Lubię, gdy ludzie nie mają zasłonek w oknach. Mogę wtedy podglądać ich w domach, gdy wieczorem idę przez wieś. Widzieć, jak urządzili swoje domy. Liczyć ile osób ma dokładnie tą samą brzydką lampę w dużym pokoju. Patrzeć czym się właśnie zajmują i co oglądają w telewizji. Daje mi to poczucie wspólnoty. Przeświadczenie, że jesteśmy do siebie podobni.
Od 2,5 tygodnia nie spaceruję po zmroku po Małej Wsi. Leżę w łóżku okupowana przez wojska zrzeszone streptokoków, wirusów influenzy i opryszczki. Myślałam, że po tak długiej przerwie bardziej będzie mi się chciało. Wierutne kłamstwo! O c z e k i w a ł a m, że będzie mi się chciało. Działać.
A tu nic.
Głowa jak z betonu, mózg nadal na wewnętrznej pielgrzymce. Suchoty, katary, kaszle i inne atrakcje, tak niekompatybilne z pogodą za oknem.
Czekam. Aż mi przejdzie. Ale ile można?
Wiewiór pociesza, że powrót może mi zająć tyle, co ta cała choroba.
Normalnie tylko pójść i strzelić sobie kolejną dawkę antybiotyku.
Ale w malignie doszłam do jakże zaskakujących wniosków na temat mojego życia (no bo czyjego?!):
1. Tęsknię za pisaniem.
2. To, że teraz zawodowo rysuję, nie oznacza, że muszę ilustrować każdy post na bloga.
3. W zasadzie, nie muszę ilustrować żadnego posta na bloga.
4. Pisanie dla samego pisania i dokumentowania swojego życia i własnej przyjemności i krążące wokół własnego ego jak ćma wokół żarówki - jest całkiem przyjemnym sposobem na spędzanie wolnego czasu* i....
5. MOGĘ SOBIE NA TO POZWOLIĆ, nawet jeśli:
a. nikomu się to nie spodoba, nie przyda ani nie pomoże
b. nie zmieni to świata na lepsze
c. są bardziej pożyteczne rzeczy do roboty
d. to tylko dla mnie
Zrozumiałam w końcu, że dla mnie blog jest jak okno bez zasłonek.
Zaglądajcie jeśli chcecie.
*którego w prawdzie mało, ale jak już się zdarzy....
Od 2,5 tygodnia nie spaceruję po zmroku po Małej Wsi. Leżę w łóżku okupowana przez wojska zrzeszone streptokoków, wirusów influenzy i opryszczki. Myślałam, że po tak długiej przerwie bardziej będzie mi się chciało. Wierutne kłamstwo! O c z e k i w a ł a m, że będzie mi się chciało. Działać.
A tu nic.
Głowa jak z betonu, mózg nadal na wewnętrznej pielgrzymce. Suchoty, katary, kaszle i inne atrakcje, tak niekompatybilne z pogodą za oknem.
Czekam. Aż mi przejdzie. Ale ile można?
Wiewiór pociesza, że powrót może mi zająć tyle, co ta cała choroba.
Normalnie tylko pójść i strzelić sobie kolejną dawkę antybiotyku.
Ale w malignie doszłam do jakże zaskakujących wniosków na temat mojego życia (no bo czyjego?!):
1. Tęsknię za pisaniem.
2. To, że teraz zawodowo rysuję, nie oznacza, że muszę ilustrować każdy post na bloga.
3. W zasadzie, nie muszę ilustrować żadnego posta na bloga.
4. Pisanie dla samego pisania i dokumentowania swojego życia i własnej przyjemności i krążące wokół własnego ego jak ćma wokół żarówki - jest całkiem przyjemnym sposobem na spędzanie wolnego czasu* i....
5. MOGĘ SOBIE NA TO POZWOLIĆ, nawet jeśli:
a. nikomu się to nie spodoba, nie przyda ani nie pomoże
b. nie zmieni to świata na lepsze
c. są bardziej pożyteczne rzeczy do roboty
d. to tylko dla mnie
Zrozumiałam w końcu, że dla mnie blog jest jak okno bez zasłonek.
