Image Slider

La viva viva!

21.05.2013

Przyjaciele już dawno przestali pytać, kiedy ten moment nastąpi. Już!


Viva, czyli viva voce ("żywy głos"), zwana nad Wisłą: obroną. Niech żyje obrona! Koniec z gdybaniem, w powietrzu zawieszeniem, strachem z wielkimi oczyma. Wóz albo przewóz. 4 czerwca los mnie poniesie na swojej bryczce powożonej przez dwójkę nieznajomych profesorów z daleka. Sam na sam za zamkniętymi drzwiami.

Oddycham głęboko z przepony, piję czwarty hektolitr melisy, biegam długo medytując zielone, wertuję notatki, pisma i własne słowotwórstwo (naprawdę to napisałam?). Gromadzę skrupulatnie całe zaufanie do siebie.

Święty Józefie z Kupertynu postaraj się. Ten jeden raz.

Ostrzegam, według statystyk 4 czerwca może nie być punktem kulminacyjnym przygody pt."doktorat". Substytutem ocen w systemie wyspowym jest ilość poprawek. Skala w miesiącach od zera do zera. Zero pozytywne (fanfary! fanfary! meksykańska fala i zasmażka!), trzy (fanfary! najczęstsze), dwanaście (i karta stałego klienta w sanatorium dla naukowo pokręconych) lub zero negatywne (trzy kropki niedowierzania). Liczę na dodatnią stronę skali i zielenieję z zazdrości na myśl o tej Bebe, co o tej porze za dwa tygodnie już wie.

Tymczasem, zrozumcie ciszę.
Blogową, twarzoksiążkową, skypową, mailową, telefoniczną, telepatyczną.
Żyję. Wrócę po.

Trzymajcie kciuki, uprawiajcie tańce rytualne i szepczcie litanie, proszę.
Howk!

O przewadze pompki rowerowej nad Duplo

16.05.2013
"Być albo nie być"? Bawić się! Komm - dziewięćdziesiąt centymetrów nowego (współ)lokatora, zafascynowanego binarną naturą rzeczywistości*, ciągnie Wiewióra za palec wskazujący. Duplo leży w kącie, bo gospodarstwo domowe dostarcza mocnych wrażeń:




* An! Aus! - krzyczy małe F. adept włączania i wyłączania lampki nocnej. - Wiewiój An!

p.s. Małe F. wystąpiło już kiedyś na tym blogu. Na przykład tutaj, jako członek drużyny pierścienia: Klik!
p.s.s. Zaniepokojony poprzednim postem wszechświat uprasza się o głębokie wdecho-wydechy. Czarno nie jest. Bywa. Na ogół w milisekundach. Howk!

Zapachniało Hamletem

12.05.2013

Tymczasem w naszej bajce Andersen maczał palce.
 
Na ławce z widokiem na jedną z gór. Za plecami pociąg regionalny góry-doliny. Przy ścieżce, gdzie w niedzielne popołudnie liczni rodzice wyprowadzają potomstwo na spacery. Sukienki w kropki, kalosze w biedronki, chusty, uśmiechy, beztroska. Mijani przez początkującą biegaczkę w różowych szortach i dziecko w karocy w kształcie samochodu z oczami królika. Wystawiamy twarze do słońca, a Tobie trzęsie się ręka. 

Na ławce z widokiem na jedną z gór waży się decyzja o życiu. Pojedynczym, a jednak naszym i wspólnym. Opuszkiem maluję znak nieskończoności na wierzchu Twojej dłoni - Cokolwiek postanowisz - Trwam wpatrzona w szalki wagi w nierównym balansie. Między daleko a blisko. Między obco a swojsko. Między biednie a mniej biednie. Między z bliskimi a tylko we dwoje. Między.

Na ławce z widokiem na jedną z gór kiełkuje agresja podlewana frustracją. Dlaczego po latach studiów, pracy i starań musimy decydować czy żyć na pewnej granicy przeżywalności czy czekać bez gwarancji na lepsze jutro? Odkładam grzecznie na dalszą półkę myśli o potomku. Nie stać nas. Zwyczajnie. Niecierpliwy zegar tyka coraz głośniej. Przełykam gorzką rzeczywistość, staram się nie słyszeć. Nadzieja umiera przecież ostatnia.

- Patrz. Czterolistna koniczynka.
- To znak?
- Na pewno. Tylko na co?

Życie bywa bajką

6.05.2013

Nawet jeśli deszcz gwiazdy na sznurki nawleka.

Z browaru Karola pod browar Ludwika

3.05.2013

W nowych okolicznościach przyrody trzeba zachować spokój

Ufff! Siedzę przy stole z odzysku na krześle po taniości nabytym u Rosjan. Za oknem sekwoja. Z przodu góra, z tyłu góra. Niejedna. 2,5 metra sześciennego dobytku rozpakowane na pachnący żywicą regał z Ikei. Prowizoryczny materac o grubości i jakości dietetycznych wafli ryżowych zamieniony na metr czterdzieści  siedmiowarstwowej pianki z profilem (historyczny, bo pierwszy wspólnie kupiony). Wiewiór z polskim nonogramem okupuje babciny fotel przytargany z ulicy.

Jesteśmy tu niespełna dwa tygodnie, a dzień przeprowadzki kurzem pamięci pokryty. Ledwo Tetris z kartonów zablokował wolne przestrzenie samochodu, węgierska rodzina z dwójką dzieci wieszała już w wigwamie firanki. Wiewiór - nowicjusz kierownicy - nikogo po drodze nie zabił. Niezmącony ocean spokoju zapienił się jedynie, gdy po raz czwarty Bebe w roli pilota przegapiła zjazd z autostrady. Pilot pilota nawalił! GPS ślepy na przebudowy drogi krajowej B31.

Wszystko jeszcze nowe i dziwne. Nie spieszymy się z oswajaniem okolicy:
Porcelanowej pani w skali 1:1 z balkonu przy ulicy Trzech Króli spoglądającej z uśmiechem w aleję bukową.
Starego miasta z żyłkami strumieni przecinających chodniki (Kto wpadnie, ten wyjdzie za tubylca - trzymam się kurczowo Wiewióra) i ogródków w skali mini tworzonych wokół przydrożnych drzew przez wielbicieli miejskiej zieleni.
Codziennego targu pod gotycką katedrą, gdzie obok marchewki za 3 centy, serwuje się turystom kiełbasy w sosie curry, czarny biskup przechadza się ze świtą (koniec świata idzie?), a Stefan od wtorku do soboty sprzedaje najlepszy sernik świata.
Gdzie skosy i grawitacja silniejsze niż w innych częściach Teutonii, a bieganie po sinusoidzie krajobrazu  pozwala na regularne wypluwanie płuc na widok miasta z lotu ptaka z Francją po horyzont.


Auto Post Signature

Auto Post  Signature