plank w najtrudniejszym wariancie! A co to dla mnie!), ale może tym sobie bardziej zaszkodzić niż pomóc. Człowiek (ja) może być zmuszony uznać, że zajmowanie się sobą to nie luksus, a konieczność.
Człowiek (ja) może też odkryć, że nie trzeba tej cytryny życia cisnąć do ostatniej kropli. Że można z tej cytryny zrobić też lemoniadę. Tylko trzeba sobie dosypać cukru.
"Radykalnie zwolnić i odpuścić" odnotowano mi czerwonym flamastrem na podsumowaniu.
Idę kupić cukier.
[...]
Tymczasem Grudka przeskoczyła przez płot ochronki i w sąsiadującym przybytku awansowała do miana przedszkolaka. Pół dnia w grupie Uszatków przeczesuje mej Potomce mózg na tyle, że na własne życzenie latorośl dokonuje wieczornych ablucji już w czasie Teleexpressu. Życie byłoby piękne, gdyby nie jej spontaniczne pobudki między 4:30 a 5:30. Niestety, Grudka uznaje, że wstawanie to zajęcie grupowe. Od dwóch tygodni cieszymy się, gdy budzik o 6:20 zastaje nas jeszcze w łóżkach.
* Co odnotowuję na wypadek, gdyby kiedyś historia próbowała się powtórzyć, a moja córka w panice perspektywy rychłego rozmnożenia dowiedzieć, jakie choroby zakaźne udało jej się zaliczyć.
Może nowa odsłona Świata Dysku? Dlaczego wypadł i co musiał pozałatwiać w okolicy krzyżowej?
OdpowiedzUsuńMyślę, że właśnie wykopuje sobie tunel do wolności. Będzie z tego opowieść wojenna z elementami intrygi szpiegowskiej ;)
Usuń