Londyński zdjęciowy ciąg dalszy

9.12.2011
Zdjęciowy ciąg dalszy, tym razem w wykonaniu Bebe (studia w towarzystwie Maryli obligują do zrobienia użytku z własnych aparatów lustrzanych). Wyspowy Mordor zwany Londkiem Zdrój zaistniał na liście Maryli z trzech powodów: biznesu, zakupów i jedzenia.O tym pierwszym napiszmy tylko tyle, że gdy Bebe piła najlepszą Chai Latte w greckim bistro, Maryla zagościła na międzynarodowej scenie food-fotograficznej.
Jeśli zakupy w Londku, to na Oxford Street, którą to ulicę omijają szerokim lukiem co przytomniejsi mieszkańcy miasta. Pachnie tu wężową skorą, cenami do nieba, tłumem i pośpiechem. A nad tym konsumenckim rozgardiaszem błyszczą niczym nie wzruszone gwiazdy:

Gwiazdka pomyślności nad Oxford Street


Kiedy Maryla zmęczyła się nadmiarem dobra i brakiem zdecydowania w zakupie, a Bebe nabyła kolejną parę kolorowych rajtek (tych niebieskich z serii zdjęciowej numer dwa), nadszedł czas na kolejny punkt programu: jedzenie. A jak jedzenie to tylko w Mamuśce!

Najprawdziwszy, bo polski, i jedyny Bar Mleczny w Anglii!!!
Mamuśka to oaza polskości wśród chińskich bud w starym centrum handlowym przy stacji metra Elephant & Castle. Właściciel Anglik zakochał się w polskim wynalazku barze mlecznym i otworzył własny nad Tamizą. Dania główne za piątaka, desery za trojkę, surówki za jednego funta.W menu panteon polskiej klasyki kulinarnej: schabowy, pierogi z kapusta i grzybami, buraczki duszone, placki ziemniaczane, gołąbki, marchewka z groszkiem, kompot i mielone w sosie pieczeniowym. Gra polskie radio, na ścianach prace polskich artystów za granicą. Bywają tu goście tubylczy i zagraniczni, a dla tych co pierwszy raz jest nawet instrukcja samoobsługi:

Najfajniejsza jest notka o "lovely lady at the counter" :)
 

Tutaj ofiara Maryli:


Tym schabowym Maryla mogła zakryć całą twarz


A tu Bebe o głodzie w oczekiwaniu aż pani z okienka krzyknie: Numer dziesięć! Number ten! i postawi na blacie parujące z gorąca gołąbki utopione w pomidorowym sosie:

zdjęcie zrobiła oczywiście Maryla
 
Następny dzień zaczął się od nieporozumienia. W Stumilowym Lesie kupić można w każdej, nawet najbardziej dworcowej kawiarni, mleczne cudo pt. Latte Macchiato, które składa się z trzech warstw: mleka, kawy i mlecznej pianki. Każdą warstwę widać przez szklanki szybkę, a długą łyżką burzy się tą precyzyjną płynną konstrukcję. Na Wyspach caffe latte, to zwykła kawa z mlekiem. Pianki w niej jak na lekarstwo, a macchiato w stumilowej wersji ze świecą szukać. Możecie sobie zatem wyobrazić zachwyt Bebe na widok Latte Macciatto wyróżnionej na tablicy kulinarnych ogłoszeń we francuskiej kawiarni, do której wybrały się z Marylą na śniadanie. Bebe zamówiła cudo bez zastanowienia razem z tostami i jajkiem. Czekała niecierpliwie pocierając kolankami. A teraz wyobraźcie sobie bebeluszkowe rozczarowanie gdy kelnerka postawiła przed nią to:

Latte Macchiato po wyspowemu

Od katastrofy uchroniły ją tylko tosty z jajkiem, które zamiast suchych tradycyjnych kwadratów, okazały się smażonym chlebem z sadzonym podójnie. Sobotnie śniadanie w stylu Mamy Bebeluszka. Zapachniało domem....


Co się dostaje w Londku, gdy się zamówi Egg on Toast.



