pociągowe pokusy

13.06.2010
droga pociągiem do londynu może być niebezpieczna dla diety.

wygodny wagon pełen foteli wyłożonych czerwonym pluszem. na każdym fotelu kolorowa gazetka. a w niej wplecione między reklamy i kulturalne anegdotki o najnowszych wystawach, artykuły o najlepszych tubylczych restauracjach. uśmiechają się przystojni kucharze. kubki smakowe pobudzają pyszne zdjęcia szaszłyków, sałatek i owoców morza. lecz na tym nie koniec. na tyłach gazety oferta kulinarna tego pociągu, łącznie z cennikiem, który dla odmiany i ku bebelowemu zdziwieniu jak najbardziej zachęca do kupna

ledwo człowiek zdąży gazetkę do końca przerzucić, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, z głośników rozbiega się miły głos obwieszczający otwarcie tubylczego warsa. do warsa jednak daleko, więc tylko gazetka straszy. usunięta z pola widzenia poprzez wciśnięcie w kieszonkę fotela obok, stanowi minimalne zagrożenie. bebeluszek popija wodę ze stoickim spokojem.

ale do czasu, bo oto do wagonu wtacza się piękny wózeczek. a z nim pan w pięknym czerwonym kubraczku. znowu miły głos zachęca do konsumpcji. kawa, herbata, napoje mniej i bardziej alkoholowe, słodycze, chipsy, kanapki, czekolada a nawet lody. wszystko, o zgrozo, na wyciągnięcie reki. bebeluszek siedzi twardo wpatrzony w siną dal za oknem. a w głowie nieustająca mantra: nie jestem głodna, nic nie potrzebuję, nie będę się obżerać. inni pasażerowie najwidoczniej nie mantrują. po wagonie zaczyna roznosić się leniwie mieszanka zapachów. świeżo parzona kawa....kanapki....i....tu bebeluszek przełyka łapczywie ślinkę...chipsy.....chipsy....chipsy. atrakcyjna blondynka z siedzenia obok wkłada te chipsy chuda ręką, do swych chudych ust swojego chudego ciała. bebeluszkowe kiszki marsza grają, a przecież nie był wcale głodny. niech szlag trafi błogosławieństwo tendencji do tycia. bebeluszek sięga po jabłko. koło ratunkowe przezornie spakowane w domu do plecaka. pan w kubraczku przechodzi do następnego wagonu. bebeluszek ociera z czoła kropelki potu. pierwsze zagrożenie minęło. wytrzymać jeszcze 2 dni.

p.s. wytrzymać się udało. było dietetycznie. no może oprócz świeżego polskiego chleba i prawdziwej polskiej kiełbasy. ale londyn to jak wyprawa do polski, więc na tradycję jest dyspensa. howk!
Post Comment
Prześlij komentarz

Auto Post Signature

Auto Post  Signature