Image Slider

...nigdy nic nie wiadomo....

26.04.2011
bebe nie należy do tych osób, które zawsze mają mini apteczkę przy sobie. ba! przez dwa lata w krainie yam-yam nie nauczyła się jeszcze, że parasolka to nieodzowna część garderoby każdego wyspiarza, nawet gdy pogoda nie rokuje. ale dzisiaj postanowiła wziąć parasol a nawet chusteczki higieniczne, tym bardziej, że jakaś zapomniana paczka ukryła się na szafce z butami. będę paniusią! - ucieszyła się bebe, myśląc o tajemnicy cieknącego nosa, na którą cierpiała li i jedynie będąc w krainie....czyżby alergia na yam-yamy?

i poszła bebe do miasta. gorączka już opadła. kaszel i katar nie wystąpiły. wystąpiła za to pięknej urody opryszczka, który to wykwit bebe jest silnie zdeterminowana zniszczyć do przyszłego tygodnia! bebe nie całowała się już całe 2 miesiące! i żaden wykwit nie stanie jej na drodze!

idzie bebe dziarskim krokiem i śledzi przedstawicielkę tubylczego rodu. rozczłapane adidasy, przyciasne spodnie, sprana bluza sportowa, włosy mysie ufarbowane na czarno z odrostami na pół twarzy. yam - yamowa mysza. i nie byłoby w niej nic nadzwyczajnego, gdyby nie sposób pokonywania trasy. przy każdej bowiem przecznicy, mysza skręcała lekko w bok i zataczała idealne półkole, żeby przejść na drugą stronę ulicy. bebe te same odległości pokonywała po linii najmniejszego oporu, czyli po prostej. zastanawiała się przy tym głęboko, czy mysza może trenuje do zbliżającego się w yam-yamowie walkathonu i w ten sposób wyrabia dodatkowe kroki. bebe musi przyznać, że mysza zaimponowała jej pomysłowością! przecznic w yam-yamowie nie brakuje. a każde takie półkole to przynajmniej dziesięć kroków na plusie!

z kontemplacji wyrwała bebeluszka brązowa maź spadająca z nieba tuż na odrosty myszy oraz krzyk poszkodowanej wyrażający najgłębszą odrazę. mysza staje jak wryta. wypatruje winowajcy na drzewie niewinnie chylącym nad jej głową gałęzie pełne kwiecia. bada biust w różowym t-shircie udoskonalonym teraz brązowym rzucikiem. bebe podchodzi, a mysza dopytuje się: czy mam to na włosach?? bebe ze stoickim spokojem dokonuje oględzin, wyciąga chusteczki higieniczne i wyciera co się wytrzeć dało. po czym wręcza myszy pozostałe chusteczki.

shit happens.

innych opadów nie odnotowano.

°°°
jeszcze 7 spań.

alternatywne menu wielkanocne

24.04.2011
Niedziela Palmowa
zamiast palmy
drapanie w gardle ignorowane rzetelnie, bo przecież nie ma czasu na takie pierdoły

Wielki Piątek
zamiast staropolskich cięć dietowych
cięcia w wolnym czasie i ilości snu

Wielka Sobota
zamiast biegu z koszyczkiem i ostatnimi zakupami
152 minuty foresta w plenerze, wstającej duchocie i słońcu
w ten sposób, podobno, bebe przebiegła swój pierwszy w życiu półmaraton
biegać jest bosko!

na wieczór, pierwsze Alleluja!
czyli stan podgorączkowy

Niedziela Wielkanocna
zamiast białej kiełbasy i mazurka przy rodzinnym stole
fervex, czosnek i tabletki szałwiowe.
herbaty nie będzie, bo nie ma komu zaparzyć.

Lany Poniedziałek
chociaż ta tradycja zachowana,
babodni w toku.

Wtorek poświąteczny
zamiast płaczu i zgrzytania zębów nad wyrokami szklanej małpy oraz mocnych postanowień poprawy przed nastaniem lata
dietowe zen, panna szklane oczko na wakacjach w szafie do 3 maja i tylko 8 spań do wykonania

°°°
mimo wszystko bebe życzy wszystkim lepszego scenariusza.
niech wam będzie cieplutko i stadnie


howk!

wiosna

21.04.2011
rozlały się matce naturze najlepsze perfumy świata...


















a bebe tym wszystkim pijana...

dziwnie

wirtualnie pachnie mazurkiem i wykrochmalonymi na sztywno firankami.
realnie rodzice dzieciom, wyspowym zwyczajem, kupują jajka czekoladowe wielkości głów swych pociech.
wokół zielono, żywo, radośnie.

bebe przygląda się tej iluminacji przez szybę.

pierwsze  w życiu święta w samotności miały bebe nie wzruszyć.
miało być dużo pracy i brak czasu na dogłębne przemyślenia.

może to starość?
bebe najzwyczajniej w świecie tęskni.
za malowaniem jajek, myciem okien, koszyczkiem z kiełbasą i kieliszkami od wódki pełnymi soli i pieprzu. mazurkiem z kaszą manna. baziami i topniejącym mazurskim śniegiem.

a tak naprawdę to za wiewiórowymi ramionami.
bliskością i poczuciem, że się gdzieś przynależy.

