armagedon na szynach

20.12.2010
w czwartek, tuż przed odjazdem, zadzwonił doktor w. z wynikami. niedobrymi. wyspowa służba zdrowia zawaliła sprawę. złe tabletki brane od roku. infekcje. konieczność dodatkowego leczenia. a na wisienkę przykazanie doktora w.: "proszę zrezygnować z węglowodanów. całkowicie. przynajmniej na najbliższy miesiąc lub dwa. a później to tylko w ograniczonych ilościach i to najlepszej jakości. pełnoziarniste.". bebe pokiwała posłusznie głową. i jak zahipnotyzowana udała sie do najbliższej piekarni po jagodziankę. pożegnalną. i tak się już do wyjazdu napawała smakiem pączków, ryżu i rogali z dżemem. a niech to. polskie węgle są jednak najpyszniejsze. następnym razem....no właśnie, nie wiadmo kiedy się ten następny raz zdarzy. choć u mamy zamówiona już na tę okazję babka ziemniaczana i papmuchy :)

piątkowy armagedon na szynach. sceny dantejskie na dworcu głównym miasta głównego. czarne tłumy zjeżdżające nieustanną falą w jeszcze większe tłumy drepczące w miejscu z zimna i zniecierpliwienia. brak informacji. strach o nagłą zmianę peronu. aplauz z wiwatami na widok nadjeżdżającego pociągu relacji gdańsk-kraków. opóźnionego o bagatela 4 godziny. peron opustoszał. a bebe została otoczona grupką zdezorientowanych gości z zagranicy, którym trzeba było tłumaczyć kurjozum sprawy. co 10 minut, zagłuszane młotem pneumatycznym pobliskiej budowy, głośniki bulgotały wzrastające opóźnienie pociągu do hauptsztatu. a była to stacja początkowa. po 70-minutowym oczekiwaniu podstawiono srebrną strzałę. ulga z możliwości odtajania zmarzniętych stóp i nosów ukoiła nieco niezadowolenie z nieistnienia miejscówkowych miejsc. każdy usiadł gdzie mógł. byle jechać. byle do przodu.

zamiast ośmiu godzin, dwa dni bebe jechała przez polską narnię do ukochanego stumilowego lasu w samym środku keczupowa. śnieg, jak co roku, zaskoczył polskich kolejarzy. bebe nie może jednak narzekać. jechała przecież w luksusie. światło było. ogrzewanie było. a nawet na granicy, po siedmiu godzinach podróży, głośniki wyszprechały dokładne opóźnienie w postaci 120 minut. tym samym bebe nie zdążyła na ostatnie połącznie. bez pytania zamieniono ramiona wiewióra na objęcia kociej mamy. kocia mama, uraczyła bebeluszka hektolitrem herbaty, wygodną sofą, pożywnym śniadaniem i spacerem po śniegach byłego lotniska tempelhof.




taka przestrzeń w sercu miasta pozwala odetchnąć pełną piersią. bebe zachłysnęła się nim na dłuższą chwilę. do stumilowego lasu nie było się co spieszyć. wiewiór i tak sobotnio udzielał korepetycji językowych. pociąg keczupowy spóźniony o jedyne 20 minut. głośniki szprechały przeprosiny w równiuteńkich odstępach czasu, a konduktorzy uśmiechali się z zażenowaniem.

a w stumilowym lesie? bebe pod plecakiem i z walizką z zabytkowymi nalepkami z całego świata.....wiewiór, jak w filmie, biegnący w jej stronę po peronie....i ciężkie płatki śniegu z czułością opadające na przytulone policzki....
1 komentarz on "armagedon na szynach"
  1. Toś Ty bebe też stała na tych oblodzonych peronach w oczekiwaniu na pociągi widmo??? O matko moja...! Jak te tłumy pasażerów złorzeczą panu ministrowi to ja mam w pamięci opowieści babci Mani o okupacji...Jak sikała na stopniach lecącego przez stację pociągu, bo nie było gdzie....A tyś miała i światło i ogrzewanie i miejsce do siedzenia!!! No nieeeee, postęp jest! Jak idzie o infekcje, to pan doktor dobrze mówi - ostawienie węglowodanów pomaga.

    OdpowiedzUsuń

Auto Post Signature

Auto Post  Signature