Zaglądajcie jeśli chcecie.
*którego w prawdzie mało, ale jak już się zdarzy....
Mnie się podoba.
OdpowiedzUsuńI pisanie. I rysowanie. I Ty :-)
Joanna z wielką wzajemnością to wszystko!
UsuńI ja lubię Twoje słowa i światłoczułe powidoki.
I całkoształt twój też bardzo bardzo.
Mi się podoba! Też lubię podglądać cudze wnętrza. Szukam w nich...książek :)
OdpowiedzUsuń:* To mieszkamy w dobrym kraju. Nie wiem jak tam u was na północy, ale zachód - ku mojej uciesze - na firanki skąpi.
UsuńCieszę się, że wracasz. Nie mam bloga, ale okna A jakże bez zasłonę i firanek
OdpowiedzUsuńPrzez lata w Stumilowym lesie też mieszkaliśmy bez zasłon, ale Bawarska zabudowa jednak na to nie pozwala. Zwłaszcza, gdy nie ma się ochoty co rano oglądać sąsiada w łazience :P
UsuńJa tu zawsze chętnie zaglądam, Bebe kochana :)
OdpowiedzUsuńuhuhuhu! Otwieram okno! Szerzej i szerzej!
UsuńNo i git.
OdpowiedzUsuńAmen!
UsuńTo zapraszam do Szwecji. Skandynawskie wnętrza do obserwacji jak na dłoni, bo nikt tu nie ma w oknie ani firan, ani zasłon - wychodzą z założenia, że nie mają nic do ukrycia. Za to obowiązkowo na każdym parapecie lampka, świeczka, drewniany czerwony konik.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że zabrałaś swojego czerwonego mustanga ze sobą!
UsuńOczywiscie, ze bede zagladac, super, ze wracasz!😘
OdpowiedzUsuńA u Was takie cudne cudne wieści! Cieszę się bardzo!
UsuńO tak trzymaj 😉
OdpowiedzUsuńCała na przód!
UsuńWitaj z powrotem!!! Tęsknilam:)))
OdpowiedzUsuńŁosiowa żonka! Ach! Normalnie wystawiam ławkę przed okno! Toć tu trzeba chociaż jakąś wspólną herbatę obalić! Kopę lat!
UsuńKasiu, uściski :-)
OdpowiedzUsuńUkochy! i Obtulanki!
UsuńWróciłaś ! Jak się cieszę
OdpowiedzUsuńTak jakby ;) W każdym razie nie zamykam i nie znikam zupełnie :P
UsuńSłuszne przemyślenia! Kto wie, czy wyłoniłyby się bez tej szarży wirusów. ;-)
OdpowiedzUsuńWirusy wystrzelają mózg na inną orbitę. A z sąsiedniej galaktyki to już w ogóle lepiej widać całość! Niech żyją Streptokoki! Fibulko pójdź no w me ramiona!
UsuńOooo, jeden z moich ulubionych miejskich sportów- wgapianie się w okna.
OdpowiedzUsuńZauważyłam , jak Autorowi coś sprawia frajdę, to jest zaraźliwe i dla Szanownej Publiczności. Więc bloguj, literowo, obrazkowo jakkolwiek!
Może kiedyś będzie to dziedzina olimpijska! Wygrałabym co najmniej brąz!
UsuńTak! Zarazić się frajdą! Tego mi trzeba!
Obiecałki - cacałki:-) ale miło widzieć, że żyjesz i podglądasz!
OdpowiedzUsuńOjtam ojtam ;) Ukochy Pieprzu!
UsuńAjajaj, nie zostawiłam komcia dwa tygodnie temu? Ja lubię jak piszesz :)
OdpowiedzUsuń:* A mnie przez kolejne dwa tygodnie blogger nie powiadomił, że komentarz zostawiłaś! Jesteśmy kwita! p.s. Też lowam!
Usuń