°°°
jeszcze 12 spań.

jeszcze 16 spań

17.04.2011
najlepsza na wełnę w głowie, jest praca. przynajmniej na bebeluszkowy kłębuszek. gdy wielka licealna miłość stwierdziła, że nie może być z bebe, bo miłość nie pojmuje sztuki, bebe przepłakała 2 tygodnie malując smerfy na ścianach lokalnego szpitala dziecięcego. zamalowała tym samym rozdarcia nasercowe, a szpital wygrał ogólnopolski konkurs i dotacje państwowe. na takiej karuzeli nie ma czasu na dłubanie nad sensem życia, rozmyślanie o kolejnym posiłku, sprawdzanie poczty co 2 minuty, grzebanie w przestrzeniach internetowych, piąty kubek herbaty zanim odpali się worda, odpowiadanie na wszystkie komentarze i komentowanie tego co nieskomentowane.jest wtedy tu i teraz i inni ludzie.

obecny gryplan jest taki:


przedpołudniami bebe tropi muzealnych gości. namierza tych najmłodszych i werbuje ich do detektywistycznej szajki. dużo w tym tajemnicy, papieru, tabelek i śmiechu. bebeluszkowe zwoje mózgowe przegrzewają się czasem od nadmiaru informacji i wymaganej koncentracji. i tak piątek, światek i niedziela oraz dni powszednie. wolne będzie tylko w dniu królewskiego wesela, żeby bebe mogła wyspowym zwyczajem przy ciastku i bawarce oglądać w telewizji, której nie posiada, książęcą parę w karecie. tymczasem naukowy maraton trwa.

da się go wytrzymać tylko dzięki trampolinie. wieczornemu zakurzaniu trampek na polnych dróżkach i asfaltach pachnących nadal miodem, choć coraz częściej sianem. lato sączy się ukradkiem, tymczasem przyroda pracowicie celebruje życie. bebe bawi się ze szpakami w chowanego. czapla upodobała sobie berka. siada na bebeluszkowej dróżce i czeka aż bebe zbliży się na 2 metry. po czym wznosi się dostojnie, jak gdyby nigdy nic przesiada się 20 metrów dalej i znowu czeka na bebe. a srebrne wiewiórki rysują piruety w neonowej zieleni.

a potem czasu starcza już tylko na nocne i markowe skypowanie z wiewiórem.
i sny kamienne acz lekkie.

°°°
jeszcze 16 spań tak.

dla ludzi o mocnych nerwach....

8.04.2011
to miała być miła rowerowa wycieczka.

zwłaszcza, że tuż po porannym bieganiu we mgle, co potwierdza prawo murphiego, wyszło na yam-yamowym niebie piękne słońce w zupełnym negliżu a lazurowym tle. bebe miała dwa wezwania na pocztę główną po odbiór paczek, jak się później okazało jedną z nich był urodzinowy prezent od didka, który to jest wariatką niesamowitą i bebe aż zaniemówiła z wrażenia na widok tego pudla!!!!!! nie wspominając zawartości.....bosko! didku już zaparzam zioło!!!!

dwa wezwania na pocztę + poczta na drugim końcu miasta + warunki pogodowe sprzyjające = idealna sytuacja rowerowa!

miała bebe nawet podwyższyć wartość jednośladu montażem najnowszej produkcji lidlowej prosto od haanyzki, ale cierpliwości jej nie starczyło na walkę z mocowaniem. było po raz ostatni bez licznika. relaks. ptaki. drzewa obsypujące głowę biało-różowymi płatkami. pierwsze liście jarzą się neonową zielenią. panowie trąbiący lub wykrzykujący pochlebstwa w stronę bebeluszkowych nóg odzianych w różowe rajtuzy też poczuli wiosnę. ach bebe! dlaczego właściwie nie jeździsz rowerem na uczelnie?



po drugiej stronie miasta jest długa ulica. prosta jak drut. jedna z głównych w yam-yamowie. jedzie bebe poboczem. stara się nie zabierać czterokołowym kolegom miejsca. ale kolegom dać palec....bebe na składaku, a tu niemal ociera się o jej but srebrny mercedes próbujący wepchnąć się na trzeciego.....bebe oddycha głęboko....tylko nie wpaść w panikę...nie bać się, nie bać się - mantruje coraz bardziej nerwowo. kolejny kierowca zajechał bebeluszkowi drogę, tak że omal nie wyryła zębami w nierówny asfalt. a na wisienkę, wielka ciężarówka przetoczyła swe wielkie i grzmiące cielsko o 3cm od bebeluszkowego ramienia. to był ten moment. bebe przestraszyła się. uderza pedałem o krawężnik. traci kontrolę nad kierownicą. przed oczami ma twarz wiewióra, gdy nachyla się by pocałować ją w sam środek czoła. a w głowie historię z wioski babci jadzi, której sąsiad został wciągnięty podmuchem powietrza pod koła tira wraz z rowerem. nie przeżył. a kierowca nawet nie zauważył nieszczęścia. ta ciężarówka jest mniejsza. bebe udaje się skręcić kierownicę od czarnych zakurzonych kół i złapać równowagę...


