Ku dobrej, ale krótkiej pamięci. W częściach relacja z wakacji w kraju bebeluszkowych ojców.
Ostrzegam: będzie długo, reportersko. Ze zdjęciami nawet bardziej.
[0]
Zadania specjalne: Bebe - odpocząć; Wiewiór - zadbać, by Bebe odpoczęła.
[1]
Palacze na lotniskach zamknięto w szklanych klatkach. Kiepsko ich widać w kłębach dymu. Podejrzewam, że kondensacja nikotyny jest tak wielka, że nie trzeba nawet odpalać fajek. Czuć je poza akwarium.
Coraz częściej słychać
szmy...szmy...szmy....
- Szedł Sasza suchą szosą - powtarza Wiewiór niezbędne zdania.
Lot z prawdziwą litanią lotniczą, z przydzielonymi miejscami i kanapką z dziwnie słodką musztardą.
Zamiast soku, komunikat:
Prosimy o zapięcie pasów. Kapitan przewiduje małe turbulencje. A w nawiasie grzmoty, gradobicie i złorzeczącego Zeusa na ognistym koniu. Niech mnie ktoś stąd zabierze! Przy siedemnastej zdrowaśce jednoczę się z fotelem. Wiewiór zaczyna chrapać.
...
Bułka średnia, zwana środkową siostrą, w szpilkach i konstrukcji osiemnastolatki postanowiła się na naszą cześć zestarzeć. Rodzinną tradycją jest, że imieniny są tuż po, a nawet w dzień rocznicy narodzin, zatem uroczyste obchody trwały. Nie zabrakło spektakularnych kłótni z groźbą wyprowadzki, spektakularniejszych przeprosin ze łzą w oku, szampana oraz zdobycznego piwa o dziwnych smakach, których to Wiewiór nie pamięta, ale przysięga, że nie były poprawne.
Z braku siostrzeńca, zamiast na podłodze, śpimy jak bogowie na dziecięcym łożu z mandalą wyścigówki na wezgłowiu. Tylko czy bogom wystają z łóżka pięty?
[2]
Doktor Lis schudł.
Świeżo upieczone maleństwo - szepcze wyrozumiale asystentka. Najwyraźniej mu nie służy - dodaję w myślach. -
Drugie zresztą, zaraz po tym pierwszym, którego miało w ogóle nie być. Natura poszła za ciosem. A ja za doktorem Lisem, na wygodny fotel i po osobisty śliniak. Przy Elektrycznych Gitarach doktor zaprawą murarską nowej generacji wyrównał wielkie kaniony mojego zgryzu, a przy Bajmie nadświetnym dłutem (
mieczem?) wyrzeźbił na nowo przestrzenie między zębowe.
Wiewiór tymczasem naprzemiennie wędrował między Światem Dysku, Kostką Rubika i kieszonkowym Sudoku.
...
Popołudniem przy Pl.Wilsona zobaczyć można niejaką Annę Marię Jot spożywającą pączka u Bliklego. Nie, nie rzuciłam się jej na szyję. Nawet nie poprosiłam grzecznie o autograf. Przy owym placu jest też bowiem fantastyczny plac zabaw z gumowym chodnikiem w kolorowe kółka, gdzie skakaliśmy z Wiewiórem wprowadzając w zakłopotanie zgromadzonych rodziców sennie porozkładanych na okolicznych ławkach.
A że w stolycy się bywa, bywaliśmy zatem u
Książek Zbójeckich na obiedzie. Po zbójecku raczyliśmy się kurczakiem, o którego niewątpliwych walorach smakowych Wiewiór rozprawia do dziś dnia (
przepisu! przepisu!). Książki Zbójeckie od zaplecza to brązowy stolik, wiatrak w gorące dni, żółte tramwaje za oknem, ściany pełne zdjęć, perlisty śmiech, całe wagony pomysłów i odwagi. Miło, gdy przyjazna wirtualność, okazuje się serdeczną rzeczywistością. Dziękuję!
