Z zeszłorocznej Migracji Ludów wynikło coś znakomitego:
Kaczka za miedzą*!
Pojechałam zatem na sabat zielonym autobusem w rajtkach czerwonych dla kontrastu, coby mnie Kaczka rozpoznała w tłumie. Słowiańskim zwyczajem dzierżąc w rękach chleb z orzechami włoskimi zamiast soli i herbatę z hipisowskich suszów prosto z Fryburga.
Nie trzymając blogowej społeczności dłużej w torturach niepewności uprzejmie donoszę, że:
A. Wbrew plotkom na Pudelek.pl, Biskiwt jest jak najbardziej prawdziwa. Z krwi, kości i serwatki, którą częstuje wszystkich odwiedzających. Wylewnie.
B. Biskiwt nie jest tanią podróbką Dyni, a tym bardziej klonem, ale całkiem nową, unikatową norwesko-kaczkową potomką.
C. Biskwit była w poprzednim życiu papugą. Jej zdziwiony wzrok świadczy jednak o tym, że liczyła na lepszy awans w reinkarnacji. Co najmniej na złotą kołyskę i mahoniowy tron pod palmą. A tutaj teutońska rzeczywistość zimą, leżak plażowy w salonie, a szafy Made in IKEA nadal w częściach. W proteście tkwi zatem na bocianim gnieździe ramienia Kaczki i nie zanosi się, żeby chciała w najbliższym czasie zejść na ziemię**.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_yI2GZ6-yuWkuUBpip4_oDuVYVCveZubotymSR5K4NuI-rRdUg6bedF-5dB9gNtG1QwLg3FRP5AZxdhj0oJbrZA6hYHHuzycsmmIn7GmhS23SEANUWnGJvdXJwx0wuXKYgbEtfw/s1600/bebeluch_warkocz+z+Peppa.jpg) |
Dopiero na odchodnym okazało się, że przywileju wieprzowiny z poliestru nie udzielono ciotce dożywotnio. |
Dynia spod Tęczy drugiej nocy zaszczyciła mnie swą współobecnością, przerywaną chrapaniem przeponowym. Oraz pobudką o szóstej (
"ciocia I want to mama") i ósmej rano (
"ciocia, no sleeping any more!').
O ósmej pięć doznałam awansu statusu społecznego: warkocz
à la Dynia zwieńczony świnką Peppą w miniaturze. Po czym Pierworodna otworzyła
bibliotekę (
zapisz mi Kaczko w testamencie, błagam, zwłaszcza "Vegetable glue"),
a odkrywszy biegłość językową przyszywanej ciotki, kazała sobie czytać w
tę i nazad w trzech dialektach. Czytałybyśmy pewnie do dzisiaj, gdyby
nie imperatyw głodu nakazujący desant do kuchni.
Na śniadanie, obiad, podwieczorek i kolację częstowano frykasami, po części nabytymi w
'majn go to Kaufland buy more kiełbasa', po części we wschodnioeuropejskim raju (opis stopnia egzotyki u gospodyni o tu:
klik!), do którego wzorem Kaczki zapałałam wielką miłością.
Fotografuj! Będziemy blogować! - rzuca Kaczka wiodąc prym do wnętrza sezamu. Patrzcie:
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhx_1o3DZW7PrSecc0aJC_LlKwfro1EyrP0vx_LtI6rWUo_ZWUNk-cshcXkCl6e6K5vZsJ-PVuMDt5L3NyHP_RRe1rlj3xl8sMDW_3YK-f84P3dOM-6MyEMYgBhKenRuRWBWJnMyQ/s1600/bebeluch_raj+cukierkowy.jpg) |
Konfekcja w Fettglasur za 0,79 Euro/kg. Fabryka Czerwony Październik wygrywa w konkursie. "Bierz z każdego po dwa, na drogę!" |
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEglxuiyAhH6iejQ-RjwC2bGEXatva1UwLx0YBi_txCtAHM1xMfb2VzX95kiC3pgK31jYzmIMTBPEvbxmX_SHjX7YqHKVKBJW-V1po9A0PjwDPAMpdzRMF39ZK6rZJLebLaANNxmHQ/s1600/bebeluch_cukierki+pod+sklepem.jpg) |
Biskwit już pod sklepem musiała uregulować poziomy cukru. Pod kocykiem - rezerwy. |
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjlcRnlwkATZK0zzW4zvF3xglN-8VqBokCrZfQ0uJfhlf-qaUSyKRJZXp56QnT9jMnbvQs5ZkJ64DhT84O0GcQb-5OMM0tOKIwxBm2FfHGLUulrRAZBgb9yWCpCHgMuWBUfuyG_9Q/s1600/bebeluch_mrozony+twarog.jpg) |
Egzotyczne doznania kulinarne: Mrożone Homo bez wafelka. |
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgVv42SV-I6pEArap1QBrHIAY96vm_lGE4pBzEqYQp_TEVTf1fgZdEfoZuda_pdudrHxiFoxaNfZVNMEwgUMgJOf_0dk7Ia8CIiAlGlZjcuab7qy3fQU5UuilhvOqWCvjkR_Fa86w/s1600/bebeluch_wachlarz+pierogow.jpg) |
Wachlarz pierogów: polskie ruskie i rosyjskie z mięsem, kapustą i wiśniami. "Pasztet! Jak ja dawno nie jadłam pasztetu!" |
|
Poza tym lansowałyśmy się na Hauptstrasse, gdzie w speed shoppingu wykupiłam cały asortyment sklepu z rajtkami. A nieświadom czynu Wiewiór, oddalony o 100km, zakupił mi zdalnie elegancką
fer-trejd-resajkling-hendmejd dwustronną spódnicę na napy, którą Dynia postanowiła z miejsca pożyczyć. Kaczka przyfastrygowała mi trochę naderwane skrzydła, wymierzyła kopniaki, kazała iść ścieżką Młodożeńca, Fangora, Lenicy, Mery Selery i Bamboletto oraz zabroniła pokazywać się bez zatemperowanych kredek. Idę pooddychać w torebkę.
Na odchodne dostałam pancerny tatuaż podobno zmywalny, co trzyma do dziś (Dynia), siedem kilo książek i jedno opakowanie witamin (Kaczka), zaproszenie na następny weekend -
This guest is incredible! She is cooking, babysitting and eating everything. There must be something wrong with her.*** (Norweski).
Chcę więcej!
Kaczką się bowiem trudno nasycić.
* Byłaby nawet i za płotem, gdybyśmy nie urządzili desantu z wigwamu pod Spokojnym Karolkiem. Sacreble! Na miedzę nie można jednak narzekać, bo to granica już tylko powiatowa.
** Czym wzbogaci się niechybnie blogosfera, bo Kaczce łatwiej jednak jedynym palcem stukać w klawiaturę niż zmywać naczynia i rozpakowywać dobytek.
*** Jest! Jasno różowe buty, które zburzył plany rodzinnej wycieczki w bagna lasu. Uff!