ktoś by zapytał, dlaczego bebe nie jeździ chodnikiem skoro na ulicach yam-yamskich jest tak niebezpiecznie. chodniki otóż nie są wcale lepsze. technicznie jazda nimi jest utrudniona, bo średnio co 50 metrów poprzecinane są maleńkimi przecznicami, na których to trzeba przepuszczać wszelkie pojazdy. ale to nie wszystko. największym niebezpieczeństwem są sami piesi, którzy zdają się rościć wyłączne prawo do chodników. zajmując całą ich szerokość lub stając grupowo na ich środku i blokując możliwość manewru. czasem  patrzą na nadjeżdżającego bebeluszka i nie raczą  ruszyć się z miejsca. lub też obrzucają go obelgami, bo przecież ma do dyspozycji cała (?) ulicę!!!! dochodziło nawet do rękoczynów. łapania bebeluszka za ramię lub popychanie w stronę jezdni!!!!! bebe boi się jechać po chodniku bardziej niż po ulicy.

wniosek: yam-yamom, tak pieszym jak i zmotoryzowanym, brakuje wyobraźni.

tak oto bebe zamiast się zrelaksować dwugodzinną jazdą w słońcu, wróciła z przejażdżki z palpitacją serca. i już wie dlaczego, zamiast rowerem, na uczelnie maszeruje te 40 minut pod górkę.

...i żeby mi to było ostatni raz!

7.04.2011
z dedykacją dla haanyzki

dziś na nowej wadze:
72kg
31% tłuszczu



....bebelutek liczy na obiecane współczucie.

a teraz wysyła te magiczne liczby do najprawdziwszego dietetyka (o czym będzie kiedyś później). bo bebe jest księżniczką. ma osobistego dietetyka i osobistego trenera (w postaci męża haanyzowego, który wierzy w bebe na maratońskiej mecie, a bebe to docenia - o tym też kiedyś będzie).

howk!

wełenka

3.04.2011
bebe ma wełnę w głowie. nikomu o tym nie mówiła, bo jak tu mówić, gdy zamiast słów wypowiada się tylko łzy. w ostatni dzień zawodów dowiedziała się, że umarł MK. ktoś bliski sercu, choć tylko znajomy zawodowo. był tym, kto sprawił, że bebe czuła się dobrze na tej obcej uczelni w obcym kraju. kimś, kto, każdego ranka i każdego popołudnia, mijał ją na korytarzu z rozczochraną czupryną i uśmiechem na twarzy. zamieniali ze sobą tylko kilka zdań. tych krótkich, serdecznych, co czynią dzień lepszym. jeszcze kilka dni przed jego odejściem, żartowali na temat yam-yamowej pogody i wiecznej permanentnej chmury.

w ostatni dzień zawodów, wieczorem był wykład. MK zajmował się zawsze stroną techniczną. siedział w pierwszym rzędzie, tuż przy drzwiach. gotowy by zgasić światło. tego dnia miejsce przy drzwiach było puste. za to przy wejściu głównym wydziału stała sztaluga. dość niezwykle miejsce jak na sprzęty artystyczne - pomyślała bebe pobieżnie omiatając wzrokiem prezentowany na niej obrazek. na nim MK, jak zwykle uśmiechnięty i nieuczesany. czyżby wygrał jakiś konkurs? - ucieszyła się bebe i już czyta dalej. umarł......w zeszły piątek.....25 marca - bebe, jak żona lota, nie wierzy własnym oczom. - podobno upadł bez życia na głównej stacji kolejowej w birmigham. ot tak. po prostu. bez uprzedzenia, złego samopoczucia i ostrzeżeń. - kotłują się myśli w bebeluszkowej głowie. bebe oddycha głęboko. nie widzi nikogo wokół siebie. wieje pustką i jakoś zimno się zrobiło.

mimo, że nie byli bliskimi przyjaciółmi, bebe nie potrafi pogodzić się z jego odejściem. pusty korytarz w przerwie obiadowej otwiera rany każdego dnia. i ta nadzieja, że może to był jednak kiepski żart. i że się raz jeszcze spotkają.

wełna w głowie. kompulsy wieczorne wypełniają ranę po brzegi, ale nie dają się jej zagoić. tą dziurę będzie trzeba obejrzeć z bliska i zaszyć własnoręcznie złotą nitką. na pamiątkę. nikt w tym bebeluszkowi pomóc nie może. no może jedynie czas.

Auto Post Signature

Auto Post  Signature