[3]
Trzęsącą się ręką, w tekturach i papierach, niosę
do siedziby Rymsa grafikę mego autorstwa.
Ulica Wilcza sypie mi remontem w oczy. Chmurzy się, jest duszno. Mam tremę jak przed pierwszą randką.
Wiewiór robi za bodyguarda. Z wrażenia gubimy drogę między domofonem a drzwiami wejściowymi.
|
Robię ukradkiem zdjęcie. Jedyne, bo na więcej zabrakło mi odwagi. |
Małe mieszkanie w warszawskiej kamienicy. W jednym pokoju uśmiechnięci graficy podskakują na lekarskich piłkach. W drugim morze książek przelewa się przez regały. Wyławiam ukradkiem jedną wydawniczą perełkę za drugą. Na podłodze bohaterzy Gwiezdnych Wojen w gorącym splocie plastikowych ciał. Wiewiór chciałby. Ale siedzi grzecznie na krześle i udaje, że rozumie.
Na ścianach wiszą sobie pawie.
Ten Wilkoń w wielkim formacie. Zielenieję z zazdrości i coraz bardziej wstydzę się zawartości mojego tobołka. Pod oknem ogromny biały stół, który naczelna
Marta Lipczyńska-Gil dzieli z redaktorką Ewą Skibińską (
pozdrawiamy! pozdrawiamy!).
Ciepła atmosfera i malejący świat: wspólne korzenie piernikowe, znajomości w piątej wodzie po kądzieli, Włochy, miłość do Erlbrucha. Nawiązujemy nitki porozumienia. O książkach rzecz jasna, rynku wydawniczym tu i tam. Aż chce się czytać, pisać, wspierać. Choć trochę mi smutno, że
Ryms, jedyny na polskim rynku kwartalnik o książkach dla dzieci i młodzieży, drży o byt.
Na wyjście tona książek, w tym kultowy Prywatnik.
(...)
Po wielogodzinnej ciszy, Wiewiór ma swoje pięć minut. Prywatna lekcja wprawiania szkieł w oprawki i odjazdowe, NEOnowe okulary! Z nadmiaru wrażeń zasypia na pierwszej ławce w Łazienkach.
Tymczasem, "Psie Życie" ilustrowane rzeźbami Wilkonia:
"Mój los jak twój…
albo śpię na jedwabnej poduszce,
objadam się łakociami,
albo przywiązany do lichej budy
trzęsę się z zimna i głodu
albo błąkam się bezdomny
albo mieszkam z braćmi w schronisku.
Jednak mój los jest w twoich rękach,
mój przyjacielu,
mój panie."
[4]
Urlopowa tautologia: nareszcie dzień wolny.
Wolno nam wszystko i niespiesznie.
Snujemy się po starówce.
Wystawiamy twarze do mokrej bryzy nowych fontann.
Syrenka zastyga w upale z ptakiem na głowie.
Turyści robią zdjęcia pod słońce.
Siadamy w cieniu króla.
Kanapki z szynką i ogórkiem.
Tu panna młoda w sesji z iPodem.
Tam chłopak ze snowboardem szuka grupy na 14stą. Nic, że lato i płasko.
Dwulatek adoptuje nas na pięć sekund.
Krakowskie przedmieście jak spod igły.
Plac konstytucji rozkopany.
Prasowy zabity deskami. Szkoda. A tak miło było zjeść buraczkową z dziennikarzami.
Raz pyzy i schabowy z ziemniakami! Bar mleczny Złota Kurka wita gołym stolikiem bez ceraty.
Pani tu sobie weźmie sztućce! Klasyczne aluminium marki Społem zastąpił poliester.
Polska polskość Wiewiórowi smakuje.
Na koniec Łazienki, też jakby wydziergane.
Strażnik z misją ochrony pod kątomierz przyciętej trawy.
Pawie, mysz, karpie i Basie.
Dlaczego na wiewiórki wołacie Basia?
No właśnie, dlaczego?
I w końcu zaczyna pękać kra na doktoranckich lodach....
c.d.n.