Pocztówka z Małej Wsi. Najważniejsze to patrzeć w tym samym kierunku. |
Servus! Kartony piętrzą się jeszcze nierozpakowane. Siedzę na podłodze z ciemnego drewna i ratuję resztki przytomności bryzą wiatraka za 12,99. I co ja robię tu? - pytam się codziennie punkt 06:15 rano, słuchając jak autochtońskie wróble uprawiają żywiołowy seks na dachu obok skutecznie zagłuszając pierwsze ciężarówki.
Budzi się do życia ulica Przemysłowa Małej Wsi, zwanej górnolotnie "dzielnica industrialną". Pod nami dekarze, po prawej stolarze, po lewej cukiernik, a za płotem rezerwat rybny z rezydencją dla zajęcy-gigantów i jeleni kamikadze, które na powitanie rzuciły się nam przed maskę samochodu. Od cywilizacji (Wsi Dużej) dzielą nas oceany pszenicy. Przeprawa to czterdziestosiedmiominutowy spacer, w obecnych warunkach meteorologicznych w pełnym słońcu, ale i z widokiem na Alpy. Coś za coś. W życiu jeszcze nie miałam tak opalanych nóg! Płasko tu jednak jak w Mazowieckiem.
Sadząc po dostępnej infrastrukturze, rolnik to zawód rentowny w tej części Teutonii. Wybielone zagrody pod linijkę, upstrzone begoniami, zasiedlone przez stado glinianych skrzatów. Pod domami kabriolety, kombajny oraz rowery wyścigowe z najwyższej półki. Herbaciarnia, włoskie kuchnie, krzesła dla dentystów, eko-chleb z certyfikatami, chocolaterie, dwa sklepy zoologiczne, designerskie meble i psi fryzjer. Tylko tuzin poradni psychologicznych budzi lekki niepokój. Na ulicach zupełnie niestereotypowi panowie w garniturach jedzą stereotypowe białe kiełbasy i piją piwo z wiadro-kufli. Teutonki o szerokich biodrach, płaskich brzuchach i krótko ostrzyżonych włosach, zamiatają pilnie obejścia i wysiadują przed domami pilnując piskląt.
Mała Wieś pachnie stadniną i piaskową drogą po deszczu. Wychodzimy na pole. Oswajamy nowe krajobrazy. Powolutku.
Jedno jest pewne: będzie o czym pisać.