Podróż filmowa

15.12.2011

A tak było dokładnie rok temu. Pociąg relacji Kraków - Warszawa.

 Nie, podróż filmowa nie ma nic wspólnego z czerwonymi dywanami i szpilkami. Za brak tych ostatnich Bebe dziękowała wczoraj wszystkim bogom i aniołom z przytupem. Wszystko zaczęło się od tego, że nie przyjechał ten wcześniejszy niż wcześniejszy autobus na dworzec. Ten wcześniejszy też się nie pojawił. Nie mówiąc już o tym na czas.

Pot stresu lał się ciurkiem pod dwiema warstwami kurtek, które nie zmieściły się do plecaka. Wiatr zimnymi podmuchami w oczy nie pomagał przy galopie z językiem na brodzie i trzydziestokilowym balastem na plecach. Czwarty autobus pojawił się, jak za dotknięciem różdżki, tuż po zamówieniu taksówki, która miała zrobić wszystko co w jej mocy, by do Bebe dojechać na czas. Moc taksiarza nieraz już Bebe zawiodła, wybór padł więc na wtaczający się właśnie na przystanek środek komunikacji miejskiej. Dziesięciominutowym biegiem na yam yamski dworzec Bebe zaliczyła egzamin wstępny do korpusu Marines. Nawet bandę kudłatych podlotków staranowała bez mrugnięcia okiem, w końcu widzą, że leci, więc na cholerę zajmują całą szerokość chodnika?!

Czas jest niewątpliwie kobietą i to z PMSem, humorzastą i zmienną. Ciągnął się jak stare kapcie po szpitalnej podłodze, gdy kierowcy autobusu zachciało się zrobić przerwę w samym środku trasy. Gdy zaś do pociągu w Czarnym Lesie zostało pięć minut i trzy podejścia po schodach, leciał sobie jak struś pędziwiatr. Bebeluszek robił za kojota, zwłaszcza przy trzech podejściach z balastem po wydłużających się, jak Boga kocham, schodach. Osobom z setką wagową na karku Bebe gotowa jest od dzisiaj wycinać medale z ziemniaka. Każdy krok z takim ciężarem to jak zdobycie K2 w środku zimy. Bebe nie chce wiecej ani K2 ani stu kilo na biodrach.

Samolot, jak zwykle, pełen był pingwinów w biznesowych marynarkach i dopasowanych garsonkach.   Nielot w płaszczu od Gucciego z silnym keczupowym akcentem oznajmia ludzikowi w telefonie: Samolot mam spóźniony. Taka uroda świata biznesu. Tego wieczoru elegancka rzeczywistość papierów wartościowych i cen nieruchomości wzbogacona została najbrzydszymi butami do biegania a w nich buraczana jak Matrioszka Bebe, która odmówiła miesiąca rozłąki ze ulubionym sprzętem sportowym tylko dlatego, że gabaryty stelaża nie są przystosowane do potrzeb nowoczesnego nomada.

Scena końcowa. Entuzjastyczny bieg po peronie i romantyczny pocałunek w ramionach amanta? Wybaczcie, ale dystanse biegowe zostały już wyczerpane z zadatkiem. Błękit znajomych, dobrych oczu kazał Bebeluszkowi krok po kroku przeczłapać długość peronu, który też, jak Boga kocham, zdawał się wydłużać niż skracać. I nastąpiła czerń. Czerń nocy i czerń wiewiórowego płaszcza, w której Bebe postanowiła zniknąć.

Niniejszym Święta uważam za otwarte!
2 komentarze on "Podróż filmowa"
  1. o, pamiętam to zdjęcie, straaaasznie mi się podobała całą seria... takie prawdziwe, nostalgiczne i smętne z zagubionymi płotami. Niemce mają JEDNO torfowisko, to i je ogrodzili płotem i kładki zrobili;-p koty ok, szarogęszą się po kuchni i meblach:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. @megimoher Torfowisko rzecz święta to i płot jest! :D Fajnie, że koty ożyły! A za taka zimą ze zdjęć tęsknię...choć wtedy w tym pociągu i 2-godzinnym opóźnieniem nie było mi aż tak tęskno :) pozdrawiam Moherową Megilandię!

    OdpowiedzUsuń

Auto Post Signature

Auto Post  Signature