|
Zdjęcie z pozoru od czapy: Dwa tygodnie temu odkręciliśmy boczne kółka. Pierwszego dnia biegaliśmy obok, by złapać ją, gdy chciała się zatrzymać. Drugiego dnia hamowała już sama. Po tygodniu przełamała strach przed krawężnikami. A trzy dni temu nauczyła się sama startować i jechać stojąc. Jeszcze chwila i puści kierownicę! |
W czasach wczesnego konkubinatu Bebe i Wiewiór uprawiali bogatą digitalną korespondencję. Ona w Republice Federalnej, on na Zielonych Wyspach Irlandii. Ona z internetem na kabel, on - na modem. Podczas dużych wiatrów na wyspie - kontakt urywał się nawet i na kilka dni. Ona oceany liter mailem i na google-chat. On lakoniczne, uspokajające odpowiedzi tą samą drogą.
W weekendy nie rozmawiali ze sobą wcale, bo jedyny modem znajdował się na terenie Uniwersytetu. Nie był to kampus w wielkim mieście, z pracownią komputerową, halą sportową i klubami studenckimi. To był
jeden niski budynek na obrzeżach parku narodowego w wiosce wciśniętej między góry a ocean. Wioska liczyła 80 mieszkańców. Przy jedynej drodze rozsypane wśród bagien domki letniskowe latem okupowali turyści, a zimą studenci. Autobus do najbliższego miasta jeździł dwa razy dziennie, rano i wieczorem - choć nikt nigdy nie wiedział dokładnie o której godzinie. Do najbliższego miasta - 80 km. Do bankomatu - 14 km. Po dziesięciu miesiącach - Wiewiór przyjechał z całym dobytkiem na plecach do Bebe i został.
Drugą złotą erą komunikacji wspomaganej był czas doktoratu Bebe. Gdyby nie Skype.... Bebe wydawałaby całe stypendium naukowe na znaczki, karty telefoniczne na rozmowy międzynarodowe i abonament komórkowy. A i tak po pierwszym roku rzuciłaby to wszystko w cholerę i bez oglądania się za siebie wróciła do Wiewióra. Bez tytułu i fikuśnej czapki. Do dziś zastanawiamy się ile małżeństw i par Skype uratował od rozpadu, ilu ludzi od depresji, ile prac naukowych od niepotrzebnych przecinków i merytorycznych błędów.
Gdy Bebe i Wiewiór spędzają większość czasu w jednym mieście, a nawet mieszkaniu - przeważa natomiast bezpośrednia komunikacja paszczą. Nie dzwonią do siebie w drodze do pracy ani podczas przerw. Nie wysyłają zdjęć obiadu, dziecka, nieba czy sąsiada przez WhatsApp. Nie wymieniają się wrażeniami dnia na bieżąco przez smsy. Nie prześcigają statusami na Facebooku. Nie komentują wzajemnie postów na Insta. A już tym bardziej - i o zgrozo dla niektórych znajomych! - nie mają zainstalowanego GPSa, żeby wiedzieć gdzie właśnie znajduje się drugie.
W marcu coś się jednak zmieniło. Bebe zaczęła dzwonić w godzinach pracy Wiewióra i z ekscytacją wołać w słuchawkę:
- Nikogo dzisiaj nie zabiłam!
Albo:
- Wyprzedziłam rowerzystę!
Albo:
- O rany o rany! 100 km/h!!!! A potem jeszcze rondo!
Albo:
- 5 bieg! I wsteczny!!!!
Albo:
- Doświadczałam dzisiaj korka!
Wiewiór powtarza to za nią głośno, a w tle słychać rechot kolegów po fachu.
Tak. Bebe robi prawo jazdy.
Tak. Bardziej ją to ekscytuje niż przestrasza.
Grudka twierdzi, że skoro jej się udało opanować rower, to jej "wspaniała Mamuś" poradzi sobie z autem. I tego się trzymamy.