bebe w bikini i mięsień w stresie

12.07.2010
- Niech się nie nazywam Puchatek, jeśli dziś będzie padało - powiedział miś, patrząc na bezchmurne niebo. Nagle wiatr przywiał chmurę, z której zaczął kapać deszcz.
- To kim ja teraz jestem? Zmokniętym nie wiadomo kim.



w niedzielne popołudnie hipisy zabrały wiewióra i bebeluszka w urocze okoliczności przyrody potaplać się w wodzie. niebo jak niezapominajka. na niebie jedna jedyna chmura. cumulus pospolity. niby nic. taki biały puchacz-przytualnka. kto by podejrzewał, że to biała owieczka o sercu wilka. bebe zakłada gogle. włazi do wody. tonie po kolana w jakimś mazistym podłożu. hipisy cieszą się, bo to natura. i błoto podobno wyciąga złe energie. bebe już w tych energiach po kolana. chmura zaczaja się podstępnie. hipisy na brzegu opalają brzuchy. chmura zawisa na bebeluszkową głową. i zaczyna padać. deszczem radosnym i rzęsistym. a skoro już mokro od góry i od dołu to nie pozostaje nic innego, jak w tej wodzie zostać. bebeluszek trzasną kilka długości w tą i z powrotem. obserwując z radością hipisów ratujących w popłochu dobytek. po czym cała gwardia jak jeden mąż rozebrała się do gatek i poszła w ślady bebeluszkowe. chmurze się jednak szybko znudziło. no bo nie ma to jak straszyć turystów, ale jak się ludzie zaczynają z deszczu cieszyć, to się robi nudno. więc odpłynęła leniwie w sino-niebieską dal.

donoszę uroczyście i ku pokrzepieniu serc, że bebeluszkowy krębosłup to nie krębosłup. wiewiór zrobił rekonesans. boli w znacznej odległości od krębosłupa. to mięsień. czymś najwyraźniej zestresowany. ćwiczenia rozciągające. zwisanie. ruch stały lecz w umiarze pomagają. kremy i mazidła? bebeluszek już w dzień wypadku poczłapał do apteki. opisał dolegliwość pani w białym fartuszku i dostał grubą żółtą tubę. 80% zawartości tuby to ekstrakt z pieprzu cayenne. będzie grzało, myśli bebe. i według instrukcji nakłada grubą warstwę mazidła na okolice ex-ogonowe. na początku nic. ani to grzeje ani ziębi. bebe zachciało się truskawek. więc wzięła wiewióra za rękę i powędrowali do truskawkowego kiosku upolować łubiankę. mądry ekran przed-bankowy pokazuje 40 stopni w słońcu. wiewiór perspiruje każdym porem. bebeluszek ładuje zużyte wyspowo akumulatory słoneczne. a w okolicach ex-ogonowych zaczyna rozprzestrzeniać się ciepło. ciepełko wręcz. przyjemne i miłe rozluźniające.....w momencie gdy wiewiór namierza łubiankę....tył pleców zaczyna lekko szczypać.... do truskawek potrzebna była jeszcze maślanka. w supermarkecie bebeluszek myśli już tylko o jednym "d... mnie pali!!!". cztery litery i cała dolna część pleców w ogniu. bebe ledwo stoi. .....bebe, ku uldze własnej i rozbawieniu wiewióra, łapczywie wyrywa maślankowy kartonik z wiewiórowych rąk. kartonik zimny jak lód. przyjemnie i mile ochładzający. ląduje bezbłędnie w samym środku rozpalonej części tylnej bebelowego ciała, bebe oddycha z ulgą. chwyta za prawicę skręcającego się ze śmiechu wiewióra i z maślanką na tyłach pędzi do domu by zmyć pod prysznicem cudowne mazidło pieprzowe i już go nigdy więcej nie użyć. tylko koktajl truskawkowo-arbuzowo-maślankowy mógł zrekompensować poniesione straty moralne. wiewiór wyczarował nawet różową słomkę. ten wiewiór to jo!
Post Comment
Prześlij komentarz

Auto Post Signature

Auto Post  Signature