Zakupów część druga odbyła się na Regent Street (tuż obok Oxford Street). I o ile na Oxford Street Bebe wyłącza mózg po średnio dziesięciu minutach, by w rzece ludzi bezmyślnie dryfować między rzędami najnowszych trendów, tak na Regent Street Bebe doznała estetycznej ekstazy, a pobudzone szare komórki rejestrowały każdy szczegół. A wszystko przez jeden jedyny sklep: Antrophology. Gdyby tylko każdy sklep tak wyglądał, pachniał, czuł i brzmiał, Bebe mogłaby gotowa byłaby nawet polubić zakupy.W Antrophology znajdziecie ubrania, biżuterię, akcesoria, ale przede wszystkim naczynia i inne kuchenne wynalazki. Raj dla wizualnych nałogowców i Maryli, której kolekcja fotogenicznych kuchennych utensyliów jest już w pewnych kręgach słynna.Nawet Bebe musiała nabyć coś drogą kupna, cokolwiek. Padło na dwie miseczki, dla Wiewióra i dla Bebe. Jakoś łatwiej wydawać pieniądze na kogoś niż na siebie.

Bebe z miską. Foto by Maryla



Nawet trywialne miarki są w Antrophology fajne.

Ciekawskie Futrzaki. Antrophology.

Wielofunkcyjne ekologiczne papierowe nakrycia do stołu. Dzieciakom będzie się po tym też dobrze rysowało.

Szufladowy Mondrian.








Bebe zamawia taką do pr

Na koniec szybka wizyta w największym sklepie z zabawkami, gdzie sama autorka Harrego Pottera kupiła prezenty swoim dzieciom ze pierwszą wypłatę za bestseller wszechczasów. Jeśli Bebe dochrapie się kiedyś potomka, dla jego własnego zdrowia psychicznego, nie zabierze go w to miejsce. Mali Ludzie dostawali kociokwiku wśród kolorowych alejek po sufit wypełnionych tym, czego dziecięca dusza nawet nie potrafi zapragnąć. Chłopczyk w niebieskim sweterku w paski rzucił się na ziemie w płaczu o gigantychną lokomotywę. Dziewuszka w różowym wrzuca do basenu z rybkami figurki smerfów. Bliźniaki nieopatrznie zgubione przez rodzicielski wzrok wpychają do pyzatych buź kolorowe cukierki. Klowni czarują popisowe sztuczki, dziewczęta ze skrzydłami rysują magicznymi kredkami świąteczne kartki. Kupić można roboty, latające wróżki a nawet replikę różdżki Harrego Pottera, czym koło czasu zatacza krąg. A w tym wszystkim wyspowe, tradycyjne, melancholijne misie:



I ostatni widok na świąteczną ulicę. Gdyby był tam Wiewiór, już całowaliby się z Bebe pod tą gigantyczną jemiołą!

Carnaby Street w świątecznym ubiorze.

W pociągu powrotnym surrealistycznie. Zaczęły nastolatki po prawej, za nimi panie pod pięćdziesiątkę z przodu i chłopaki z wesela na tyłach wagonu. Aparat w wyciągniętej ręce, cheese i flesz! Istna zbiorowa histeria zdjęciowa z ręki. Maryla i Bebe nie chciały być gorsze:

Maryla i Bebe w pociągu relacji Londek Zdrój - Kraina Yam Yam

Mama Maryli jest Polką. Choć Maryla po polsku nie mówi, to odziedziczyła polską cechę narodową jaką jest gest. Dwa i pół kilo małży w sosie pomidorowo-winnym stoi na kuchence Bebeluszka. Dwa i pół kilo, bo Maryla bała się, że będzie za mało. Maryla już w Stumilowym Lesie wyprowadza swojego mopsa na spacer, a Bebe nadal smakuje:

Radosna twórczość Maryli w kuchni: Małże w sosie winno-pomidorowym z porem i szczypiorkiem.

°°°
Do spotkania z Wiewiórem zostało 5 spań.
Hip hip hurra!

2 komentarze on "Londyński zdjęciowy ciąg dalszy"
  1. Anonimowy00:41

    Ja poproszę , ja chcę , ślina mi cieknie więc proszę o przepis :))). Gratuluję wygranej :) pozdrawiam
    Igniss

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach, jak ja tęsknię za Londynem... :))

    OdpowiedzUsuń

Auto Post Signature

Auto Post  Signature